NOWE UNIWERSUM Gabrysia Gurgoń 8C

 Gabrysia Gurgoń VIIIC

Nowe uniwersum



             Ludzkość istniała już od paru ładnych milionów lat. Przez ten cały czas w wolnym tempie następował rozwój poszczególnych gatunków człekokształtnych, aż doszliśmy do ery homo sapiens.  Począwszy od sahelantropa, który kiedyś postanowił wyprostować zmęczony od ciągłego chodzenia na czworaka kręgosłup, do w pełni rozumnego, śmiejącego się z drętwych, nic nie wnoszących w życie kabaretów, siedzącego na zestarzałej kanapie, podrzucającego śmieci do lasu i nawet nie prowadzącego recyklingu człowieka. Słysząc taki opis funkcjonujących w ten sposób ludzi za 50 lat, raczej nie mielibyśmy o nich dobrego zdania – wręcz przeciwnie, nawet uznalibyśmy ich za nic nie znaczące istoty ciągle niszczące ekosystem. Nic bardziej mylnego. Pomimo porażająco szybko zachodzących zmian na Ziemi, ludzie pozostawali tacy sami. Różne grupy społeczne ciągle się ze sobą kłóciły, właściciele firm budowali coraz to większe, zatruwające środowisko fabryki, na dalekim wschodzie posuwano się do eksperymentów na wirusach, mogących w przeciągu kilku miesięcy wyeliminować całą ludzkość. W głowie się nie mieści myśl o tym, że człowiek sam sobie szkodzi do tego stopnia, że jest w stanie poświęcić życie, żeby tylko dowieść swojej „mądrości”.        

            Był 2021. Pandemia strasznej choroby trwała od póltora roku. Tak właśnie kończy się igranie z wirusem. W końcu wszyscy przekonali się, że nie są wszechmogący i nie unikną choroby czy też w gorszym przypadku śmierci. Mam na imię Gloria. Ja i moi rodzice byliśmy jednymi z nielicznych, którzy zdawali sobie sprawę z umierającej od dawna planety. Mimo tych wszystkich potwornych rzeczy, jakie miały miejsce, kochaliśmy Ziemię, bo to w końcu był nasz dom. Oczywiście, baliśmy się, jak każdy by się bał w takiej sytuacji, ale mieliśmy nadzieję na lepsze jutro, że jeszcze będzie normalnie. Niespodziewanie któregoś dnia nadarzyła się okazja, żeby wszystko odmienić. Mianowicie jeden miły (co było wtedy rzadkością) pan w śmiesznym kapeluszu i dużym płaszczu zapukał do drzwi naszego mieszkania. Tata nieufnie otworzył i zapytał, co go do nas sprowadza. Miły pan odpowiedział, że wie kim jesteśmy i że pomaga takim jak my. Rodzice oprócz tego, że byli informatykami, wspierali organizacje próbujące ratować Ziemię. Zdziwiło mnie to, że zamiast natychmiast wyprosić nieproszonego gościa, tata zawołał mamę, po czym wszyscy rozmawiali tak cicho, że nic nie dało się usłyszeć.

Po kilku godzinach pan sobie poszedł, a rodzice wrócili do mnie z bardzo poważnymi minami. Wtedy właśnie wszystko się zaczęło. Opowiedzieli mi o tajemniczym mężczyźnie, że jest w stanie jednorazowo zabrać nas do przyszłości. Początkowo myślałam, że sobie żartują albo dali się oszukać członkowi jakiejś sekty. Jednak wszystko okazało się być prawdą. Była nadzieja. Czuliśmy, że nie możemy ot tak opuścić naszego domu, ale tak będzie lepiej przynajmniej dla nas. Póki co, tutaj nie da się niczego zmienić, więc to nawet bez różnicy, czy zostaniemy, czy nie. Decyzja zapadła. Musieliśmy się spakować, bo następnego dnia miał odbyć się lot. Wzięłam same potrzebne rzeczy. Pomijając ubrania i kosmetyki, były to głównie książki. Kiedy tak się pakowałam, zauważyłam, że coś odbija blask Słońca na stoliku, przy którym stała szafa, rażąc mnie przy okazji w oczy. Podeszłam i zauważyłam, że była to ramka w niej zdjęcie mnie i mojej najlepszej przyjaciółki. W tym momencie napłynęły mi łzy do oczu. Zdałam sobie sprawę, że jak już wylecę z tego uniwersum, nigdy jej nie spotkam. Takiego bólu jeszcze nigdy nie czułam. Wyobraziłam sobie swoje życie w przyszłości bez znajomych, bez dawnego Słońca, nadal rażącego mnie w oczy, ale znanego jak własna kieszeń, bez dalszej rodziny, po prostu bez nikogo. Od tego momentu nie mogłam się z tym pogodzić. Co prawda miałam niepowtarzalną okazję zmienić swoje życie, ale co z tego, jeśli cały czas będę za nimi tęsknić? Co jeśli nie dam rady? To była trudna decyzja, ale ostatecznie wstałam, otarłam łzy z policzka i wrzuciłam zdjęcie do walizki. Bądź co bądź musiałam lecieć. Przynajmniej ja mogłam stąd uciec…

     Po kolacji z rodzicami, kiedy tylko zrobiło się ciemno, od razu poszłam spać, żeby rano wstać i odlecieć. Niestety nie mogłam zasnąć. Cały czas towarzyszyła mi myśl o stracie bliskich. To cierpienie nie okazało się aż tak długie i bolesne jak poprzednie, bo po 2 godzinach udało mi się zasnąć. Rano wstałam o godzinie piątej. Wszyscy byliśmy gotowi. Wzięliśmy walizki i zeszliśmy pod blok, w którym mieszkaliśmy. Bardzo się bałam przed podróżą. Moi rodzice co prawda tego nie okazywali, ale ja czułam, że mają tak samo. Na dole czekał już na nas pan ze śmiesznym kapeluszem. Ostrzegł nas, że ostatni raz widzimy Ziemię, więc lepiej, żebyśmy się dobrze przyjrzeli ten ostatni raz. Akurat był wschód. Słońce znów raziło mnie w oczy tak mocno, że znów zaczęłam płakać. Jednak teraz to bardziej były łzy smutku aniżeli bólu. Nie chciałam opuszczać własnego domu, ale nie miałam wyjścia.

      Mężczyzna zaprowadził nas do jego dziwnego samochodu. Powiedział, że to wehikuł czasu. Dzięki niemu polecimy do przyszłości. W środku już czekali na nas inni wybrańcy. Jakieś małżeństwo, grupka dziadków, kilku innych ludzi i ich dzieci. Wsiedliśmy i automatycznie drzwi się zamknęły. Pan, który jak się okazało ma na imię Konstantyn, oświadczył, że mamy komplet. Znikając za kierownicą, rzucił tylko, żebyśmy się nie bali wstrząsów. Chwilę po tym, strasznie kręciło mi się w głowie i zemdlałam. Rzeczywiście przedtem dało się wyczuć lekkie wstrząsy. Obudziłam się dopiero na miejscu.

     Tak oto jesteśmy w roku 5505. Teraz jestem chirurgiem największego Uniwersytetu Medycznego,  gdzie uczę przyszłe pokolenia, jak poprawnie wykonywać operacje. Żyję w najpiękniejszym mieście w nowym uniwersum, gdzie budynki sięgają chmur, na ulicach jest czysto i na każdym kroku można dojrzeć parki miejskie, wychylające się zza okolicznych sklepów. Teraz codziennie wstaję w nowym, lepszy, świecie. Bez szkodliwego smogu, bez złych ludzi, wszędzie jest czysto, nie ma pandemii i każdemu żyje się wspaniale, może nie idealnie, ale z pewnością lepiej, niż żyłoby się ma Ziemi. Nawet ja w końcu zaznałam szczęścia, bo oprócz wymarzonej pracy, parę miesięcy temu wyszłam za maż za miłość mojego życia – Raphaela. Mamy własne mieszkanie. Od czasu do czasu mamy gości i w końcu wspaniale nam się żyje. Czasami tylko spoglądając w okno, myślę o Ziemi. Czy dałoby się coś zrobić, żeby i tam było kiedyś lepiej?...

 

Komentarze