Moje spotkanie z hieną

Moje spotkanie z hieną               

  

            Pewnego dnia mama powiedziała:

- Nudzi mi się w Polsce. W

yjedźmy gdzieś daleko, daleko stąd. Choćby na tydzień.

Nam, znaczy mnie i siostrze, ten pomysł się podobał. Gdyż nie musielibyśmy iść do szkoły, ale nie tylko. Niestety tata był na nie. Na szczęście miał w tym tygodniu urlop, więc po wielu próbach w końcu się udało.

            Wylecieliśmy po długich trzech dniach. Przed wylotem pożegnaliśmy się z Polską. W drodze widzieliśmy z góry piękne, monotonne wydmy piaskowe. Z lotu ptaka wyglądały jak rześkie fale morza, lecz nadal to gorące fale piasku.

            Pierwszego dnia był czysty relaks. Byliśmy na basenie, a rodzice na masażu. Następnie kino samochodowe. Siostra i ja byliśmy nieświadomi, że potem będzie czas wędrówki.

            Drugiego dnia graliśmy w szachy o wysokości jednego i pół metra. Skakaliśmy też na ogromnych trampolinach przypięci pasami. Trochę jak na bungee.

            I właśnie trzeciego dnia się zaczęło. Wcześnie rano obudzili nas rodzice i wyjechaliśmy jeepem. Po jakimś czasie, gdy grunt pod nogami zamienił się w pustynię, zmieniliśmy transport na wspaniałe wielbłądy przyodziane w kolorowe dywaniki z frędzelkami. Ja na szczęście miałem w kolorach zieleni, lecz tata nie był zadowolony z różowego kolorku. Było strasznie nudno, ciągle to samo - piasek i piasek przeplatane przez gorąc.

            Po czterech najnudniejszych godzinach w naszym życiu rozbiliśmy obóz koło studni. Wcale nie tak małej, bo ma ona pięć metrów średnicy. Byliśmy sami - w sensie ja i Maja, tata, mama i przewodnik. Z jednej strony cieszyliśmy się z końca wędrówki,  a z drugiej baliśmy się kojotów, o których przestrzegał nas przewodnik.

            Noc była straszna. Słyszałem wycie i śmiech. Bałem się, iż to te straszne kojoty które zaraz nas zjedzą. Ale jakoś mi się spodobały, nie były bardzo złe. Po jakimś czasie wsłuchiwania się  rozmowy dzikich zwierząt usnąłem.

            Nazajutrz usłyszałem podobny dźwięk, ale bardziej wysoki, cieniuteńki wręcz. A ja nie mogłem się powstrzymać od sprawdzenia źródła dźwięku. Po jakimś czasie poszukiwań zauważyłem czerwoną czuprynkę wychodzącą spomiędzy skał. Podszedłem ostrożnie, a pomiędzy tymi skałami było słodkie zwierzątko. Coś w stylu psa,  ale w cętki. Gdy się przyglądałem, obudziło się. Miało lub miała takie słodkie oczka. Zwierzak był chyba głodny, bo gdy wywęszył kanapkę, po prostu ją zjadł. Dałem mu więc drugą kanapkę i trochę wody, a potem znów zasnął.

Kiedy wróciłem, rodzice byli zapłakani i pytali, gdzie byłem, więc opowiedziałem im o wszystkim z wyjątkiem pieska w cętki.

            W nocy towarzyszyły mi te same odgłosy co poprzednio. To dziwne, że rano na pustyni jest upał niemiłosierny, a wieczorem chłód jak z Arktyki. Może dlatego, iż było zimno, wyciągnąłem książkę i dowiedziałem się, że znaleziony przeze mnie zwierzak to hiena, w dodatku dziecko, bo dorosłe osobniki są agresywne i zabójcze.

            Kolejnego dnia wróciłem w to samo miejsce, gdzie znów ją spotkałem. Dałem jej kanapkę i wodę, a ona odwdzięczyła się, liżąc mi rękę. Była taka urocza, nie mogłem uwierzyć, że jak dorośnie może zabić.

            Tego dnia mieliśmy już wrócić. Nie mogłem jej zostawić, więc poszedłem w to samo miejsce i wziąłem ją do plecaka. W hotelu ochroniarz nawet się nie zorientował, że to żywe stworzenie. Dla niego pewnie wyglądało jak mały pluszak. Sprawa się trochę skomplikowała, kiedy mieliśmy wyjechać. Po prostu przemyciłem ją w walizce. Ciągle spała.

            W domu się wydało, bo mała hiena się obudziła i zaczęła wydawać dziwny dźwięk, coś w stylu wycia psa, a potem zaczęła się śmiać. Mama i tatko chcieli ją oddać, ale żadne z czterech schronisk nie chciało jej wziąć.

Tak więc została ze mną na zawsze. Nazwałem ją Fenelek to w tamtym języku oznacza mała zguba.

    

Mateusz Garnczarczyk, kl. 5 b

                               

Tak wygląda mała hiena


Komentarze