Wpisy archiwalne - 1
Przerwa w szkole
Zadźwięczał dzwonek. Drzwi od sal lekcyjnych otworzyły się z wielkim hukiem
i uczniowie wybiegli na korytarz.
Kasia
potknęła się o plecak Mikołaja. Na jej kolanie pojawił się siniak.
- Ała! - wykrzyknęła z bólem dziewczynka.
- Uważaj jak łazisz, zie... ziemniaku! - obraził ją w odpowiedzi Mikołaj.
Wtedy pojawiła się Asia, która szybko poszła po panią. Wszyscy otoczyli
Kasię wielkim kręgiem.
- Co się stało, Kasiu! - pani przedarła się przez tłum uczniów i
powiedziała z przerażeniem.
- Potknęłam się o plecak Mikołaja! - odparła z płaczem - I! I! Mikołaj
nazwał mnie ziemniakiem! – dodała, ocierając łzy.
- Okej! Marta zaprowadź Kasię do pani pielęgniarki, a ty, Mikołaj,
dostajesz minus z zachowania! Nie wolno przezywać! Wszyscy się rozejść! -
wykrzyknęła pani, starając się złagodzić swój głos.
Zadzwonił dzwonek na lekcję. Przyszła mama Kasi i zabrała dziewczynkę do domu.
Przedtem pani wytłumaczyła jej całą historię.
Sara Korczyk, Julia Gańko, Sabrina
Abebe-Smegne, klasa 5b
Komentarz nauczyciela: To wprawdzie „Kącik
ucznia”, ale może moi podopieczni nie pogniewają się, jak dodam coś od siebie.
Powyższa praca jest ćwiczeniem redakcyjnym pisanym w grupach. Zadaniem
dzieci było zdynamizowanie akcji poprzez wykorzystanie odpowiedniego słownictwa
i znaków interpunkcyjnych. Dziewczynki poradziły sobie znakomicie. Dodatkowo
wykorzystały wcześniej zdobyte umiejętności łączenia wypowiedzi bohaterów z
narracją oraz unikania powtórzeń.
Interpretacja i opis obrazu „Lato”.
Obraz „Lato” powstał w 1573 roku. Został
namalowany przez Giuseppe Arcimboldo farbami olejnymi.
W centrum tego dzieła autor przedstawił
twarz kobiety, której profil namalował, używając różnych kształtów owoców,
warzyw oraz liści. Winogrona użył jako warg, gruszki za brodę, policzek namalował
w kształcie jabłka, nos zrobił z ogórka, uszy z kolb kukurydzy, a kapelusz
z liści. Ubranie było ze słomy.
Kobieta jest uśmiechnięta, jej mimika
twarzy pokazuje wesoły nastrój. Kolorystyka tego portretu utrzymana jest w
ciepłych barwach. Przeważają kolory: zielony, żółty, pomarańczowy, czerwony,
jedynie tło obrazu jest bardzo ciemne. Według mnie ta postać lubiła zajmować
się ogrodem i sadem. To dzieło sztuki jest ciekawie namalowane, przedstawia
wiele rzeczy, których czasem nie można dostrzec gołym okiem, np. kapelusz na
głowie kobiety.
Moim zdaniem jest to bardzo dobrze
namalowany przez artystę obraz. Wszystko przemyślane, dobrze dobrana
kolorystyka i technika malarstwa. Mam nadzieję, że każdy zatrzyma się,
przechodząc obok tego dzieła.
Izabela Lubińska klasa 6b
Magiczna wyprawa
Pewnego, pięknego dnia w Warszawie
przy ulicy Cwaniackiej w małym mieszkaniu o zielonych ścianach jadł śniadanie
Jacek Mucha. Był szalonym mężczyzną, który zawsze wpadał w tarapaty.
- O jejku! – powiedział Jacek. Płatki
ułożyły się w kształt drzewa. – To jakiś znak, muszę powiedzieć to Ani, Tomkowi
i Eli! – stwierdził Jacek, który miał właśnie dzisiaj spotkać się ze
swoimi przyjaciółmi.
Była godzina 19:00 kiedy z
pewnego okna w mieszkaniu na drugim piętrze wyglądała ładna, wysoka kobieta.
Była to Ania, która zajmowała się badaniem i testowaniem leków.
- Idzie! – wykrzyknęła dziewczyna na
cały dom. Znajdował się w nim także Tomek, który był archeologiem i
partnerem Ani.
Po kilku chwilach dzwonek zadzwonił
do drzwi. Ania otworzyła je i zobaczyła Jacka wyglądającego jak alpinista.
Miał na sobie ortalionową kurtkę i duży, ciężki plecak.
- Witaj, kochana, nie widziałem cię
od tamtych wakacji! – odrzekł Jacek z zachwytem.
- Mnie też miło cię widzieć. –
odpowiedziała Ania.
Mężczyzna zdjął buty, wszedł do
pokoju i przywitał się z Tomkiem:
- Witaj, stary kumplu. Jesteś jeszcze
bardziej przystojny niż, jak cię ostatnio widziałem. – zachichotał wesoło
Jacek.
- Dzięki. Fajnie, że znowu się
spotykamy. – rzekł Tomek
- A co, Ela jeszcze nie przyszła? –
spytał Jacek.
- Nie, ale powinna zaraz być.
Właśnie w tej chwili dzwonek znowu
zadzwonił do drzwi.
- Ela, cześć, jesteś w końcu. –
powiedział Tomek z podekscytowaniem.
Kobieta była dobrze wysportowana.
Miała niebieskie oczy i kochała jeździć na rowerze.
- Cześć wszystkim! – odrzekła Ela –
Jestem taka szczęśliwa!
- My też! – krzyknęli wszyscy.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszymy.
– podsumowała Ania.
Po przywitaniu się wszyscy weszli do
pokoju i zaczęli rozmawiać na różne tematy. Po godzinie Ela wreszcie spytała:
- Jacek, co to za strój?
- To przebranie na długą, pieszą
wycieczkę. – odrzekł Jacek.
- A po co ci on? – spytała Ania.
- Jak to po co? Wybieram się z wami
na pieszą wyprawę.
- Słucham? – krzyknęli wszyscy z
przejęciem
- Nie opowiadałem wam? A więc to było
tak…
Po wytłumaczeniu przez Jacka swojej
historii z płatkami z twarzy przyjaciół nie schodziły miny przejęcia.
Po dłuższej chwili ciszy Tomek
powiedział:
- Więc mamy pojechać na pieszą
wyprawę, bo płatki ułożyły się w jakiś krzak?
- Nie krzak tylko drzewo – stwierdził
Jacek. – Posłuchajcie, nikt z was nie ma pracy, bo ma urlop, to dlaczego by nie
skorzystać?
- Dla mnie to fajny pomysł, bo
pobędziemy trochę razem i spędzimy wspólnie czas – odrzekła Ela.
- Szczerze mówiąc, to nie taki zły
pomysł. Znam nawet las, do którego moglibyśmy pójść – podsumował Tomek. – Jest
to miejsce bardzo odległe, gdzie może być teren na wykopalisk. Znajduje się na
południu, nikt nie odważył się tam jeszcze iść.
- No to fajnie, trzy głosy na jeden
głos, więc przegłosowane – stwierdził Jacek.
Po godzinie wszyscy byli już
spakowani. Postanowili jednak wyjechać z samego rana, żeby nie zgubić
drogi.
O godzinie 7:00 byli już w drodze.
Kiedy dojechali, wzięli wszystkie rzeczy, zaparkowali na polanie i rozpoczęli
wędrówkę. Droga na początku nie była ciężka, ale dwa kilometry dalej robiło się
coraz ciemniej. Tomek i Jacek szli na czele. Szło się dość szybko do
czasu, aż Tomek nie zatrzymał się z impetem. Wszyscy powpadali na siebie,
tylko Tomek stał i wpatrywał się w niezbyt ładny kamień.
- Co się stało?
- Szybko, podejdźcie tutaj i podajcie
mi mój profesjonalny młotek. – mruknął Tomek, wciąż wpatrując się w kamień.
- Co to jest, że tak się temu przyglądasz,
to przecież zwykły głaz. – szepnęła Ela cały czas zdziwiona.
Tomek nie odezwał się, wziął młotek i
zaczął delikatnie walić w kamień. Nagle ten rozłamał się i zobaczył coś
pięknego. Nikt nie wiedział, co to jest, oprócz Tomka, który był z siebie
bardzo dumny.
- To szmaragd, jeden z najdroższych
kamieni szlachetnych. – wyjaśnił Tomek – Jego skorupa charakteryzuje się
ostrymi, szarymi kątami.
- Jakie to piękne. – powiedziała
Ania, wpatrując się w zielony szmaragd.
- To nie koniec. Jest tego więcej. Te
cztery kamienie, które widzicie, też są kamieniami szlachetnymi. Macie młotki,
nie powiem wam na razie ich nazw. Sami się przekonacie.
Po kilku minutach przy Tomku leżały
cztery rodzaje kamieni szlachetnych. Były to: ametyst, szafir niebieski, topaz
niebieski i rubin. Schowali je wszystkie do plecaków i rozpoczęli dalszą
wędrówkę.
Na zegarku była godzina 20:00. Dzień
upłynął bardzo szybko, nie było czasu na wracanie do samochodu. Postanowili
więc przenocować w lesie. Rozpalili ognisko i zjedli kiełbaski. Nie poszli,
jednak od razu spać, zaczęli rozmawiać, co zrobią z tymi skarbami, które
znaleźli.
- Trzeba oddać je do muzeum. – rzekł
stanowczo Tomek.
- Najlepiej podzielić to na cztery i
każdy weźmie kawałek – stwierdziła Ela z zachwytem.
- Nie, poczekajcie, może znajdziemy
coś jeszcze – powiedziała Ania – Wtedy trochę damy muzeum, a trochę weźmiemy
dla siebie.
- Ania ma rację, musimy jeszcze
trochę poczekać, może jeszcze coś znajdziemy – postanowił Jacek.
- Dobrze, tak zróbmy. – zgodzili się
wszyscy.
Po tej trudnej rozmowie Tomek
stwierdził:
- Musimy wdrapać się na drzewo i tam
przenocować, ponieważ nie wiemy, czy w tym lesie nie ma dzikich zwierząt, które
mogłyby nas zaatakować.
Tak też zrobili, każdy miał swoje
drzewo. Musieli też włożyć tam plecaki, aby zwierzęta nie zjadły całego
prowiantu. Po kilku minutach leżenia na drzewie zasnęli.
Obudził ich głośny grzmot. Był to
jeden z plecaków, który spadł z drzewa na ziemię.
Po tej sytuacji wszyscy zeszli ze
swych ,,łóżek‘’ i zaczęli jeść śniadanie. Byli bardzo głodni. Zaczęli liczyć
prowiant, który mają i okazało się, że brakuje połowy jedzenia. Jakieś zwierzę
musiało wejść na drzewo i zabrać połowę posiłku.
Po śniadaniu wszyscy zaczęli się
pakować i wycieczka wyruszyła w dalszą drogę.
Po godzinie 12:00 Tomek zarządził
postój. Nagle wszyscy zauważyli, że znajdują się w miejscu, które już
widzieli. Ania powiedziała z niepokojem:
- Czy my tu już nie byliśmy?
- Mnie też się tak zdaje –
stwierdziła Ela.
- Nie, to niemożliwe, nie mogliśmy
się zgubić – odrzekł Tomek.
A jednak byli w tym samym miejscu co
pół godziny temu, a więc krążyli dookoła. Nie wiedzieli, co robić, dlatego
chodzili i szukali drogi.
Nagle Ela zaczęła krzyczeć. Miała tak
przerażoną minę, że wszyscy bali się spytać, co się stało. Nie musieli jednak
pytać, bo chwilę później zobaczyli wielkiego, strasznego niedźwiedzia. Miał
wielkie, czarne oczy i wielkie, ostre kły. Wszyscy zaczęli uciekać. Biegli
przed siebie, nie patrząc na potężne, iglaste drzewa.
Po kilku minutach męczącego biegu zobaczyli,
że las się kończy. Dobiegli do tego miejsca.
Nagle ich oczom ukazał się niezwykły
widok.
- Spójrzcie jak pięknie! – stwierdził
Jacek z zachwytem.
- To jakiś zamek – odpowiedział Tomek
oszołomiony.
- I ta tajemnicza mgła! – krzyknęła
Ania z zaciekawieniem.
- Chciałabym do niego wejść. – rzekła
Ela z przekonaniem.
W tej samej chwili zamek wyłonił się
z mgły i wody.
- Szybko, chodźmy, zobaczymy co jest
w środku! – ogłosił Jacek stanowczo.
- To może być niebezpieczne. –
odrzekła Ania z troską.
- Masz rację, Aniu. – zachichotał
Jacek, który zawsze lekceważył niebezpieczeństwo
- Mogą być tam skarby – mruknął Tomek
z myślą, że zmienią zdanie.
- Dobrze, możemy pójść, sama jestem
ciekawa, co tam jest. – wyjaśniła Ania z niepewnością.
W końcu weszli do zamku. Było tam
pięknie. Pałac został zrobiony z szarej cegły i z dużej ilości kamieni. Miał
mnóstwo komnat. Jedna jednak od razu rzucała się w oczy, miała wielkie, złote
drzwi. Wszyscy szybko do nich podbiegli. Jacek dotknął klamki.
- Witajcie, przybysze. – rzekł potwór
spokojnie. W tym momencie ukazał się im potężny, czerwony smok. – Jestem smok
Gerald i pilnuję tej komnaty. Jeśli chcecie wejść, musicie zapłacić. Aby wejść
do tego pięknego miejsca, powinniście oddać mi jedną osobę z waszej czwórki. –
wyjaśnił smok.
- Po co? – spytał Tomek
- Powiem szczerze, nie umiem czytać,
chciałbym, aby ktoś poczytał mi chociaż godzinę, ponieważ uważam że dzięki
książkom człowiek rozwija swój umysł, a przede wszystkim wyobraźnię.
Po krótkiej naradzie Ania
powiedziała:
- Ja mogę zostać.
-
Gratuluję! Będziecie pierwszymi ludźmi, którzy obejrzą tę komnatę – powiedział
Gerald zachwycony.
- Jak to? Przecież przed nami ludzie
też tu przychodzili. – odrzekła Ela ze zdziwieniem.
- Kochana, siedzę tutaj od pokoleń i
ci wszyscy, którzy tu przychodzili, nie chcieli stracić okazji zobaczenia tych
bogactw. Nikt nie chciał się zgodzić na zostanie tutaj i poczytanie mi.
Dlatego nie mieli wstępu do komnaty. Ale jednak są ludzie na tym świecie,
którzy wybierają rozsądek, a nie tylko fortunę. W nagrodę wręczam wam to.
- Co to? – spytała Ania
- Jest to aparat, w którym zdjęcia
się ruszają. Robisz zdjęcie, mechanizm je wywołuje i gotowe. Dzięki temu
będziecie mogli pokazać ten świat za drzwiami Ani – podsumował potwór.
- Ale fajnie! – odpowiedział Jacek z
zaciekawieniem.
- Jeszcze jedno. Jeśli to zdjęcie
komuś pokażecie, będzie on widział tylko białą otchłań. Tylko wy możecie
patrzeć na ten obraz. Taka jest zasada. A, zapomniałbym. Możecie stąd brać
wszystko oprócz złotych jabłek. Proszę nie ruszajcie ich, bo będzie katastrofa
– wytłumaczył im Gerald.
Po tej rozmowie od razu otworzyli
drzwi. Ich oczy nie wiedziały, na co patrzeć. Było tam wszystko: ametysty,
topazy, granaty, szmaragdy, diamenty oraz złoto i srebro. Wszystko pobłyskiwało
różnymi kolorami.
- Dobra. Musimy zrobić jakiś plan –
rzekł Tomek.
- Ela, ty robisz zdjęcia dla Ani, a
ja z Jackiem spakuję wszystkiego po trochu.
Kiedy Tomek z Jackiem pakowali skarby
do plecaków, Ela znalazła dziwny przycisk, był on ze złota i przedstawiał Różę
Wiatrów. Nacisnęła go i zobaczyła wielkie drzwi z zielonym wypełnieniem.
- Brawo Elu, znalazłaś drzwi
teleportacyjne – szepnął smok.
- Do czego służą? – spytał Tomek.
- Kiedy spakujecie już wszystko,
będziecie mogli wybrać sobie miejsce, do którego chcecie się teleportować
i znaleźć się w nim. – mruknął potwór, który był już zmęczony tłumaczeniem
wszystkiego.
- Dzięki, pewnie skorzystamy! –
krzyknął Jacek.
.Po spakowaniu wszystkich skarbów
Tomek powiedział do drzwi teleportacyjnych:
- Chcemy znaleźć się przy
samochodzie, tam, gdzie go zaparkowaliśmy.
Wszyscy przeszli przez drzwi i w
mgnieniu oka znaleźli się przy samochodzie.
- A gdzie Ania? – spytała Ela.
W tej samej chwili przyjaciółka
znalazła się koło niej.
Po powrocie do domu często rozmawiali
o tej podróży. Bardzo dobrze ją wspominali. Wszyscy dziękowali Jackowi za
pomysł, na jaki wpadł, ale on twierdził, że to nie jego zasługa tylko płatków z
mlekiem. I miał w tym trochę racji
Ola Tomaszewska, kl. VI b
Interpretacja z opisem obrazu „Lato”
Obraz „Lato” powstał w 1573 roku. Został namalowany
przez włoskiego malarza Giuseppe Arcimboldo.
Jest to portret kobiety przedstawiony za pomocą darów
ziemi wydanych w czasie lata. Na pierwszym planie autor ukazał kobietę ubraną
w worek ze zbożem, z którego wystają kłosy, tworząc jakby szal. Przy piersi
widać owoc chmielu. Poszczególne elementy twarzy i włosów autor przedstawił za
pomocą owoców i warzyw. I tak z ogórka namalował nos, brodę z marchewki,
policzki z brzoskwini, zęby z zielonego groszku, wargi z wiśni, a oczy z
czosnku. Włosy kobiety to kompozycja owoców i liści. Widać tu wiśnie, śliwki i
winogrona. Uśmiechnięta twarz przedstawiona w ciepłych barwach, według mnie,
symbolizuje piękno i bogactwo lata. Owoce wydane w czasie tego okresu są
źródłem zdrowia i przyjemności. Kobieta widnieje na bardzo ciemnym, niemal
czarnym tle, otoczonym łańcuchem kwiatów i liści.
Nie wiem jak odczytywać ponure barwy. Czy zawierają
jakąś tajemnicę czy myśl? Obraz jest ciekawy i intrygujący.
Marta Orzeszek, kl. VI b
Interpretacja obrazu
Obraz ,,Lato‘’ powstał w 1573 roku. Został namalowany przez Giuseppego
Arcimbolda.
W centrum dzieła autor przedstawił kobietę stworzoną z warzyw
i owoców. Jest ona ubrana w ciemny, brązowy płaszcz, a jej włosy składają
się m.in. z wiśni, liści i czereśni. Twarz jest kolorowa i wesoła, moim
zdaniem, dzięki temu, że kobieta jest uśmiechnięta.
Według mnie, wesoła postawa tej osoby oznacza radość z nadchodzącego
lata, kiedy owoce są słodkie i dojrzałe, a kwiaty piękne i kolorowe, m.in.
dlatego obraz ma tytuł ,,Lato‘’.
Kolorowe owoce tworzą kontrast z czarną otchłanią w tle. Wokół obrazu
namalowana jest ramka składająca się z liści i kwiatów.
Według mnie autor obrazu chce nam pokazać, że lato jest jedną
z najpiękniejszych pór roku, w której możemy odpocząć i podziwiać piękno
przyrody.
Ola Tomaszewska, kl. VI b
Zamek Wody i Chmur
Pewnego lata w dalekiej części świata
miała miejsce zadziwiająca przygoda. W wiosce nieopodal gęstej puszczy
mieszkała grupa kolegów. Byli bardzo zaprzyjaźnieni i zawsze mogli na siebie
liczyć. Każdemu z nich bardzo dobrze się wiodło, lecz mieli wielką ochotę
zaznać niezapomnianej przygody. Pewnego dnia Adam wpadł na genialny pomysł.
- Hej, chłopaki, mam super pomysł! –
krzyknął wesoło Adam. – Wybierzmy się na wyprawę do tego starego Zamku Wody i
Chmur.
- Adamie, ale to chyba nie jest dobry
pomysł. – rzekł zaniepokojony Kacper.
– Przecież najpierw musimy przejść przez
starożytną puszczę, a powiadają „Gdy tam wejdziesz, to cię dopadnie!” – dodał
Grzesiek.
- Przepraszam, ale co by miało nas
dopaść? – szepnął Antek.
- Ludzie powiadają, że w puszczy mieszka
jakaś starożytna bestia. – odpowiedział Grzesiek.
Po krótkiej rozmowie chłopcy zdecydowali
się, że stawią czoła temu wyzwaniu i wyruszą pojutrze.
Wyruszyli zaopatrzeni w kurtki, czapki,
koce i śpiwory. Po krótkim marszu weszli w puszczę. Po minięciu kilku drzew
poczuli niesamowity zapach i zauważyli owoce o nieznanym im kształcie. Zerwali
kilka i po chwili zjedli je ze smakiem. Nagle prawie wszyscy upadli na ziemię.
Maciek, jako jedyny, nie spróbował trującego owocu i nie zasnął jak reszta
kolegów. Podszedł do nich i stwierdził, że głęboko śpią. Dopiero po kilku
dniach się przebudzili. Okazało się, że te owoce usypiały człowieka na kilka
dni.
- Chłopaki! – krzyknął ze łzami w oczach
Maciek.
- Co? Gdzie? Jak? – zapytali
rozkojarzeni.
- Jestem głodny! – krzyknął Stefan. I
już sięgał po trujący owoc, lecz Maciek krzyknął – Nie! To jest trujący owoc,
przez niego traci się kontakt ze światem.
Wyjęli z plecaków swoje zapasy jedzenia i najedli się do syta. Później ruszyli
dalej, aż nagle zauważyli wśród drzew drewniany most. Zbliżyli się do niego i
Zbyszek ostrożnie postawił na nim swoją stopę. Momentalnie stary most zarwał
się, a Zbyszek prawie wylądował w rwącym strumieniu płynącym daleko w dole.
- Chłopaki, musimy odbudować most! –
krzyknął Zbyszek.
- Dobry pomysł – odpowiedzieli chórem.
Po wielu godzinach ciężkiej pracy zbudowali most od nowa i przeszli na drugi
brzeg. Niespodziewanie ukazał im się widok zastraszający. Tak, to była ona –
bestia ze Starożytnej Puszczy. Przypominała po części lwa, tygrysa i pawia.
- Chodu! – wrzasnął Antek.
Chłopcy schowali się między drzewa.
Nagle przed bestią wylądował wielki nietoperz, który ją zaatakował. Bestia
ciosem łapy powaliła wroga.
- No, załatwione! – zadudniła i
przemieniła się w człowieka.
Koledzy byli zaskoczeni, a Zbyszek
prawie zemdlał. Antek ośmielił się i wyszedł zza drzew, a obcy człowiek
powrócił do poprzedniej postaci bestii.
- Kim jesteś? – znów krzyknęła bestia.
- Jestem Antek i są tu jeszcze ze mną
moi koledzy. Wędrujemy już od wielu dni by dojść do Zamku Wody i Chmur. A ty,
kim jesteś? – zapytał.
- Jestem Bazyli, bestia ze Starożytnej
Puszczy. Wychodźcie zza tych dębów, możecie spędzić u mnie jedną noc, zanim
wyruszycie dalej.
- Dziękujemy za nocleg. A gdzie pan
mieszka?
- Mieszkam w grocie na skraju puszczy,
będzie wam po drodze.
I ruszyli za Bazylim do tajemniczej
groty. Okazała się on bardzo przytulna jak na kryjówkę potwora. Podłoga była
wyłożona mchem, a legowisko zrobione z liści paproci. Znalazło się tam nawet
miejsce na rozpalenia ogniska.
Wieczorem wszyscy już mieli posłania gotowe do snu. Rozpalili ognisko, zjedli
pieczeń z zabitego nietoperza i zaczęły się pytania do Bazylego.
- Bazyli, jak znalazłeś się w tej
puszczy? – spytał zaciekawiony Stefan.
- Zaczęło się tak – odrzekł Bazyli. –
Urodziłem się na dworze Króla Wody i Chmur. Byłem szczęśliwym dzieckiem. Moja
matka była pierwszą doradczynią królewską, a mój ojciec jednym z dalekich
krewnych króla. Pewnego dnia ojciec przywiózł z dalekiej podróży piękny
kapelusz ozdobiony pawim piórem. Gdy go założyłem, nagle upadłem na ziemię.
Okazało się, że w kapeluszu był wąż przemiany, który mnie ukąsił. To ukąszenie
przemieniło mnie w bestię. Ludzie więzili mnie w klatce i wywieźli do puszczy,
gdzie mnie zostawili. Moja matka, dowiedziawszy się o wszystkim, wyruszyła mnie
odnaleźć. Lecz nie odnalazła mnie, a ze smutku przemieniła się w drzewo –
płacząca wierzbę. Od tej pory w puszczy panuje smutek i złość. A ja, błąkając
się po lesie, upolowałem swojego pierwszego nietoperza giganta i zauważyłem, że
mogę przemieniać się w człowieka ubranego w ten sam kapelusz, koszulę ze skóry
lwa i spodnie ze skóry tygrysa, co przed laty. Od tej pory mogłem kontrolować
swój „dar”.
- Wow! – powiedzieli chórem zasłuchani
chłopcy.
- No! Pora iść spać, gaszę ognisko.-
zakończył opowieść Bazyli.
I tak po ciężkim dniu pełnym wrażeń
mogli odpocząć.
Następnego dnia Grzesiek stwierdził, że
od początku wyprawy minął już prawie tydzień.
- Bazyli, dziś musimy wyjść z tej
puszczy. - rzekł.
- Spokojnie, mogę was zaprowadzić do
krańca puszczy, a nawet być waszym przewodnikiem w zamku moich krewnych. –
powiedział Bazyli.
- Dziękujemy. Jesteś niezwykły i bardzo
chętnie skorzystamy z tej propozycji. – Odrzekli chórem i wyruszyli razem w
dalszą drogę.
- Już dziesiąta, słyszycie! – krzyknął
Stefan.
- Na szczęście już jesteśmy – odrzekł
Bazyli.
- Bazyli, ale to jest tylko jezioro… -
odpowiedział Grzesiek.
- Tak, ale teraz uważajcie i róbcie
wszystko to samo co ja. OK?
- Zrozumiano! – krzyknęli chórem jak w
wojsku.
Bazyli zrobił kilka kroków do tyłu i
zaczął się rozpędzać, i wskoczył do jeziora. Koledzy byli zszokowani.
Wszyscy skoczyli za Bazylim. Nagle
znaleźli się przed zupełnie innym jeziorem, z którego wystawał kamienie.
Jezioro to w połowie łączyło się z chmurami. Dalej wysoko było ogromne stare
zamczysko.
- Ojej, jaki piękny widok. – rzekł zachwycony
Adam.
- Tak, masz rację Adamie, ale ten zamek
jest już bardzo stary i nie wiadomo, czy nie jest już opuszczony. –
odpowiedział Zbyszek, a Stefan przyznał mu rację, stojąc bardzo blisko
wyłaniającego się z chmur zamku.
- Chodź Adamie! – zachęcali go koledzy.
- Nawet Grzesiek i Kacper już wyruszyli z brzegu do zamku.
I tak Adam po dłuższym zastanowieniu
ruszył za nimi. Nagle, skacząc z kamienia na kamień, Grzesiek wpadł do wody z
wielkim pluskiem!
- Pomocy! Ratunku! - krzyczał
przestraszony.
Na pomoc ruszyli mu koledzy.
- Nic ci się nie stało, Grześku? –
zapytał Adam.
- Nie, Adamie, wszystko w porządku.
- No to w drogę – krzyknęli chórem
koledzy. I tak ruszyli dalej.
By wejść do środka, trzeba było wyważyć
wrota. Na szczęście Bazyli od razu o tym pomyślał i przemienił się w bestię.
Wywarzył wrota i ukazało się im wnętrze starego zamku.
- Uwaga, chłopaki, choćby nie wiem co,
to trzymamy się razem. – powiedział Antek.
Nagle Stefan idący na końcu oddzielił
się od grupy, gdyż zauważył labirynt komnat.
- Ojej, chłopaki, chodźcie. – zawołał.
Wszyscy się przerazili. Co to był za
widok. Tysiące komnat zatopionych w wodzie lub wysoko w chmurach.
- Chłopaki, na dole wskakujemy na
strumień wody. On nas zaprowadzi do następnej komnaty – krzyknął Bazyli. I
wszyscy wskoczyli do rwącego potoku.
Zaczęli płynąć osobnymi strumieniami, a
każdy znajdował się w innej części labiryntu. Wyrzuciło ich na brzeg tej samej
chmury i zauważyli następną komnatę. Tak, to był skarbiec królewski. Ich oczom
ukazała się najwspanialsza korona królewska. Antek niespodziewanie podbiegł do
niej, a inni za nim. Chłopak podniósł ją i tym sposobem uruchomił system
zabezpieczeń. Podłoga zamku zatrzęsła się i jej płyty zaczęły rozsuwać się, a
chłopcy nie zdążyli się niczego złapać i polecieli wszyscy w dół.
Tam wstali z podłogi, otrzepali się z kurzu i rozejrzeli się wokoło. Przed nimi
siedział król, a oni byli otoczeni żołnierzami Wody i Chmur. Nagle nadworny
prokurator zaczął czytać.
- Ci oto koledzy dopuścili się
złodziejskiego czynu. Ukradli koronę królewską!
- Królu, ja nie chciałem. – powiedział
Antek.
- Wszystko zrobimy, tylko nie zamykaj
nas w lochu. – krzyknęli.
- No dobrze. – odrzekł król
wspaniałomyślnie. Jak odnajdziecie mojego syna Bazylego, to was uwolnię!
- A co się z nim stało? – zapytał
Bazyli, który zrobił krok do przodu i stanął na czele chłopaków.
- Popełniłem błąd, porzuciłem go na
pastwę lasu w puszczy, bo stał się bestią. – odrzekł ze smutkiem król.
- A ty królu jak się nazywasz?
- Nazywam się Baltazar Wielki, byłem
niegdyś dalekim krewnym najlepszego króla tego zamku Stanisława IV Wspaniałego.
Po jego śmierci przejąłem po nim tron.
- Ojcze, to przecież ja! – Bazyli
zmienił się w bestię.
- To ty synu! – krzyknął wzruszony
ojciec.
I padli sobie w ramiona.
- W zamian za odnalezienie mojego syna
dam wam drobne dary. Król obdarował chłopaków pięknymi złotymi i wysadzanymi
diamentami magicznymi warzywami. Pozwolił im zostać na jedną noc.
Następnego dnia chłopcy stwierdzili, że
już czas wracać do domu. Pożegnali się ciepło z Bazylim i królem, a następnie
ruszyli w drogę powrotną.
Po wyjściu z zamku fortecę zasnuła szara
mgła i zamek zniknął. Koledzy przeszli przez taflę magicznego jeziora i ruszy w
puszczę. Zastała ich noc, więc przygotowali swoje posłania i rozpalili ognisko.
Zasnęli. W nocy zbudziły ich szmery. Ktoś się cały czas poruszał w ciemności.
Nagle wszyscy dostali strzałkami usypiającymi i zasnęli. Na drugi dzień
obudzili się w dużej drewnianej klatce w lesie. Zostali uwięzieni. Nie
wiedzieli, co mają robić. Zauważyli leśne stwory mówiące:
- O! Obudzili się!
- Co to za dziwne kreatury?
- Umieją mówić?
Dzień minął szybko i nastała noc. Antek
i Adam zaczęli rozmowę.
- Może otworzymy te nasze warzywa? –
zapytał Antek. – Nie odebrano nam ich na szczęście.
- No dobra. – odpowiedział chętnie Adam
i pierwszy otworzył swoje. W jego warzywie było pożywienie, a w warzywie Antka
- miniaturowa piła.
- Super! Rozwalmy tę klatkę!
I chłopcy wydostali się z pułapki,
uciekli z wioski leśnych stworów. Wymknęli się z puszczy i rozbili obozowisko.
Noc mieli spokojną. Następnego dnia, po 6 godzinach marszu dotarli do domu.
Wszyscy bardzo się ucieszyli z ich powrotu. Przez następny tydzień chłopcy
snuli opowieści o wspólnej wyprawie.
Przygody, jakie ich spotkały, stały się legendą opowiadaną przez stulecia z
pokolenia na pokolenie.
Marta Orzeszek, VI B
Cudowna podróż
Dawno temu żyli
sobie czterej bracia i ich mama. Nie byli zbytnio bogaci, ale też nie byli
biedni.
Któregoś dnia mama rodzeństwa zachorowała. Chłopcy nie mieli pieniędzy, żeby
kupić lekarstwa. Wtedy mama opowiedziała im legendę o skarbie w magicznym
zamku. Uprzedziła ich, że to tylko wymyślona historia, ale oni i tak
postanowili udać się na wyprawę i znaleźć złoto. Spakowali plecaki, pożegnali
się z mamą i wyruszyli. Najpierw doszli do dziwnego lasu.
- Nigdy nie byłem w
tym lesie - powiedział najmłodszy z nich, Tomasz.
- Ja też nie, ale
mama mówiła, że za tym lasem jest skarb - odparł Jurek.
- To idziemy? -
zapytał Dawid.
Wszyscy ruszyli do
lasu. Mijali dziwne rośliny. Przez niektóre nie mogli się przedrzeć, ale w
końcu się udało. Potem znowu musieli przejść długi kawałek drogi. Gdy tak szli
i szli, ich oczom ukazał się niezwykły widok.
- Nigdy nie
widziałem czegoś takiego - powiedział z zaciekawieniem Dawid.
- To wygląda
niesamowicie! - odparł zdumiony Tomasz.
- To wygląda jakby
woda rozstąpiła się i ukazała nam dawno zatopiony zamek - mruknął Jurek.
- A może spróbujemy
do niego wejść? - zapytał Konrad.
Wszyscy zaczęli
skakać po kamieniach i próbowali dostać się do zamku. Tylko Dawid został,
gdyż uważał, że to nie był dobry pomysł. Reszta doszła do zamku i ujrzeli
kamienne schody prowadzące w dół.
- Co to za schody?
- zapytał zaniepokojony Konrad.
- Nie wiem, ale
powinniśmy się dowiedzieć - szepnął Tomasz.
- Sądzę, że to zły
pomysł - powiedział zmartwiony Jurek.
- To ja pójdę
sprawdzić, a wy zostańcie i pilnujcie wejścia - rzekł dumny Tomasz.
- Nie zostawimy
cię! - stwierdził Konrad.
Dawid wszystko
usłyszał i krzyknął, żeby nie wchodzili, ale oni go zignorowali i zeszli po
schodach w ciemny i długi korytarz. Na końcu korytarza wisiała tabliczka z
napisem „Drogi trzy, skarby trzy - ale tylko jeden właściwy”. Bracia
wszystko zrozumieli i każdy z nich wszedł w inny korytarz. Jurek na końcu
swojego korytarza znalazł srebro, Konrad złoto, a Tomasz prawdziwe
błyszczące diamenty! Gdy chłopcy spotkali się w miejscu rozdzielenia,
przypomnieli sobie, że tylko jeden skarb jest właściwy i zaczęli się martwić.
Pomału zaczęli iść w stronę wyjścia. I gdy już mieli wejść na schody, wpadli w
ruchome piaski i nie mogli się wydostać. Nagle przy schodach pojawił się Dawid
i wyciągnął braci.
- Dziękuję, że nam
pomogłeś - powiedział z uśmiechem Tomasz.
- To nic takiego.
Od tego ma się brata - odparł Dawid.
- Przepraszamy, że
cię nie słuchaliśmy - odpowiedział wdzięczny Konrad.
- Tak. Od teraz
będziemy stosować się do twoich rad - mruknął Jurek.
Gdy bracia wyszli,
promienie słońca sprawiły, że złoto i srebro zniknęły, gdyż to były nieprawdziwe
skarby.
- To o to chodziło
z tym nieprawdziwym skarbem - westchnął ze smutkiem Tomasz.
- Szkoda, ale i tak
mamy najcenniejsze diamenty - odparł z uśmiechem Jurek.
Bracia bezpiecznie wrócili do domu i kupili leki dla mamy. Dzięki znalezionemu
skarbowi mogli kupić jeszcze mnóstwo jedzenia i potrzebnych rzeczy. Mama
wyzdrowiała i już nigdy nie byli biedni, i żyli długo i szczęśliwie.
Zosia Rosińska, V b
Kraina Bermudów
Pewnego letniego dnia Adam, Jacek, Paweł, Kamil i Marcin postanowili wybrać się
w bardzo niebezpieczną, daleką wyprawę. Spakowali się bardzo porządnie i
wyruszyli z domów. Tak idąc i idąc, wciąż patrzyli się w górę, bo na
niebie latały nieznane im ptaki. Adam był nimi zafascynowany. Marcin - przerażony.
Marcin zastanawiał się, co to za gatunek. Kamil je rysował, a Paweł płoszył, to
znaczy starał się je wypłoszyć, ale to mu nie wychodziło.
W końcu dotarli do drewnianej tabliczki, za którą
był las. Na kawałku drewna było napisane:
LAS TROLI. Chłopcy weszli do lasu z przerażeniem.
- Mam nadzieję, że nie zaatakuje nas żaden trol!
- powiedział Jacek. - Ja też! - oznajmił przerażony Marcin - I tak sądzę,
że coś się na nas czai! - dodał, rozglądając się dookoła.
Nagle przed nimi ukazała się wielka
jaskinia. Chłopcy zamknęli na chwilę oczy, a jak je otworzyli, to stał tuż
przed nimi wpatrujący się trol.
- O! Nowi przyjaciele! - powiedział trol.
- Wtedy wydawałeś się straszniejszy jak się...w
nas...w...w...wpatrywałeś. - powiedział Adam, jąkając się, choć był z nich
najodważniejszy.
- Zabawny jesteś! - wykrzyknął Paweł.
- Głupi jesteś! nie krzycz tak do niego, bo go przestraszysz! -
powiedział głośno Kamil, łapiąc się za głowę.
- Ouuu... - wyjąkał zawstydzony Paweł.
Minęło wiele godzin od południa, więc chłopcy postanowili przespać noc u trola.
Następnego dnia trol powiedział, że jak chcą przejść na drugą stronę jaskini, to trzeba na nią się wspiąć i zejść drugą
stroną. Tak o to rozpoczęła się solidna i porządna wspinaczka skałkowa. Szybko
znaleźli się po drugiej stronie i pożegnali trola. Rano roślinność była bardzo
mokra. Nagle krzaki zaczęły się ruszać i kapać mocno wodą na wszystkie strony.
Chłopcy zajrzeli za krzak, a tam krył się dziwny skrzat, który wciąż mówił „Nie
lubić słońca!” Małe dziwadło było czerwone, a oczy miało zielone, przez co
przyciągały uwagę. W oko wpadły również krwisto-czerwone, motylkowe czułki. Ludek
miał sześć macek, na których znajdowały się błękitne kropki. Skóra przypominała
żabią skórę. Skrzat dzięki śliskości skóry mógł szybko się przemieszczać i
chować się w trochę większych szparach. Nagle zza drzew wyszło słońce. Wtedy
skrzat zaczął szybko kopać dół i coraz szybciej powtarzał „Nie lubić słońca!
Nie lubić słońca!”. Jak już słońce było wysoko, to skrzat spał w norze.
Podróżnicy ruszyli więc dalej. Przeszli duży kawał drogi bez żadnych
niespodzianek, aż tu nagle przez drogę przechodziła armia żab, która niosła
liść z żabą, z koroną na głowie.
- Idziemy? - powiedział pytająco Kamil.
- Gdzie? - spytał Adam.
- No za nimi! A gdzie?! - pokiwał głową Kamil i westchnął ze zmęczenia.
- No dobrze! To idziemy! - powiedział Adam, tak jakby był ich przewodnikiem.
Żaby szły w stronę wielkich dębów. W
pewnej chwili chłopcom opadły szczęki. Ujrzeli przepiękny niewielki zamek, jak
dla lalek! Wokół piękny ogród, a przy bramie zamkowej dwie żaby - strażnicy.
Przez ogród płynęła rzeka. Wzdłuż niej były domy, w których najprawdopodobniej
mieszkali wojownicy, po prostu cała armia! W pewnym momencie żabi rycerze
wygonili ich z osady. W takim razie chłopcy poszli dalej, aż zobaczyli koniec
lasu. Nagle ich oczom ukazał się niezwykły widok.
- Jacek widzisz to!? - krzyknął z zachwytem Adam.
- Tak. - powiedział Jacek, pokazując kciuk w górę.
- To ja idę tam do ciebie! - wykrzyknął Adam.
- OK! - Jacek odwrócił się w drugą stronę, widząc, że Paweł prześlizgnął
się i wpadł do wody.
- Ratunku! Pomocy! - zapiszczał ze strachu Paweł.
- Już idę! - Jacek pospieszył z pomocą. Wtedy Paweł zaczął się śmiać i
stanął na nogach. Adam cały czas obserwował tę sytuację i zauważył, że
Kamil wskoczył na wieżę zamku.
- Kamil! Tam w tym zamku może być coś niebezpiecznego! - wtedy zaczęli
uciekać. W pewnym momencie schowali się w drzewie, którego korona
opadała aż do ziemi. W środku było wiele lian. Prawie wszyscy chłopcy
wyglądali na drogę przez gęsto usadzone liście, oprócz Marcina, który
bardzo przestraszony siedział skulony pod pniem. Reszta nagle zobaczyła
przebiegającą armię goryli.
- Czyli w tym zamku mieszkały goryle! - wykrzyknął zafascynowany Paweł.
- Na to wygląda. - potwierdził Adam.
Marcin, który siedział pod pniem,
usłyszał muzykę i stwierdził, że to dyskoteka. okazało się, że po drugiej
stronie egzotycznego drzewa imprezowały rude wiewiórki! Chłopiec zawołał resztę
i razem z wiewiórkami tańczyli i bawili się aż do nocy. Wszyscy zasnęli
pod lianami w śpiworach.
Była godzina 8.00, a potem 9.00 i dalej
ciemno. Wiewiórki wytłumaczyły, że raz w tygodniu
jest pięciogodzinna nocka dla wilków. Właśnie
wtedy wiewiórki idą do nich na kolację. Akurat teraz
poszły razem z chłopcami. Na kolacji było wiele pieczonych gołębi
z sałatkami marchewkowymi. Jak minęła kolacja i nocka, to odbywała się
wielka koronacja. W kościele sosen został ukoronowany Niedźwiedź Miszmasz. W
tym dniu również zaczęła sie bitwa. Stwory z krainy Gromlinów zaatakowały
krainę Bermudów. To był kryzys! Drzewa były łamane i zwierzęta zabijane. Goryle
i niedźwiedzie sobie radziły. Nie zapomnijmy też o trolach. W pewnym
momencie przyszedł pogromca szczęścia, który nazywany był Pechem. Przybył na
starcie z królem Wordeniuszem, czyli królem krainy Bermudów. na początku
wygrywał pech, ale król Wordeniusz go pokonał. Gdzie byli chłopcy? W kryjówce
dla małych dzieci, ponieważ podróżnicy nie byli dorośli, lecz opiekowali się
maluchami zwierząt. Król Wordeniusz zasalutował na znak zwycięstwa. W tym
momencie przybyła Pomarańczowa Chmura, która była bogiem tego „regionu dziwnych
Krain”. A więc Pomarańczowa Chmura nagrodziła króla Wordeniusza, a maluchy,
dzieci i chłopcy wyszli z kryjówki i ukłonili się.
Cała podróż się skończyła, więc wyszli, żegnając wszystkich po drodze.
Spojrzeli jeszcze raz na tabliczkę i obok niej wbili drugą z napisem: TU BYLI:
Adam, Jacek, Paweł, Kamil i Marcin.
Sara Korczyk, 5b
Opis postaci
Bohaterki tekstu „Kiedy Kan-No-Mushi się obudzi” były
przyjaciółkami, choć bardzo się od siebie różniły. Małgosia to polska
dziewczynka o kręconych, blond włosach i niebieskich oczach. Yoshimi za
to, jest skośnooką Japonką z długimi, prostymi i ciemnymi włosami.
Małgosia nie była cichym dzieckiem,
lubiła się bawić na świeżym powietrzu. Tymczasem jej przyjaciółka wolała
spokojniejsze zajęcia jak na przykład gra na pianinie. Każda z dziewczynek
miała swoją ulubioną zabawkę. W przypadku małej Polki była to jej ukochana
lalka Sushi. Yoshimi wolała bawić się swoją lalką o imieniu Precelek. Bohaterki
różniły się nie tylko wyglądem czy upodobaniami, ale także sposobem jedzenia.
Małgosia jadła dość niechlujnie, gdy wstawała od stołu można było zauważyć, jak
wokół jej talerza jest brudno. Mała Japonka była schludna i pilnowała
porządku przy stole.
Jak widać obie dziewczynki się różnią, lecz ich
przyjaźń jest silniejsza od różnic. Przecież przeciwieństwa się przyciągają!
Antonina Łosiowska, klasa 6c
Ciekawe połowy
Pewnego razu pojechaliśmy całą
rodziną nad jezioro do Gdyni. Po siedmiu godzinach dotarliśmy do hotelu.
Wszystko fajnie, rozpakowaliśmy się, a po godzinie poszliśmy łowić.
Tata wypożyczył łódkę, ja kapoki, a
mama wiosła. Wzięliśmy wędki i ruszyliśmy. Złowiliśmy ryby. Mieliśmy
zawracać, ale silny wiatr spychał nas na środek. Była burza, deszcz padał
i nie zamierzał przestać. Próbowaliśmy zadzwonić po pomoc, ale byliśmy poza
zasięgiem. Burza ciągle się zbliżała, fale rosły, widzieliśmy jak wywracały się
żaglówki. Właśnie w naszą stronę płynęła wielka fala. Próbowaliśmy uciec, ale
się nie udało, fala tak mocno uderzyła jak wielki głaz i wszystkie ryby
wyleciały z naszego wiadra. Chcieliśmy popłynąć do brzegu wpław, ale się nie
zdecydowaliśmy, to było zbyt niebezpieczne. Wyrzucaliśmy rzeczy z łódki, by
łatwiej dopłynąć do brzegu. Nadal było ciężko. Nagle jeszcze raz uderzyła fala,
było bardzo dużo wody, a my nie mieliśmy wiadra. Powoli się zanurzaliśmy, gdy
wtem zauważyliśmy policję wodną. Krzyczeliśmy i podpłynęli do nas.
- Dzień dobry - powiedziała mama.
- Dzień dobry - odparł policjant -
proszę przypiąć hak.
Przypięliśmy i ruszyliśmy. Po
dziesięciu minutach wróciliśmy na brzeg i poszliśmy do hotelu.
Wszyscy się wykąpali, ale się
przeziębiliśmy i wróciliśmy do domu pociągiem, a ta przygoda zostanie w naszej
pamięci na bardzo długo.
Piotr Zamorski,
klasa IV B
Skarb Roksany i Mufinki
Pewnego słonecznego dnia Roksana i Mufinka bawiły się w ogrodzie. Mufinka
potknęła się o zakopaną butelkę, która wystawała z ziemi. Wykopały butelkę i
otworzyły ją. Okazało się, że w butelce była mapa skarbów.
Najpierw zwierzęta szukały pierwszej wskazówki w ogrodzie. Mapa pokazała drogę
do lasu. Poszły magiczną ścieżką szukać skarbu. Gdy były w lesie, to
znalazły drugą wskazówkę. Ta zaprowadziła ich do magicznego pyłu, prowadzącego
do złego potwora. Trol zadał trzy pytania Roksanie i Mufince. Najpierw
zapytał, gdzie są rzeki bez wody. Po namyśle odpowiedziały, że na mapach.
Następnie Roksana zgadła, że w gotującej się wodzie nie pływają ryby. Mufinka
odgadła, że zęby rosną do góry korzeniami. Dzięki tym trzem prawidłowym
odpowiedziom troll podarował im trzecią wskazówkę. Zwierzęta musiały zrobić sto
kroków, by odnaleźć skarb.
Gdy Roksana i Mufinka odkopały tajemniczą
skrzynię, postanowiły wrócić z nią do domu. Otworzyły ją w towarzystwie swoich
przyjaciół, z którymi podzieliły się skarbem.
Aleksandra Jakubczak,
kl. IV B
Na ostatnich lekcjach języka polskiego
uczniowie klasy 6c pracują nad „Gazetką znalezioną na strychu”. Poszukują
informacji o latach 50-tych XX wieku, redagują teksty informacyjne, literackie i
użytkowe. Oto przykład jednej z prac...
WYWIAD Z PANIĄ IRENĄ JURGIELEWICZOWĄ -
pedagogiem i powieściopisarką, autorką wielu ciekawych i wzruszających książek
zarówno dla dzieci, młodzieży, jak też dorosłych.
Redakcja:
Jest nam niezmiernie miło i czujemy się
zaszczyceni Pani obecnością, tym, że pomimo wielu obowiązków zawodowych
znalazła Pani czas, by spotkać się z naszymi czytelnikami.
Irena Jurgielewiczowa:
Mnie jest również bardzo przyjemnie, a
szczególnie cieszy mnie fakt, że młodzi ludzie, i nie tylko, czytają moje
książki.
Redakcja:
Zapewne domyśla się Pani, że sukces
ostatniej powieści, napisanej przez Panią, a zatytułowanej „Ten obcy”, będzie
stanowił główny temat naszej rozmowy?
Irena Jurgielewiczowa:
O, tak! Bardzo wiele młodych osób przekazywało
mi już wyrazy zadowolenia i podziękowanie
za poruszone w niej problemy, jak też za
ciekawe usytuowanie akcji powieści.
Redakcja:
O te sprawy chcielibyśmy właśnie Panią
zapytać. Co skłoniło Panią do jej napisania?
Irena Jurgielewiczowa:
Jak zapewne Pan wie, jestem pedagogiem.
Na co dzień mam więc do czynienia z dziećmi skrzywdzonymi, które straciły
zaufanie do dorosłych lub rówieśników, z dziećmi z rodzin niepełnych, które
próbują wzbudzić na nowo zaufanie, które wcześniej do nich utracono. Każdy
pisarz winien też być doskonałym obserwatorem życia i otoczenia. Reasumując, to
życie skłoniło mnie do napisania tej książki.
Redakcja:
Ale Pani powieść to nie tylko relacja z
zaistniałych, poznanych sytuacji.
Irena Jurgielewiczowa:
Rolą pisarza jest przede wszystkim
wskazać - może nie wprost, że każdy człowiek, a szczególnie młody zasługuje na
drugą szansę, na szacunek. Najlepiej jest jednak, gdy otoczenie takiego
człowieka, przykładnym, własnym postępowaniem spowoduje, że zrozumie wyrządzone
zło i sam potrafi je naprawić, czyniąc po drodze wiele dobrego.
Redakcja:
Czy Ula i Zenek spotkają się w dorosłym
życiu, czy będą kontynuować powstałą więź i przyjaźń?
Irena Jurgielewiczowa:
Wybór zakończenia wielu wątków powieści
pozostawiłam czytelnikowi. Przecież to od osobowości i charakteru czytelnika
zależy, czy wyobrazi sobie Zenka szczęśliwego z Ulą albo Pestkę
z Marianem. Osoby, którym się powiodło w
życiu, które doświadczyły dobra i zrozumienia,
z pewnością wybiorą optymistyczną przyszłość
dla bohaterów. Ci, którym przydarzyło się zbłądzić, pozostaną z nadzieją, że
jednak można uwolnić się od zła. Pewnie znajdą się też tacy, którzy sami nigdy
w podobnych sytuacjach nie zaznali jakiejkolwiek pomocy i dalej pozostaną sami
ze swoimi problemami. Ale czy muszą pozostać? Przecież czytelnicy będą
wiedzieli, że można wyciągnąć
do nich rękę i pomóc.
Redakcja:
Bardzo Pani dziękujemy za rozmowę.
Prosimy o dalsze powieści, które nas zaciekawią i przekażą mądre przesłanie
czytelnikom. Poproszę Panią jeszcze o podpisanie dwóch egzemplarzy książki „Ten
obcy”, które przekażemy naszym czytelnikom jako nagrodę za najciekawsze opinie
o powieści.
Irena Jurgielewiczowa:
Bardzo proszę i również dziękuję za
zaproszenie i rozmowę.
Maks Kroschel
Wiersze z okazji stulecia stołeczności
Woli
Wola
– moją małą ojczyzną
W
1916 roku
Wieś
Wielka Wola Warszawska
Przyśpieszyła
kroku.
Przyłączona
do Warszawy
Narobiła
wielkiej wrzawy.
Podczas
II wojny światowej
Wola
poniosła ogromne straty,
A
były to laty cierpienia
Gdy
na ulicach panował strach...
Lecz
ludzie walczyli do końca...
To
wszystko dzięki nim,
Bo
nawet gdy brakło im sił,
Nie
tracili nadziei.
Mieli
okropne sny,
Takie
same jak ty
I
mimo że wróżyły im źle,
Oni
nie poddali się.
Chcieli
wolną ojczyznę mieć,
Więc
trzymali w dłoniach miecz.
Gotowi
byli umrzeć za Polskę,
Nosząc
w sercu nadzieję i troskę.
Słyszeli
wiatr
Wróżący
wiele strat,
Lecz
walczyli do końca.
Dzisiaj
sobie spokojnie żyjemy,
Matematyczne
zadania rozwiązujemy,
Uczymy
się pilnie o naszej stolicy
I
Woli przy jej granicy
Dla
nas, którzy teraz żyjemy,
Na
kartkach z kalendarza
Zapisana
jest pamięć
O
naszych bohaterach.
Oliwia Piotrowska, klasa 5c
Pamiętać Wolę
Tak jak poeta wyjmuję z serca słowa,
tak ja wyjmuję wspomnienia
Z mojej małej ojczyzny-Woli.
To jest moje miejsce na ziemi.
To tu się wychowałam.
Tu ją poznawałam dziś i wczoraj.
Przechodząc jej ulicami, czuję ją.
Czuję pola małej wsi.
Czuję stukot koni pierwszych polskich królów.
Czuję wybuchy bombardowania.
Czuję ją dzisiejszą.
Ona jest w moim sercu i będzie zawsze.
Taką mam Wolę.
Róża Smykowska 6c
Trudno jest nie kochać Woli
Trudno jest nie kochać Woli,
I w radości, i w niedoli.
To dzielnica jest ciekawa,
Choć historia była krwawa.
Tarczą w Powstaniu być miała,
Wiele swych dzieci pochowała.
Wierzyli oni, że słuszna to droga.
Nie wytrzymali naporu wroga.
Dzisiaj dumna jest Stolica,
Bo nas Wola wciąż zachwyca.
Pięknem parków, ulic, lasem,
Nowoczesnym krajobrazem.
I potrzeba jest dni wielu,
Aby poznać, przyjacielu,
Jej zabytki i pomniki,
I zielone zagajniki.
Jeśli w głowie masz pytanie:
- Gdzie zakupić mam mieszkanie?
Każdy dzisiaj Ci zawoła:
- Twoim domem będzie Wola.
Antonina Łosiowska, kl. V c
Tajemnicze miejsce
Pewnego, pochmurnego dnia podróżnicy spędzali czas w bibliotece, szukając w
niej książek o turystyce.
Nagle Leszek krzyknął:
-Słuchajcie! Znalazłem!
Wszyscy podeszli z wielkim
zaciekawieniem. Książka była bardzo stara, zakurzona…
- Coś wypadło z tej książki – oznajmił
Adam.
Marek schylił się po tę rzecz i
powiedział:
- To jakieś zdjęcie…
- Dziwne… nie kojarzę tego miejsca –
rzekł ze zdziwieniem Adam.
- Czekajcie, jest napisana data i
miejsce, gdzie ktoś robił to zdjęcie –odparł Leszek.
- Wiem, gdzie to jest! – krzyknął Marek
- No to mamy co robić w weekend –
wypowiedział się Adam.
Następnego dnia, z rana podróżnicy zadzwonili do przewodnika wycieczek. On
zgodził się na wyprawę.
Wszyscy spakowali potrzebne im rzeczy i
wyruszyli. Kiedy doszli do celu, Leszek oznajmił:
- Nie mogę się doczekać.
W chwili gdy dotarli na miejsce, słońce
było już wysoko na niebie…
- Ale tu jest pięknie – westchnął z
zachwytem Marek.
- To prawda – oznajmił cicho Adam.
- Chodźcie po skałach i starajcie się
nie wpaść do wody! – krzyknął przewodnik.
- Dobrze! – odkrzyknęli wszyscy w tym
samym momencie.
- Proszę Pana, a gdzie się zatrzymamy? –
zapytał nieśmiało Leszek.
- Zatrzymamy się, jak wszystko zobaczymy
i zbadamy, ale myślę, że rozbijemy obóz w lesie niedaleko stąd – odparł
przewodnik, przechodząc na kolejną skałę.
Nastał wieczór. Podróżnicy rozlokowywali się w pobliskim lesie.
- Jutro musimy już wracać, ale nigdy nie
zapomnę tej przygody – tłumaczył z entuzjazmem Adam.
- My też! – wszyscy krzyknęli
jednocześnie.
- No, to dobranoc panowie – przemówił
przewodnik.
Chłopcy razem z przewodnikiem położyli
się spać myśląc, że kiedyś znowu spotkają się w tym samym gronie i wyruszą na
kolejną wyprawę w to urocze miejsce.
Słońce zaczęło mocno świecić. Wszyscy
obudzili się, i postanowili wracać.
Po powrocie Marek rzekł:
- Mam nadzieję, że to powtórzymy…
- Zobaczymy – oznajmił Adam.
Podróżnicy wrócili szczęśliwie do domu i
z dumą opowiadali swoim znajomym o przygodzie, którą przeżyli.
A co dalej z naszymi bohaterami? No, cóż
o tym zdecyduje los…
Julia Jaworska kl. Vc
Niezwykła przygoda
Pewnego dnia dziewięciu najlepszych
przyjaciół postanowiło wybrać się na wycieczkę do lasu.
Gdy przygotowali wszystkie potrzebne
rzeczy, wyruszyli w podróż. Wędrowali wiele godzin. Zaczęło robić się ciemno. W
pewnym momencie Janusz zaczął rozmowę:
- Chłopaki może zaczniemy się już
zbierać do domu?
- Tak, masz rację, za długo już chodzimy
– odparł Jacek.
Ruszyli więc w drogę powrotną. Szli już
bardzo długo, jednak nie dziwili się temu, ponieważ droga była kręta i pełna
różnych drzew i krzewów, które utrudniały przejście. Nastał wieczór.
- Słuchajcie, nie macie wrażenia, że
idziemy zbyt długo? – powiedział z niepokojem Stasiek.
- O tak i to zdecydowanie za długo.
Idziemy przecież już 9 godzin – odparł Maciek.
Postanowili zostać w lesie na noc. Wstali
wczesnym rankiem i kontynuowali swoją wyprawę. Ich wędrówka trwała już wiele
godzin i nie spodziewali się ,że ujrzą coś innego niż świerki i kamienie,
jednak mylili się. Gdy weszli na pewną ścieżkę, ich oczom ukazał się piękny i
niezwykły widok.
- Co to jest!? – krzyknął z niepokojem
Jacek.
- Nie wiem , ale to jest naprawdę piękne
– odpowiedział zaskoczony Janusz.
- Zobaczcie! Tam jest jakiś zamek – rzekł
podekscytowany Maciek.
- Spróbujmy tam dojść – zaproponował
Marek.
Po tej szybkiej wymianie zdań uznali
pomysł Marka za trafny. Poszli więc w stronę tajemniczego zamku. Na początku
musieli przejść rzekę, która w pewnym momencie zmieniła się w chmury
płynące aż do zamkowej wieży. Zaczęli przechodzić po kamieniach w kierunku
budowli. Pierwszy dotarł na miejsce Henryk. W pewnej chwili powiedział:
- O! jak pięknie!
- Już idziemy – wykrzyknął Stasiek.
Postanowili zejść na dół z dachu
zamku, jednak Czesiek bardzo mocno uderzył się w nogę i nie mógł dalej
maszerować.
Zaczęło robić się ciemno. Po dłuższej
chwili ciszy Czesiek powiedział:
- Już dalej nie dam rady, noga bardzo
mnie boli.
- Dobra. Możemy zostać tu na noc – odparł
Jacek.
Gdy obudzili się następnego dnia,
zauważyli, że ludzie, którzy chodzą po ulicach, mają na sobie
średniowieczne stroje i z zaciekawieniem im się przyglądają. Okazało się, że
cofnęli się w czasie. Nie mogli ruszyć się z miejsca, ponieważ Cześka
nadal bardzo bolała noga. Nagle na koniach podjechały królewskie straże.
Chłopcy przestraszyli się. Jeden ze strażników odezwał się:
- Na rozkaz króla musicie pojechać z
nami.
Gdy byli w zamku, władca powiedział:
- Skąd przybywacie i dlaczego tak dziwnie
wyglądacie?
- Pochodzimy z przyszłości, mości panie –
odrzekł niepewnie Janusz.
- Nie wierzę w takie brednie, przed
królem nie można kłamać – odparł strażnik.
- Ale my naprawdę nie kłamiemy – krzyknął
Marek.
Musiało to króla zdenerwować, ponieważ
zrobił się cały czerwony i rozkazał:
- Wtrącić ich do lochu!
Umieszczono ich w ciemnej komnacie, byli
przerażeni. Obok siedział stary, brodaty mężczyzna, który powiedział im, że
podobno na wieży jest ukryty portal, który przenosi do przyszłości.
Przyjaciele ucieszyli się.
Następnego dnia Marek zauważył, że
strażnik usnął, a z rąk wypadł mu klucz. Czesiek spróbował go dosięgnąć, udało
mu się. Otworzyli komnatę i zabrali ze sobą uwięzionego starca. Strażnika zaś
zamknęli w lochu na klucz. Wbiegli szybko na szczyt wieży i rzeczywiście stał
tam piękny fioletowy portal. Weszli do środka i nagle znaleźli się w świerkowym
lesie. Ze zmęczenia natychmiast usnęli. Rano obudziła ich policja. Okazało się,
że byli poszukiwani już od czterech miesięcy. Zdziwili się, ponieważ
pobyt w niezwykłej krainie trwał tylko trzy dni. Przyrzekli sobie, że już nigdy
nie pójdą do nieznanego lasu.
Lena Wojciechowska, klasa VI c
NIEZWYKŁY SEN
Pewnego dnia, wraz z przyjaciółmi
(Kamilem, Jankiem, Adamem i Zbyszkiem) oraz rodziną (wujkiem, mamą i tatą)
postanowiliśmy wybrać się na biwak do lasu. Spakowaliśmy się i wyruszyliśmy.
Pogoda dopisywała do czasu, gdy zobaczyliśmy na niebie wielkie, czarne chmury.
Wbiegliśmy do lasu, aż wpadliśmy w przepaść. Obudziłem się na brzegu rzeki,
podobnie jak moi towarzysze. W wodzie znajdowało się mnóstwo skał, po których
można było przejść na przeciwny brzeg. Już chcieliśmy wchodzić na skałki, aż
nagle spod nich zaczął wyłaniać się wielki, tajemniczy zamek.
- Co to u licha jest? – spytał ze sporym
zdziwieniem tata.
- Zamek, ojcze – odparłem. – Ale to nie
jest zwykły zamek.
- Musimy do niego wejść i sprawdzić, co
się w nim znajduje! – krzyknął z podekscytowaniem Adam.
- Ja nigdzie nie idę – oznajmił ciągle
przestraszony burzą i zamkiem Kamil.
- W takim razie zostanę z Kamilem, a wy
możecie zbadać, co tam chcecie – bąknęła mama, która również nie miała zamiaru
się nigdzie ruszać.
Tak
więc bez Kamila i mamy weszliśmy do zamku, a tam czekała na nas
niespodzianka. Ściany były ze złota, a sufit ze srebra i klejnotów. Nagle
Zbyszek znalazł jakąś kartkę.
- Hej, patrzcie, co znalazłem –
zagadnął.
- Co to jest? – spytał Janek.
- Jakaś kartka… ze wskazówką chyba –
odpowiedział wujek zdziwiony, jak i podekscytowany tą sytuacją.
Na wskazówce widniały zdania:
„Jeśli chcesz znaleźć czarnego
kota,
nie możesz dotknąć ani bryłki złota.
Jeżeli jednak nie posłuchasz mnie,
spadnie na ciebie cały mój gniew.
Idź prosto przed siebie tak jak ci każęm
a znajdziesz to o czym najbardziej
marzysz.”
Byliśmy przestraszeni. To wyglądało
bardziej na groźbę niż wskazówkę. Nie możemy dotykać ścian, by znaleźć czarnego
kota, który prawdopodobnie naprowadzi nas na skarb.
- Myślicie, że to prawda? – spytałem.
- Co ty, to jakieś bzdety – odpowiedział
ostro tata.
- W każdym razie nie dotykajcie ścian –
powiedział przestraszony Adam.
Nagle zauważyliśmy w oddali czarnego
kota. Podszedł do nas. Był większy od innych kotów. Miał ostrzejsze zęby i
większe uszy. Wyglądał też straszniej od zwykłego futrzaka. Wreszcie zwrócił
się do nas:
– Nie bójcie się, znaleźliście już mnie.
Powiem coś ważnego wam, pójdźcie w lewo,
o tam. Wtedy dojdziecie do skarbu słynnych piratów z Karaibów.
Tą wskazówką byliśmy jeszcze bardziej
zdziwieni. Piraci z Karaibów? Skąd by się tutaj wzięli? W każdym razie
poszliśmy tam, gdzie kazał kot. Idziemy, idziemy i idziemy, aż znaleźliśmy się
przy sejfie, który się przed nami otworzył. W środku były góry złota warte
miliony, a może i miliardy. Aż nagle… obudziłem się.
Tak, to był sen.
Niezwykły, którego nigdy nie zapomnę.
Michał Dąbrowski, VI c
Robert
"Rob" Gonsalves
Niezwykłe przygody naszej klasy
Cześć, to my - Julia i Sara. Jesteśmy uczennicami klasy 4b. Opowiemy Wam
o niezwykłej przygodzie, która nam się przydarzyła.
W przedszkolu Julia siedziała w ławce.
Sara bawiła się z Maksem. Nagle pani Monika powiedziała:
- Dzieci! Obiad! Umyjcie ręce! - i
dzieci poszły.
Pani Monika zatrzymała Sarę, żeby
zaprowadziła Julkę do łazienki. A Julka nie chciała iść, bo mówiła, że w
łazience są kosmici, a ona się ich bała. W końcu dała się przekonać, kiedy
wszystkie dzieci poszły już na obiad. I tak to Sara i Julka poszły do łazienki.
W zerówce Julka też miała przygody z
łazienką. Tym razem była w niej Syrenka Mili. To był początek przyjaźni między
nami.
I tak zakończyła się ta przygoda z łazienkami. Może jeszcze coś wymyślimy...
Może w łazience są jeszcze jakieś stworki?! Nie wiadomo!
Sara Korczyk, Julka
Gańko
Karmelandia
Wczoraj w przedszkolu wydarzyła się niezwykła historia. Rodzice zostawili
mnie rano w nie mojej grupie, więc usiadłam przy oknie i zaczęłam zastanawiać
się, patrząc na ulicę, czy powiedzieć pani, że to nie moja grupa.
Aż tu nagle wpadł na mnie mały, czerwony z niebieską czapką krasnoludek.
- Cześć, mam na imię Hugo, skąd się tu
wzięłaś w moim Karmelandzie? – zapytał.
- Cześć, a ja mam na
imię Ariel, właśnie nie wiem, skąd się tu
wzięłam. Właściwie, gdzie ja jestem? - zapytałam.
- Jesteś w krainie, w której trawa jest
miętowa, a niebo pudrowo-różowe – powiedział Hugo.
Popatrzyłam na krasnoludka i zaczęłam się rozglądać i zastanawiać, jak to
możliwe. Następnie Hugo wziął mnie za rękę i zaczęłam z nim biec.
- Gdzie biegniemy? – zapytałam.
- Chcę pokazać ci moich przyjaciół, oni
właśnie zajadają się tęczowym tortem – powiedział krasnoludek. I po chwili
dodał:
- Wczoraj mieliśmy przygodę, że po
najedzeniu się tęczowym tortem wszystkie krasnoludki z Karmelandii dmuchały
tęczą.
- Oooo fajnie! Najedzcie się dziś znowu
tym tortem. Chcę to zobaczyć – krzyknęłam.
Krasnoludek zaczął się śmiać. Po chwili,
idąc po kolorowym jeziorze, ujrzeliśmy konie, które biegły w powietrzu, a na
nich siedzieli jeźdźcy z rękami i nogami psa i głową kota. Gdy to zobaczyłam,
zapytałam:
- Hugo, dlaczego w tej krainie jest tak
dziwnie? Czemu konie latają w powietrzu, a ludzie tak wyglądają?
Popatrzyłam na krasnoludka, czekając na
odpowiedź. Wtedy Hugo zaczął śpiewać:
- Ariel, posłuchaj mnie, świat ludzi to
koszmar.
Życie tu jest lepsze niż cokolwiek
na świecie.
To jasne, że koty z rogiem
jednorożca najlepsze są.
Chcesz przenieść się tam na górę w
różowo – pudrowe niebo,
lecz wielki popełniasz błąd.
Rozejrzyj się wokół siebie, bo
tutaj w krainie tej,
cudownie jest proszę ciebie!
Gdzie lepiej być może? Gdzie?
W krainie tej. W krainie tej.
Ślizgasz się i chodzisz po
kolorowym jeziorze, hej.
Konie na górze, uwierz mi, po
tęczach biegną całe dni!
My tylko jemy, wydmuchujemy tęczę
dziś!!!
- Ojej! Nie
wiedziałam, że krasnoludki tak ślicznie śpiewają!
Ta kraina jest naprawdę cudowna – powiedziałam.
Wreszcie dotarliśmy do tęczy, po której weszliśmy na chmury. One miały zawieźć
mnie z powrotem do mojego świata.
Nagle ktoś dotknął mojego ramienia i powiedział:
- Paulinko, jesteś w nie swojej grupie.
Chodź, zaprowadzę cię do twojej.
Ostatecznie zdałam sobie sprawę, że Karmelandia była tylko wytworem mojej
bujnej wyobraźni.
Paulina Falkowska, kl. IV a
Jezioro Marzeń
Pewnego dnia koło jeziora dzieci
spotkały się po raz kolejny.
Ronja w głębi serca była ucieszona, bo lubiła chłopca, ale tego nie
okazywała. Dwoje dzieci bardzo lubiło wodę, pływać i nie bali się od razu
wskoczyć do jeziora. Młody Birk, zamiast wejść do wody, wskoczył do niej, a
woda chlupnęła do góry. Zawołał dziewczynę, żeby wskoczyła za nim, ale ta
uparcie nie chciała. Chłopak zaczął pływać po całym jeziorze, a dziewczyna
usiadła na ziemi i zaczęła rozmyślać, że fajnie by było się z nim zakolegować,
a może nawet zaprzyjaźnić. Zdecydowała, że jednak popływa z Birkiem. Gdy weszła
do wody, chłopak podpłynął do niej i zaczęli się bawić, skakać w wodzie i się
nią nawzajem chlapać.
- Bardzo się cieszę że weszłaś do
jeziora! – powiedział Birk.
- Tak, masz rację, jest bardzo fajnie
się z tobą bawić – odpowiedziała dziewczyna – A może zrobimy sobie wyścigi
pływackie ? – zapytała.
Chłopak popatrzył na Ronję, pomyślał i
po chwili powiedział:
- Super, to gdzie start oraz meta?
Ronja rozejrzała się dookoła i
powiedziała:
- Od tego brzegu – wskazując ląd obok
nich – do tamtego – pokazała na przeciwny brzeg.
- Dobrze! To gotowa? – krzyknął Birk.
- Tak – odpowiedziała.
I dzieci zaczęły się ścigać. Pierwszy do
brzegu dopłynął Birk i zaraz za nim Ronja. Dzieci były bardzo zmęczone, ale
mimo tego Ronja pogratulowała wygranej chłopcu. Ponieważ powoli zbliżał się
wieczór, Birk i Ronja postanowili pójść do domów.
Na koniec Ronja powiedziała:
- Wiesz Birk, miałam o tobie zupełnie
inne zdanie, ale dziś pokazałeś, że jesteś bardzo fajnym i miłym kolegą.
Dziękuję ci, że mnie odprowadziłeś i to był naprawdę super dzień.
- Tak, ja też się dobrze bawiłem. Do
zobaczenia jutro, Ronju - powiedział chłopak.
- Cześć Birk! - odparła dziewczyna.
Po powrocie do domu Ronja stwierdziła,
że jej marzenie o zaprzyjaźnieniu się z Birkiem wreszcie się spełniło.
Paulina Falkowska, kl. 4a
Druga szansa dla Birka
Dni były coraz chłodniejsze. Lato i wakacje szybko się skończyły.
Ostatniego dnia lata Ronja pobiegła do lasu, żeby pożegnać się ze zwierzętami,
ukochanym jeziorkiem i wszystkim, co tam się znajdowało. Wiedziała, że nastają
krót
sze i zimniejsze dni i nic nie będzie
takie samo. Zwierzęta zapadną w sen zimowy, jeziorko zamarznie, drzewa stracą
liście, a ona będzie musiała znowu pracować z Birkiem. Gdy wracała do domu,
usłyszała, że ktoś woła o pomoc. Głos dobiegał zza pola, gdzie Ronja
bawiła się, gdy była malutka. Nie śpieszyła się zbytnio, ponieważ czuła, że ma
to coś wspólnego z Birkiem.
Kiedy dotarła na miejsce, ujrzała tylko
głęboki dół. Tak jak przypuszczała, ma to związek z chłopcem, bo to właśnie on
był na dnie dziury. Ronja już miała sobie pójść, gdy nagle Birk
powiedział:
- Ronju, moja zbójnicka córko. Jeżeli mi pomożesz wydostać się, obiecuję, że
już nigdy mnie nie zobaczysz.
Ronja zastanawiała się chwilę, po czym zgodziła się, ponieważ Birk to
najgorsze, co ją w życiu spotkało. Podeszła do mniej stromej strony i rzuciła
mu rzemyk. Birk zaczął się wspinać, a gdy się wydostał, Ronja zapytała go:
- Jak w ogóle znalazłeś się w tej
dziurze?!
- Szukałem dla Ciebie jakiegoś prezentu,
żebyś choć troszkę mnie polubiła.
Ronja poczuła się głupio. Tak jakby to przez nią Birk wpadł do dołu. Nie
okazywała tego uczucia, tylko przypomniała mu jego obietnicę, a on jej
powiedział, że jutro rano o 1130 wyjeżdża i już nie wróci.
Gdy Ronja szła do domu, myślała o tym, co chciał zrobić dla niej Birk. Kiedy
jadła kolację, też się nad tym zastanawiała. Kiedy zasnęła, śniły jej się czasy
z dzieciństwa. Bawiła się wtedy z Birkiem i w ogóle nie było widać, że Ronja go
nie lubi. Rano pomyślała sobie, że Birk wcale nie jest taki zły. Postanowiła,
że od tej chwili będzie dla niego miła i, że zaraz pójdzie go przeprosić. Lecz
było na to trochę za późno. Właśnie wybiła godzina 1130. Ronja
pobiegła tak szybko jak mogła do Birka, który właśnie wychodził z domu.
Dziewczyna przeprosiła go za wszystko, obiecała, że się poprawi i poprosiła,
żeby został, ale on powiedział:
- I myślisz, że zostanę po tym wszystkim
co mi zrobiłaś?
Ronja poczuła, ze to był głupi pomysł
pytać się o to. Lecz nagle na twarzy Birka pojawił się uśmiech i powiedział, że
na pewno zostanie. Dziewczyna tak się ucieszyła, że nawet przytuliła Birka, a
on wreszcie dał jej prezent, przez który wpadł do dołu. Był to złoty naszyjnik
z otwieranym serduszkiem, a w środku było zdjęcie jego i Ronji z
dzieciństwa.
Od tej pory dziewczyna bardzo dobrze traktowała Birka i nauczyła się, że
czasem warto dać innym drugą szansę.
Zosia Rosińska 4b
Ronja i jej pierwsza przyjaźń
Następnego dnia Ronja obudziła się tak pobudzona, że nawet nie zjadła śniadania
w domu. Chciało jej się tak bardzo iść do lasu, nad jezioro, żeby
popływać. To było dla niej takie orzeźwiające!
Pływała i nurkowała, aż dotąd jak zgłodniała. Na szczęście w lesie rosły dzikie
maliny, które podjadała. Jak już się najadła, popędziła zobaczyć, co robią
liski. Na miejscu spotkała Birka. Nie był zadowolony z ostatniego spotkania.
- Cześć... po co tu przyszedłeś? -
zaczęła spokojnie. Była spięta i zawstydzona.
- Co ty chcesz zbójnicka córko?! Chcesz
mnie jeszcze poszarpać! - Krzyknął zdenerwowany, złoszcząc Ronję.
- Nie! - krzyknęła - Chciałam cię tylko
przeprosić za to, co zrobiłam ci wczoraj. - mówiła już trochę ciszej, ale
donośnym głosem, aby nie myślał, że jest taka cienka. - Pewnie mi nie
wybaczysz... Nie nalegam - powiedziała to tak cicho, jakby miała wątpliwości,
czy to mówić.
- Za to! Wybaczyć?! - Birk krzyknął z
niedowierzaniem - Tego się nie da wybaczyć tak normalnie, ale dziwi mnie to, że
przeprasza. - powiedział spokojnie - Hmm... Mimo to... i... tamto... wybaczam.
- Na serio?! - zdziwiła się zachowaniem
Birka.
- Tak, zbójnicka córko. Nie żartuję, ale
żeby więcej takich akcji nie było! - powiedział chłopiec.
- Wiesz... Mów na mnie Ronja. -
zasygnalizowała, że chce się zaprzyjaźnić.
- Zgoda. - mówiąc to podali sobie ręce.
Ronja spojrzała na niebo, a słońce było już trochę wyżej nad horyzontem i wtem
przypomniała sobie, że musi biec szybko do domu, ponieważ mama prosiła ją o to.
Szybko pożegnała się z Birkiem.
W domu musiała trochę posprzątać. Na podwórku w ogrodzie zebrała plony i
zasiała nowe nasiona oraz zaczęła pielić i pielić. Tak jej się to spodobało, że
nie chciała przestać. Upłynął jej tak cały dzień, więc po prostu zjadła
kolację, umyła się i wykończona poszła spać.
Rano ubrała się, zjadła śniadanie i spełniła prośbę mamy, czyli poszła do lasu
z koszem, aby nazbierać malin, jagód i żurawiny. Posłuszna córka pobiegła
szybko do lasu. Po 30 minutach oczy mamy Ronji się uradowały. Tego było tak
dużo! Aż się sypało. Dziewczynka powiedziała mamie, że wraca do lasu i
popędziła tym razem do lisków. Tam czekał na nią Birk. Rozmawiali o lesie. A
potem Birk się spytał:
- Czemu byłaś tak trochę później niż
zwykle?
- Musiałam nazbierać trochę malin, jagód
i żurawiny dla mamy, bo mnie prosiła. - odpowiedziała.
- Aha! - zadziwił się Birk i zaczął
opowiadać o zwierzętach, które kiedyś spotkał.
Miło się im gadało. Ronja zaprowadziła Birka na małą polanę w środku lasu.
Robili tam różne rzeczy, między innymi biegali, szukali różnych roślin i
zwierząt. Potem poszli nad jezioro. Birk nauczył Ronję puszczać kaczki na
wodzie. Trochę się denerwowała, bo na początku nic jej nie
wychodziło, ale potem, jak już się nauczyła, śmiała się i rzucała kamyki na
wodę. Świetnie się przy tym bawiła!
Zapadł zmrok. Pożegnali się. Przed domem Ronji stali jej rodzice rozłoszczeni
jak gotująca się kasza. Nakrzyczeli na nią, że ma wracać do domu przed
zmrokiem, a nie kiedy już zapadnie. Dziewczyna przed zaśnięciem rozmyślała, co
może zrobić jeszcze jutro ze swoim nowym kolegą.
I tak codziennie spędzali czas w lesie, a Ronja stała się milszą, łagodniejszą
i bardziej towarzyską osobą.
Sara Korczyk, klasa 4b
Przyjaźń Birka i Ronji
Tego dnia w lesie panował wielki
upał, zwierzęta oczekiwały na upragniony deszcz.
Birk ze swoimi przyjaciółmi bobrem i
niedźwiedziem, jak zwykle planowali jak dokuczyć Ronji, wiewiórce i sowie,
odwiecznym wrogom. Nagle zachmurzyło się i zaczął padać deszcz, który za chwile
zamienił się w ulewę z piorunami. W pewnym momencie zagrzmiało i jedno z
najwyższych drzew runęło na ziemię. Stojące w pobliżu wiewiórka
i sowa zdążyły krzyknąć:
- Ronju, uważaj, drzewo!
- Ratunku! - krzyknęła Ronja
Jednak było już za późno, drzewo
przygniotło Ronję. Zrozpaczone przyjaciółki zaczęły wzywać pomocy. Zdziwiły
się, gdy ujrzały biegnących Birka, niedźwiedzia i bobra. Niewiele myśląc, Brik
w mgnieniu oka zaplanował akcję pomocy. Bobrowi zlecił przegryzienie
drzewa, a następnie z pomocą niedźwiedzia unieśli złamany konar i ostrożnie
wyciągnęli Ronję.
Zdarzenie to na zawsze zmieniło ich
stosunek do siebie. Od tej chwili zostali przyjaciółmi, a ich powitania i
pożegnania na zawsze zaczynały się słowami: „Przyjaźń na dobre i na złe’’.
Kamil Przybysz kl.
IV B
Uczniowie klasy 6c zastanawiali się
ostatnio nad skutkami wagarów. Zebrali argumenty wskazujące na korzyści z
samowolnego opuszczenia szkoły oraz takie, które pokazują poniesione w wyniku
wagarów straty. Okazało się, że tych drugich jest znacznie więcej. Potem
przeczytali fraszkę „Wędrowiec” i... sami zabawili się w poetów. Oto
wyniki ich pracy:
Wagary to fajna sprawa,
nawet dobra to zabawa,
ale już na dłuższy czas
wagary zepsują was.
Wagarowicz to osoba,
która wszędzie się pałęta,
a do zdania 6. klasy
nie jest dobra to zachęta.
Kiedyś chodził na wagary,
Opętały go te czary,
Teraz świadom jest tej kary
za chodzenie na wagary.
Był raz sobie wagarowicz,
który lubił wszędzie chodzić,
aż pewnego dnia dla beki
poszedł sam i wpadł do rzeki.
Dnia pewnego, to był wtorek,
Wagarowicz wpadł w humorek,
Aby ruszyć w świat przed siebie
pod niebieskim, czystym niebem.
Znaleźć przyjaciół
Pewnego razu żyła sobie dziewczynka o imieniu Dominika. Pani w szkole mówiła na
nią biały kruk, ponieważ drugiej takiej nie było.
Dominika ciągle szukała guza, niepotrzebnie
wdawała się w bójki. Nie potrafiła, tak jak inne dziewczynki, na przerwach
wymieniać się naklejkami czy bawić lalkami. Chciała zadawać się z chłopakami,
którzy ciągle się bili i biegali. Niestety oni nie chcieli kumplować się z
dziewczyną, a przecież, nie oszukujmy się, to była dziewczyna. Kiedy więc za
bardzo się im narzucała, robili z niej kozła ofiarnego. Śmiali się z niej i
robili głupie kawały, ale ona się nie zniechęcała. Tak bardzo chciała do nich
dołączyć, chociaż wiedziała, że to jest jak porwanie się z motyką na słońce. W
pewien czwartek postanowiła zrobić setne podejście do zaprzyjaźnienia się.
Delikatnie puknęła jednego z chłopców palcem, on się odwrócił myśląc, że to
nauczyciel i w tej chwili zadzwonił szkolny dzwonek. Wszyscy weszli do klasy
i zaczęła się lekcja. Na następnej przerwie Dominika postanowiła ponownie
spróbować. Kiedy chłopak ją zauważył, zapytał:
− Co chciałaś?
Dominika nie wiedziała, co ma
powiedzieć, zaczęła pleść trzy po trzy o tym, jaka jest ładna pogoda. Chłopcy
wyjrzeli przez okno, a tam ulewa, szaro, buro. Zaśmiali się tylko i sobie
poszli. Dominika nie była z siebie zadowolona. Teraz miał być W-F, więc
pomyślała, że powie nauczycielowi, że boli ją noga i ułoży plan następnego
podejścia. Tak też zrobiła. Niestety, układanie planu szło jej jak krew
z nosa. W końcu udało się – był plan. Postanowiła w trakcie przerwy
śniadaniowej podsłuchać rozmowy chłopców, żeby następnym razem nie zacząć mówić
o tym, jaka woda jest mokra czy trawa zielona, a niebo niebieskie. Na przerwie
siedziała cicho jak mysz pod miotłą i szykowała się do rozmowy z chłopakami.
Lecz oni przejrzeli jej plan i nie dali sobie grać na nosie. Od razu jej
powiedzieli, że jej nie lubią. Dominika już nie próbowała się bronić. Czuła się
jak zbity pies.
Dziewczyny z klasy lubiły Dominikę i nie
chciały, by było jej przykro, że chłopcy ją odrzucili. Jedna z nich
powiedziała:
− Nie smuć się. Chłopcy zadzierają nosa,
oni tacy są, ale my możemy się zaprzyjaźnić.
Pozostałe dziewczyny kiwnęły głowami.
− Dobrze − powiedziała Dominika −
Dziękuję, ale myślę, że mimo wszystko nie warto drzeć z nimi kotów. Pójdę się
pogodzić.
Chłopcy nie przyjęli przeprosin Dominiki, więc żyli z nią jak pies z kotem.
Dominice to nie przeszkadzało, bo miała nowe przyjaciółki, z którymi świetnie
się dogadywała.
Antonina Łosiowska, 5c
Zimowy przypadek
Cześć, to my - Zosia i Klaudia. Jesteśmy uczennicami klasy 4b. Opowiemy wam o
niezwykłej przygodzie, która nam się przydarzyła.
Po feriach świątecznych umówiłyśmy się na skateparku. Chciałyśmy sobie
opowiedzieć, gdzie spędziłyśmy święta. Gdy już tam dotarłyśmy, spotkałyśmy
Julkę, Sarę i Sabrinę. Powiedziały nam, że niedługo spadnie mnóstwo śniegu. Nie
wierzyłyśmy im, ponieważ dawno nie padał śnieg. Jednak myliłyśmy się. Za
tydzień spadły 2 metry śniegu. Przyszłyśmy razem na górkę i zjeżdżałyśmy na
sankach i jabłuszkach. Potem ulepiłyśmy 3-metrowego bałwana.
Następnego dnia śniegu nie było, ale
bałwan nadal stał. Postanowiłyśmy się dowiedzieć, dlaczego tak jest.
Zapytałyśmy tatę Zosi, dlaczego nie ma śniegu. Powiedział nam, że w nocy śnieg
stopniał, ale nasz bałwan był tak mocny, że to wytrzymał. Było nam przykro, że
śnieg stopniał, ale wiedziałyśmy, że niedługo spadnie więcej.
Bawiłyśmy się świetnie. Mamy nadzieję, że kiedyś to powtórzymy.
Zosia Rosińska, 4 b
Niezwykła przygoda
Cześć, to my Gabrysia i Krzysztof.
Jesteśmy uczniami klasy 4b. Opowiemy wam o niezwykłej przygodzie, która
nam się przydarzyła.
Miało to miejsce w dżungli, przez którą
przepływa Amazonka. Udaliśmy się do lasu, byliśmy zaszczepieni na wszystko.
Weszliśmy w głąb kniei i rozpaliliśmy ognisko, ponieważ zbliżał się zmierzch.
Chcieliśmy dotrzeć do miasta za dnia, ale zgubiliśmy się. Poszliśmy poszukać
jedzenia i chrustu, gdy wtem ujrzeliśmy kobrę królewską. Już miała zaatakować,
ale uciekliśmy. Drugie ognisko rozpaliliśmy w środku lasu.
Następnego dnia chcieliśmy dotrzeć do
miasta. Udało nam się przed zmrokiem. Zamieszkaliśmy w hotelu i zostaliśmy w
nim. Żyliśmy dalej długo i szczęśliwie.
Krzysztof Piórkowski,
Gabrysia Lis
Uczniowie klasy VI c, w ramach pracy
nad lekturą, wcielili się w postać Robinsona i w jego imieniu
napisali listy do państwa Cruzoe. Autorami prac są: Lena Wojciechowska,
Karolina Pałdyna i Maks Kroschel.
Nieznany ląd, wrzesień 1659 r.
Drodzy
Rodzice!
Jestem teraz na nieznanej mi wyspie.
Pragnąłbym opowiedzieć Wam o tym, co mnie wcześniej spotkało.
Podczas Waszej nieuwagi wymknąłem się z domu
i trafiłem na statek ojca mojego kolegi. Niestety, się statek rozbił.
Dostałem trzy gwinee na przeżycie, ale wybrałem dalszą podróż. Trafiłem na
statek Kapitana Smitha, który nauczył mnie żeglugi. Wiązało się to z ciężką
pracą i znoszeniem wyzwisk ze strony członków załogi. Po jakimś czasie
mój mistrz stracił życie i przeznaczył mi statek. Postanowiłem powrócić do
Anglii. W drodze zostaliśmy przyłapani przez piratów, którzy wtrącili nas do
niewoli. Zostałem tam przeznaczony do pracy w ogrodzie. Przywódca piratów
ciężko zachorował, postanowiłem to wykorzystać i wymknąć się. Wypłynąłem na łódce
z piratem i nieznanym mi człowiekiem o imieniu Ksury. Po drodze wypchnąłem
pirata z łodzi i wraz z Ksurym popłynąłem dalej. Łódka nie mogła płynąć długo,
więc poprosiliśmy portugalskiego żeglarza o pomoc. Za skóry i Ksurego
dostałem pieniądze, dzięki, którym założyłem plantację w Brazylii. Dzięki niej
stałem się bogaczem. Jednak ciągnęło mnie do morza. Dowiedziałem się, że na
statku, którym płynąłem, prowadzono handel niewolnikami. Po drodze przeżyłem
sztorm. Z mojej załogi przeżyłem tylko ja i tak znalazłem się na tej wyspie.
Nie
wiem, co począć. Proszę Was o wybaczenie. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś Was
ujrzę...
Wasz syn, Robinson
Nieznany ląd, wrzesień
1659 r
Kochani Rodzice!
Znalazłem się na nieznanej wyspie,
kiedy statek, na którym płynąłem, zatonął. Nie wiem, czy przeżyję, gdyż nie
widzę na razie pożywienia, a jęczmień, który miałem w kieszeni, wysypałem.
Żałuję, że Was opuściłem. Od tego czasu
minęło wiele lat, w których zaciągałem się na statki i przeżywałem różne
przygody. Oprócz tego byłem niewolnikiem i założyłem plantację w Brazylii.
Ostatnio wybrałem się na wyprawę statkiem, który teraz się rozbił.
Szukam jakiegokolwiek życia na wyspie i
mam nadzieję, że ktoś inny z załogi przeżył. Kocham Was i mam nadzieję, że
jeszcze się zobaczymy.
Wasz syn, Robinson Kruzoe.
Niezwykła przygoda
Wszyscy razem wracaliśmy ze szkoły, ale zaczęło okropnie padać.
Ktoś powiedział, żeby pójść do domu, gdy wtrącił się Krzysiek
- To w takim razie do którego?
- To może do mojego - powiedział Mateusz.
- Nie - powiedziała Sebastian - jest za daleko!
Wszyscy się kłócili a deszcz padał coraz mocniej.
- Stop! - odezwała się Julka - czyj dom jest najbliżej?
Wszyscy powiedzieli, że Julki.
- A więc idziemy do mnie - zadecydowała i tak też zrobiliśmy.
W domu Julki było ciepło i miło, razem
się bawiliśmy do momentu kiedy zadzwonił domofon. Julka spojrzała w lipko
i zobaczyła swoją mamę, przeraziła się, gdyż miała zakaz przyprowadzania do
domu przyjaciół. Wszyscy się schowali i byli cicho jak w grobie, tylko Czila,
suczka Julki, szczekała.
Kiedy Julka odprowadziła mamę do kuchni,
dała nam znak, żebyśmy się ubierali i wychodzili po cichu. Tylko Damian został,
ponieważ schował się w kuchennej szafce i musiał czekać, aż mama Julki wyjdzie
do łazienki.
Gdy Damian chciał się ubrać, okazało
się, że nie ma jego kurtki, za to jest kurtka Sebastiana, więc ją założył, ale
była ona o wiele za mała. Nazajutrz rano w szkole wymienili się kurtkami. Było
bardzo fajnie i miło.
Mam nadzieje, że następnym razem przyjdziemy do mojego domu.
Aleksander Kromrych,
kl. IVb
Słodki wypadek
Był piątek. Ostatni dzień w szkole przed
wyczekiwanym weekendem. Na pierwszej lekcji wychowawczyni oznajmiła, że w
poniedziałek odbędzie się szkolny konkurs kulinarny dla klas IV-VI. Zwycięzcy
mieli otrzymać zaproszenie do fabryki czekoladek i nagrodę pieniężną.
Cała klasa od razu uśmiechnęła się na
myśl, że będzie można spróbować mnóstwo słodkości. Poza tym zadanie wydawało
się proste jak drut. Trzeba tylko przygotować coś pysznego, choć czasu było
bardzo mało. W gorącej wodzie kąpany Krzysiek zaproponował, żeby przygotować
jakieś słynne francuskie danie. Trochę miny nam zrzedły, bo chociaż pomagamy
naszym mamom, kuchnia francuska była dla nas za trudna. Cała klasa zaczęła zastanawiać
się, co będziemy mogli zrobić, bo bardzo chcieliśmy wygrywać. Był to twardy
orzech do zgryzienia. Wszystkie przedstawione propozycje potraw były zbyt
skomplikowane. Tylko Kasia przez cały dzień nie brała udziału w dyskusji.
Milczała, jakby nabrała wody w usta. W końcu powiedziała, że wszyscy lubią
słodycze, więc klasa może upiec tort i pięknie go ozdobić. Wszyscy się zgodzili
i zostały rozdzielone zadania. Włos zjeżył mi się na głowie, jak usłyszałem,
jakie zadanie mam do wykonania. Nie zjadłem wszystkich rozumów i nie
wiedziałem, jak się zabrać do pracy. Od razu było więc wiadomo, że bez pomocy
mamy nie dam rady sprostać temu zadaniu. Umówiłem się z koleżankami i kolegami,
że w sobotę wszyscy przyjdą do mnie i przygotujemy tort. Nie da się ukryć,
że po całym dniu kuchnia wyglądała jak stajnia Augiasza, ale liczył się efekt
końcowy. Wszystko poszło jak z płatka, a tort był doskonały. Niecierpliwie
czekałem na poniedziałek. Tego dnia wstałem bez ociągania. Tort był zapakowany
i wystarczyło tylko dotrzeć do szkoły. Złapałem plecak i pobiegłem. Cała klasa
czekała na mnie. Dopiero po chwili zorientowałem się, że nie zabrałem tortu do
szkoły. Byłem zawstydzony i chciałem uciec gdzie pieprz rośnie. Na szczęście
moja mama uratowała sytuację i przyniosła tort. Klasa mogła wziąć udział w
konkursie.
Jak się okazało fortuna kołem się toczy.
Kiepsko rozpoczęty, z powodu mojego roztargnienia, dzień okazał się ostatecznie
bardzo szczęśliwym dniem dla mnie i dla naszej klasy. Wygraliśmy konkurs, a
tort został zjedzony do ostatniego okruszka.
Patryk Skop 5c
PRZYJACIELE
W życiu każdego człowieka przyjaciel
odgrywa bardzo ważną rolę. W dzisiejszych czasach spotykamy się z wieloma
ludźmi, ale nie każdego człowieka można tak nazwać. Przyjaciel to bliska osoba,
która jest z nami w dobrych i złych chwilach. To ktoś, kto potrafi wywołać
uśmiech na twarzy. Przyjacielowi zawsze możemy zwierzyć się z największych
tajemnic i nigdy nie zdradzi naszych sekretów. Zawsze możemy na nim
polegać. Przyjaciel jest osobą bezinteresowną. Pomoże w każdej sytuacji i nigdy
nie oczekuje jakiejś korzyści w zamian za pomoc. Mogę powiedzieć, że
przyjacielem jest nie ten, kto zapewnia nas o swojej przyjaźni, ale ten,
na kogo zawsze możemy liczyć.
Kiedyś w szkole poczułem się bardzo źle.
Skręciłem kostkę i nie mogłem się poruszać. Mój przyjaciel bardzo mi pomógł.
Odprowadził mnie do pielęgniarki, a potem zaniósł mój plecak z książkami
do domu. W trakcie mojej choroby odwiedzał mnie i przynosił mi lekcje,
mimo że miał swoje obowiązki. W wolnej chwili odwiedzał mnie, żeby spędzać ze
mną czas i mnie rozweselić. Bardzo mi pomógł, bo dzięki niemu nie miałem
zaległości, a czas spędzony w łóżku nie był taki smutny.
Przyjaźń polega także na tym, że nie
tylko można oczekiwać pomocy, ale też samemu trzeba umieć pomóc. Kiedy mój
przyjaciel zwierzył mi się, że ma kłopot ze zrozumieniem zadań z matematyki,
nie pozostawiłem go samego. Zrezygnowałem ze spędzania wolnego czasu przed
telewizorem i cierpliwie wyjaśniałem mu, jak rozwiązywać zadania. Gdy zobaczył
bardzo dobrą ocenę ze sprawdzianu, był bardzo szczęśliwy. Ja również cieszyłem
się razem z nim.
To wszystko pokazuje, że przyjaźń jest
tak ważna. Myślę, że prawdziwego przyjaciela poznaje się w biedzie.
Przyjaciel to osoba, która pomoże znaleźć wyjście z trudnej sytuacji. Jeżeli
mamy przyjaciela, to nie zostajemy sami.
Patryk Skop, 5c
Diabeł przy ognisku
W piątek dzieci pojechały do lasu pod namiot. Wszyscy
się cieszyli oprócz Wiktora, któremu nigdy się nic nie podoba.
W końcu dojechali na miejsce. Uczestnicy wycieczki od
razu rozłożyli namioty i śpiwory, po czym przewodnicy zabrali dzieci na
zwiedzanie lasu. W połowie drogi, po przeliczeniu dzieci, pani zorientowała
się, że Wiktora nie ma. Pani wpadła w panikę i wszyscy rozpoczęli poszukiwania
zaginionego chłopca. Gdy wrócili do obozu, znaleźli Wiktora, która jadł pianki
przygotowane na ognisko. Wszyscy usiedli przy ognisku i piekli pianki, aż nagle
z ogniska wyłonił się diabeł i ostrzegł Wiktora, żeby się poprawił, bo jak nie,
to po niego przyjdzie.
Wiktor tak się przestraszył, że bał się wieczorem
zasnąć.
Szymon Żurawski, klasa IV b
,,Prawdziwych przyjaciół poznaje się w
biedzie”
Pewnego razu żyła sobie
dziewczynka o imieniu Zuzia. Miała wielu przyjaciół, na których zawsze mogła
liczyć. Była wzorową uczennicą i bardzo dobrą dziewczynką. Nie było dnia, żeby
komuś nie pomagała. Uczyła swoje koleżanki rozwiązywania równań, sprzątała z
mamą w domu i odbierała swojego brata Jędrka z przedszkola. Niby drobne
rzeczy, a tak bardzo ułatwiają życie.
Pewnego dnia Zuzia pomagała rodzicom w
domu i pierwszy raz zapomniała odrobić lekcje. W szkole był taki zwyczaj, że
kolejna osoba w dzienniku czytała pracę domową. Jak na złość tym razem padło na
Zuzię, która bardzo się zestresowała i nie miała pojęcia, co ma zrobić. Nie
wiedziała, że to wydarzenie zadecyduje o tym, co będzie dalej. Do końca
dnia nie mogła się skupić i zapomniała odebrać Jędrka z przedszkola, aż
pani dzwoniła do jej mamy. Zuzia była coraz bardziej zestresowana.
Kilka miesięcy później miała trzy
jedynki na semestr. Jej mama bardzo się tym zmartwiła, ponieważ nie zauważyła
wcześniej zmiany w zachowaniu córki. Postanowiła poprosić o pomoc koleżanki
Zuzi. Najpierw zwróciła się do Wiktorii, która dobrze się uczyła i była
przyjaciółką Zuzi.
- Czy mogłabyś pomóc Zuzi w nauce?-
Zapytała - Nie wiem, co się stało i bardzo się o nią martwię.
Wiktoria zrobiła wymijający ruch głową i
powiedziała:
- Nawet gdybym chciała, to bym tego nie
zrobiła, ponieważ dzięki mnie mogłaby zmądrzeć i chcieć zająć moje miejsce
najlepszej uczennicy w klasie.
Zrezygnowana mama Zuzi zauważyła małą i
nieśmiało wyglądającą dziewczynkę stojącą w rogu korytarza. Rozpoznała ją, to
była Marysia. Dobrze się uczyła. Mama Zuzi ostrożnie podeszła do niej i zadała
to samo pytanie. Marysia odpowiedziała:
- Oczywiście, że pomogę Zuzi, przecież
się z nią przyjaźniłam, zanim poznała Wiktorię i Amelię. 25 czerwca, dzięki
pomocy Marysi, Zuzia miała średnią 5.0 i była wzorowa. Spędziła całe wakacje z
Marysią zaprzyjaźniły się na nowo. Któregoś dnia Zuzi przypomniało się
powiedzenie: ,,Prawdziwych przyjaciół poznaje się w
biedzie.”
Antonina Łosiowska
klasa 5c
To tylko sen…
Pewnego dnia dziewczynka o imieniu Paulina, będąc w szkole, miała za zadanie
narysować stworka. Wzięła więc kartkę i narysowała dużego okrągłego
żółto-czarnego Snupusia. Imię, które mu wymyśliła, było bardzo ładne i pasowało
do postaci, która była na kartce.
Snupuś siedział cały dzień w plecaku u Pauliny, aż do momentu jej powrotu ze
szkoły. I właśnie wtedy to się stało. Paulina wyjęła kartkę z plecaka i
pomyślała sobie, patrząc na Snupusia, że ciekawe by było, gdyby stworek ożył
choć na jeden dzień. Poszedłby z nią do szkoły, poznał jej przyjaciół, kolegów
i koleżanki z klasy. Leżąc w łóżku, Paulina rozmyślała, jak by to
było…Wyobrażała sobie, że przedstawia Snupusia Ani, Oli i Pati...
Dziewczyny były zachwycone stworkiem,
który siedział w piórniku z Pauliną na lekcjach. Na trzeciej godzinie była
matematyka. Pani nauczycielka postanowiła, że zrobi kartkówkę. Paulina była
bardzo wystraszona, gdyż nie uczyła się poprzedniego dnia. Niestety nie miała
czasu na rozmyślania o tym, bo pani rozdała kartki z przykładami do
rozwiązania. Gdy dziewczynka głowiła się nad zadaniami, Snupuś nagle wyszedł z piórnika i zaczął jej
podpowiadać, jak powinna je rozwiązać Paulina była bardzo zadowolona i
szczęśliwa, że udało jej się wszystkie zadania dobrze rozwiązać. Miała jednak
malutką tajemnicę – to dzięki Snupusiowi tak dobrze jej poszło. Ciężko Paulinie
było utrzymać tę historię w tajemnicy i postanowiła po powrocie do domu
opowiedzieć o tym mamie.
Nagle dziewczynka usłyszała głos mamy i
obudziła się. Okazało się, że to, co się działo w szkole, to był sen.
Paulina bardzo żałowała, że Snupuś nie ożył i ta historia nie wydarzyła się
naprawdę, a była tylko ładnym snem.
Paulina Falkowska, kl. 4a
OPIS JONATANA
Jonatan Lew to jeden z głównych
bohaterów książki ,,Bracia Lwie Serce'' napisanej przez Astrid Lingred.
Jonatan był 13-letnim chłopcem, który razem z chorym, młodszym bratem
Karolem i mamą Sigfridą mieszkał na drugim piętrze niedaleko ulicy Wiciokrzewu.
Jonatan odznaczał się wyjątkową urodą.
Jak stwierdziła jedna z pań, dla której szyła mama chłopca, wyglądał on jak
królewicz z bajki. Miał błyszczące jak złoto włosy oraz cudne, bardzo świecące
ciemno-niebieskie oczy. Kiedy się uśmiechał, pokazywał śliczne, białe zęby. Był
szczupły i miał całkiem proste nogi.
Jonatan bardzo kochał swojego brata i
troszczył się o jego zdrowie i dobre samopoczucie. Wiedząc, że chory braciszek
nie ma siły, aby wyjść na dwór i bawić się z innymi dziećmi, każdego dnia po
powrocie do domu opowiadał swojemu bratu o wszystkim, co się wydarzyło.
Chłopiec jako jedyny był szczery wobec
brata i nie ukrywał przed nim prawdy, że Karolek wkrótce umrze. Odznaczał się
bujną wyobraźnią. Widząc, że brat jest bardzo smutny wymyślił wspaniałą,
bajkową krainę Nangijali, do której Karol miałby trafić po śmierci. Opowiadał
przy tym o niej w taki sposób, że mały braciszek uwierzył, że to będzie
wyjątkowe miejsce, w którym kiedyś ponownie spotka się z Jonatanem.
Starał się być blisko Sucharka i pomagać
mu, dlatego spał w kuchni, na łóżku, które przynosił wieczorem ze składziku i w
razie potrzeby podawał w nocy Karolowi wodę z miodem na złagodzenie kaszlu. Był
dla brata oparciem i potrafił go pocieszyć. Kiedy leżał wieczorem koło brata,
opowiadał mu bajki i historie pełne przygód. Był odpowiedzialny i zawsze
starał się chronić brata.
Pomimo swojej popularności, Jonatan był
bardzo skromny i nie lubił chwalić się swoimi osiągnięciami. Jonatan odznaczył
się wyjątkową odwagą, kiedy w trakcie pożaru uratował Karolka z płonącego domu
i poświęcił swoje życie. W uznaniu dla jego bohaterskiej postawy nauczycielka
ze szkoły, pani Greta Andersson, nazwała go Jonatanem Lwie Serce.
Również w Nangijali wykazał się odwagą i
sprytem.
Jonatan bardzo lubił przebierać się
i wcielać w inne postacie, Dzięki doskonałej orientacji w terenie,
nigdy się nie zgubił. Lubił łowić ryby, doskonale strzelał i jeździł
konno.
Był bardzo honorowy. Pomimo iż uważał,
że walka jest jego obowiązkiem, to nie chciał nikogo zabijać. Był gotowy na
śmierć, aby uratować Orwara oraz zagrzewał mieszkańców Doliny Dzikich Róż
do walki z tyranem. Zawsze starał się postępować słusznie i rozsądnie.
Uważam, że Jonatan to wyjątkowy
chłopiec. Był wsparciem i najlepszym przyjacielem dla swojego młodszego brata.
Odznaczał się wyjątkową odwagą. Potrafił walczyć o słuszną sprawę,
przedkładając interes innych nad własne dobro.
Patryk Skop 5c
„Spotkanie” z historią
Wywiad
- Cześć babciu, czy mogłabym
przeprowadzić z tobą krótki wywiad?
- Oczywiście, a na jaki temat?
- Na temat poświęcenia w imię walki o
wolność.
- Dobrze, możesz zaczynać.
- Czy ktoś w naszej rodzinie poświęcił
się w imię walki o wolność?
- Twój pradziadek Mieczysław Stępniewski
brał udział w wojnie z Niemcami.
- Czy możesz mi opowiedzieć o tym coś
więcej?
- Pradziadek służbę wojskową odbył w
latach 1931-1933, ukończył szkołę podoficerską i po odbyciu służby został
przeniesiony do rezerwy. Po rozpoczęciu się II wojny światowej 3 września 1939
roku został zmobilizowany do pełnienia służby w Wojsku Polskim Okręg Lublin.
- Czy był gotowy poświęcić swoje życie w
imię naszej ojczyzny?
- Tak, jego oddział przez 25 dni walczył
dzielnie z Niemcami. Wielu jego kolegów zginęło w walce. 28 września jednostka
została rozbita. Twój pradziadek dostał się do niewoli niemieckiej. Przebywał w
więzieniu w Piotrkowie Trybunalskim.
- Czy Niemcy wywieźli pradziadka do ich
kraju?
- 1 października Niemcy wywozili jeńców
pociągiem do Niemiec. Twój pradziadek był bardzo odważny i sprawny fizycznie.
Udało mu się zbiec z niewoli. W Rudnikach pod Częstochową, gdy pociąg zwolnił
na zakręcie wyskoczył z niego. Przez 2 tygodnie wracał pieszo tylko nocami do
swojego miejsca zamieszkania w Żarnowie.
- Dziękuję ci babciu i mam nadzieję, że
kiedyś opowiesz mi więcej.
Antonina Łosiowska kl.5c
Przygody smoka rozrabiaki
Na ostatniej lekcji polskiego cała klasa
4. dostała kartki z kleksikami. Uczniowie mieli z nich stworzyć jakąś postać.
Tak powstałem ja - smok rozrabiaka.
Pragnąłem przeżyć swoją własną przygodę.
Okno było otwarte, mogłem wyjść, ale był jeden problem - nie umiałem jeszcze
latać, a byłem bardzo wysoko. Wpadłem na pomysł, że z kartki zrobię spadochron
i to mi się udało. Wyleciałem i zobaczyłem dziwne maszyny na ulicy. Jakiś
dziwny skrzydlaty stwór dotknął mnie dziobem, więc uciekłem. Zrobiłem się
głodny, poczułem pyszny zapach z kwiatka. Zatrzymałem się tam, by zjeść, ale
nagle stałem się mokry. Spojrzałem się za siebie, a tam ujrzałem kudłatego
stwora, więc uciekłem. Zrobiło mi się smutno, usiadłem na chodniku i
powiedziałem sobie: ,,Ja chcę już wrócić do domu, ale przecież nie pamiętam
drogi.”
Nagle poczułem ciepły dotyk dłoni. To
była dziewczynka, która mnie stworzyła. Bardzo się ucieszyłem, poszedłem w
bezpieczne miejsce i uciąłem sobie małą drzemkę.
Klaudia Cichocka kl. IV b
Zaginiony zegarek
Jestem Tomek. Tomek Wilmowski. Choć mam
dopiero czternaście lat, spotkało mnie wiele przygód i wiele dziwnych wydarzeń.
O jednej z nich wam teraz opowiem.
Podczas jednej z wypraw byłem w
Australii. Pewnego dnia, koło południa, razem z tatą i jego przyjaciółmi: panem
Smugą, Tonym, Bentleyem i bosmanem Nowickim wyruszyłem na wycieczkę.
Wspinaliśmy się na najwyższy szczyt Australii - Górę Kościuszki. Dowiedziałem
się wtedy wielu ciekawych rzeczy na temat tej góry. Podziwiałem piękne widoki i
byłem zdziwiony, kiedy ujrzałem, że latem w górach australijskich pada śnieg.
Po powrocie z wyprawy w obozie
przywitało nas wesołe szczekanie mojego psa Dingo. Postanowiłem mu wynagrodzić
siedzenie i wyczekiwanie na mnie. Poszliśmy razem nad brzeg strumienia. Po
dwóch godzinach szaleństwa, zmęczeni położyliśmy się na ziemi. Postanowiłem się
trochę przespać po ciekawym i ciężkim dniu. Zanim zasnąłem, zdjąłem z ręki swój
srebrny zegarek, który dostałem od cioci i wujka Karskich. Po jakimś czasie
zbudziło mnie szczekanie Dingo. Był czymś wyraźnie zdenerwowany. Chciałem
zobaczyć, jak długo trwała moja drzemka. Byłem w szoku, gdy zorientowałem się,
że nie ma mojego zegarka. Przeszukałem chyba każdą kieszeń spodni, lecz nigdzie
go nie było.
Zaniepokojony pobiegłem do obozu po
przyjaciół. Wszyscy byli zdziwieni, gdyż na miejscu były ślady tylko moje i
Dinga. Tony niemal od razu domyślił się, że złodziejem może być ptak -
altannik. Wszyscy zgodzili się z Tonym, a ja straciłem jakąkolwiek nadzieję na
odzyskanie zegarka. Bentley mnie pocieszał, a chwilę później Tony znalazł moją
zgubę. Okazało się, że miał rację. Zegarek zabrał ptak - altannik do swojego
gniazda. Ptaki te budują gniazda w zaroślach i ozdabiają je różnymi kwiatami,
piórami, muszlami i błyskotkami. Byłem bardzo wdzięczny Tonyemu, że odnalazł
moją pamiątkę.
Kacper Zbrzeźniak kl. VI c
Śpiewająca przygoda
ptaka Dzióbka
Mam na imię Dzióbek i jestem ptakiem. Na
ostatniej lekcji polskiego Zosia i reszta dzieci tworzyły obrazki z kleksów. I
właśnie ja powstałem z takiej ciemnej plamki.
Gdy lekcje się skończyły, Zosia i ja
wróciliśmy do domu. Moja przyjaciółka bardzo się śpieszyła, gdyż miała wyjechać
do babci. Oczywiście zabrała też mnie. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, było już
późno i Zosia zdążyła tylko zjeść kolację i poszła spać. Byłem tak
podekscytowany, że przez długi czas nie spałem. Nagle usłyszałem muzykę.
Wyleciałem przez otwarte okno i pofrunąłem w stronę głośnych dźwięków.
Doleciałem do wielkiego dębu, na którym siedziały ptaki takie jak ja i śpiewały
piosenki. Zapytałem jednego z nich, co tu się dzieje. Okazało się, że
codziennie odbywa się tu konkurs ptasich piosenek i, że następnego dnia też
mogę wziąć udział. Bardzo spodobał mi się ten pomysł. Zapisałem się i wróciłem
do domu. Nie mogłem się doczekać, aż zaśpiewam moją piosenkę. Od rana
przygotowywałem się do konkursu. Wieczorem poleciałem na konkurs i zaśpiewałem
przydzieloną mi piosenkę. Wszyscy byli zachwyceni moim głosem i zająłem
pierwsze miejsce. Gdy wróciłem do domu, Zosia zauważyła obok mnie kleksa, który
przypominał puchar, z napisem „Dzióbek- pierwsze miejsce”. Domyśliła się o co
chodzi. Babcia ją uprzedziła o konkursie ptasich piosenek. Postanowiła, że
zostanę u babci, żebym miał bliżej na konkurs. Pożegnałem się z Zosią, choć
było mi ciężko ją zostawić.
Na szczęście dziewczynka często
przyjeżdżała, a ja co wieczór latałem na konkurs ptasich piosenek.
Zosia Rosińska kl. IVb
Zagubiona gwiazda
Były sobie trzy gwiazdy: mama, tata i
synek. Ich imion nie znam, ale znam ich historię i mam zamiar ją wam
opowiedzieć, a więc zaczynajmy.
Kiedyś, gdy cała rodzina wybrała się do
sąsiedniej galaktyki, spotkała ich niemiła niespodzianka. Wybuchła gwiazda i
stworzyła się czarna dziura. Wszystkie gwiazdy musiały uciekać, lecz nie
wszystkim się udało. Nasza rodzina niestety się zagubiła. Rodzice się
odnaleźli, ale nie mogli znaleźć synka i właściwie tu się zaczyna ta
historia.
Gdy synek się ocknął, znalazł się
przy dziwnej czerwonej planecie, więc powiedział ze strachem:
-Przepraszam pana.
-Jestem Mars!- wykrzyknął – Czego tu szukasz
mała gwiazdo? - zapytał.
-Szukam moich rodziców, zgubiliśmy
się przy wybuchu gwiazdy - powiedział.
Zasmucony Mars odparł:
-Ja nic nie wiem o twoich rodzicach, ale
wiem, kto może wiedzieć. Leć do Merkurego, to pierwsza planeta od Słońca, na pewno
nie zabłądzisz.
-Bardzo dziękuję.- rzekł synek.
Gdy nasz bohater leciał w stronę
Merkurego, spotkał jakąś wielką szybką gwiazdę, ale to była kometa, która
wykrzyknęła.
-Uważaj!
Mała gwiazda się przestraszyła i
wleciała w asteroidy, które ciągle o siebie uderzały. Małej gwieździe ledwie
udało się ujść z życiem i wyleciała z pola asteroid, ale znalazła się przy
następnej dziwnej planecie, więc zapytała z obawą:
-Kto ty jesteś ?
-Ja... ty nie wiesz? Jestem Uran!
-Przepraszam, jestem tu pierwszy raz.
-Nie szkodzi – powiedział - To ty jesteś
tą małą gwiazdą, której szukają rodzice?
-Tak, to ja, też ich szukam.
-Pomogę ci. - powiedział Uran.
-O, dziękuję, ale wystarczy mi, żeby pan
powiedział, gdzie oni są.
-Dobrze, oczywiście, kieruj się w stronę
Słońca, tam ich znajdziesz. - wyjaśnił Uran.
I nasza gwiazdka pomknęła tam tak szybko
jak prędkość światła.
I wiecie co? Uran miał rację, mała
gwiazdka wreszcie znalazła swoich rodziców i razem zwiedzali całą galaktykę i
Drogę Mleczną.
Aleksander Kromrych
klasa IV b
Straszna machina i człowiek
Moja klasa dostała kleksy i mieliśmy z
nich stworzyć bohaterów. Tak powstałam ja – Papużka.
Kiedy już Krzyś, chłopiec, który mnie
stworzył, skończył pracę, zaczęłam się nudzić. Chciałam przeżyć jakąkolwiek
przygodę. Tak długo machałam skrzydłami, aż w końcu podniosłam się z kartki.
Byłam szczęśliwa, że wzbiłam się w powietrze. Poleciałam w stronę okna, które
było otwarte. Zobaczyłam różne rzeczy. Nie zastanawiałam się za długo.
Wyfrunęłam z sali, aby poznać świat. Najpierw usiadłam na jakiejś dziwnej
machinie i oglądałam widoki. Nagle machina stanęła przed jakimś blokiem. Ktoś
wysiadł i złapał mnie, zanim odleciałam. Włożył mnie do niewygodnego worka i
zamknął otwór.
Następnego dnia włożył do chyba tej
samej machiny i zaczęłam jechać. Na miejscu wyjął mnie. Wtedy Krzyś ucieszył
się, że mnie znalazł, zapłacił odpowiednią kwotę i wziął mnie do domu. Ja także
cieszyłam się, że wydostałam się z tej niewoli i z powrotem spoczęłam na
kartce. Krzyś wziął mnie i poszedł do szkoły, żeby oddać mnie pani, a ja byłam
szczęśliwa, że nie muszę uciekać.
Krzysztof Piórkowski 4b
MIT O POWSTANIU TĘCZY
Pewnego razu Hermes wybrał się w góry.
Niestety pogoda mu nie sprzyjała. Były tam bardzo trudne warunki do życia. Bóg widząc, jak ciężko
żyje się ludziom w górach, bardzo się zmartwił. Nagle wpadł na pomysł, który by
to odmienił. Człowiek miał być uosobieniem dobra, szacunku do innych ludzi, zwierząt i
przyrody. Zlecił więc człowiekowi zadania.
Pierwsze było to wyświadczanie dobra
drugiemu człowiekowi. Drugie to zrobienie porządku na ziemi, trzecie zadbanie o
rośliny. Czwarte nakarmienie zwierząt, piąte nie- niszczenie drzew. Szóste
niezanieczyszczanie środowiska i siódme radość z tego, co nas otacza.
Hermes po jakimś czasie zauważył, że ludzie
bardzo sumiennie wywiązywali się z przydzielonych im zadań. Wszyscy
starali się czynić dobro, karmili zwierzęta, chronili przyrodę. Nie mogli się tym
wszystkim nacieszyć. Nagle z nieba spadł ulewny deszcz na spragnioną wody
ziemię, która wydała wspaniałe rośliny.
Dobro czynione przez człowieka zostało
nagrodzone w jeszcze jeden sposób. Każdy dobry uczynek człowieka namalował na
niebie jeden kolor. W połączeniu kolory utworzyły tęczę, która do tej pory
ozdabia nasze niebo po deszczu.
Julia Jaworska kl. Vc
Mit o kwiecie słonecznika
Pewnego dnia, bóg słońca – Helios –
przyglądał się światu, latając swoim rydwanem. Stwierdził, iż świat jest piękny
i każda jego część odwzorowuje osobowość jakiegoś boga. Zachwycony bóg
pomyślał: „A może poprosiłbym kogoś, aby pomógł mi znaleźć coś, co by mnie
przypominało?’’
Helios zostawił swój pojazd i jak
najszybciej udał się do Demeter. Niestety zastał boginię bardzo zajętą, ale
jego niecierpliwość kazała mu zostać. Po chwili zaczął bardzo dokładnie i
nieinteresująco, opowiadać o swojej zachciance. Oburzona Demeter odmówiła
pomocy i nakazała Heliosowi odejście. Zawiedziony i zdenerwowany bóg bardzo
szybko się oddalił. Rozmowa, którą przed chwilą prowadził, okazała się nieudana
i bardzo go zasmuciła.
Zdesperowany Helios postanowił przekupić
Demeter i czym prędzej udał się do Hefajstosa. Gdy był już na miejscu, poprosił
o przysługę i pokazał wcześniej wykonany plan wazonu. Zadowolony Hefajstos
podjął się wykonania pięknego flakonu. Szczęśliwy Helios udał się na łąkę,
nazbierał kwiatów i splótł je promieniami słonecznymi w cudowny bukiet. Po
drodze odebrał wazon i ponownie udał się do Demeter. Wręczył prezenty bogini
i powtórnie zaczął namawiać do zrealizowania jego prośby. Oczarowana
Demeter zgodziła się pomóc Heliosowi i ustaliła, że za trzy tygodnie, na radzie
bogów Olimpu, zaprezentuje dzieło.
Bardzo ciekawemu bogowi dni mijały jak
miesiące, a tygodnie jak lata. Tak bardzo nie mógł się doczekać dnia spotkania,
że aż poszedł do Zeusa i poprosił o przełożenie rady na wcześniejszy
dzień, ale niestety otrzymał negatywną odpowiedź.
Gdy wreszcie nastąpił tak długo
wyczekiwany dzień, Helios jako pierwszy czekał na innych bogów w sali obrad.
Kiedy ostatni, spóźnieni bogowie zjawili się na radzie
krzyknął:
– Dlaczego się tak spóźniacie?!
Otrzymał odpowiedź:
– To ty się zawsze spóźniasz, więc się
nie czepiaj.
Po chwili zaczęła się rada. Gdy po
wszystkich ważnych ogłoszeniach, wystąpiła Demeter, Helios się bardzo ucieszył.
Opowiedziała o prośbie boga i zaprezentowała nowy kwiatek wyglądający jak
słońce. Miał duży brązowy środek i małe żółte płatki wyglądające jak promienie.
Na cześć Heliosa Demeter zaproponowała nazwę słonecznik i zapytała o zdanie
innych bogów. Wszyscy poparli propozycje bogini.
Cała ta historia tłumaczy, dlaczego
słońce nazywamy słońcem a słonecznik, słonecznikiem.
Oliwia Piotrowska V c
PODPALENIE OLIMPU
Hefajstos był bogiem ognia. Wykuwał
miecze, tarcze i zbroje. Miał swoją kuźnię w wulkanie. Jego pomysłem były
płonące strzały. Była to tak dobra broń, że zaczęli ich używać również ludzie.
Podczas wojny korzystali z nich także Trojanie. Była to wojna trojańska.
Trojanie mieli wielką przewagę, ale nie było im dosyć, że zdobędą Grecję.
Chcieli też zawładnąć siedzibą bogów. W tym czasie na Olimpie trwała
konferencja pokojowa pt.: „Być albo nie być, oto jest pytanie”. Tam na dole
trwała wojna. Jeden z atakujących łuczników wycelował w Olimp, aby
przestraszyć bogów. Płonącą strzałą trafił w sam środek stołu przykrytego
obrusem. Olimp stanął w płomieniach. Zeus był zły na Hefajstosa za płonący
pomysł, ale najbardziej rozzłościli go atakujący. Wtedy bogowie włączyli się do
walki. Wnet szala zwycięstwa przechyliła się na korzyść Greków. Trojanie
przegrali.
Trojanie pewnie wygraliby wojnę, gdyby
nie to, że byli tak pyszni, że chcieli mierzyć się z bogami.
Piotr Pastuszka Vc
POWSTANIE GWIAZD
Ziemia na początku była kolorową, ciepłą
planetą, na której rosły rośliny i żyło dużo istot. Jednak jedną z wad tej planety
było, że ludzie nie mogli chodzić w nocy, ponieważ światło księżyca było zbyt
słabe, aby ludzie się nie pogubili. Poruszanie się w dzień utrudniał natomiast
okropny upał.
W małej wiosce mieszkał sprytny
świetlik, który pracował u kowala w kuźni. Świetlik zawsze kiedy kowal kuł
podkowy, podchodził i zbierał iskry. Później wkładał je do słoika. Z kolei
kiedy był dzień - łapał promienie słoneczne, z których formował lampiony.
Do lampionów dodawał iskry i w ten sposób uzyskiwał lśniące lampy. Wszystkie
wyroby przynosił do domu. Dzięki temu w jego domostwie było jasno. Kiedy zapadł
zmrok, przyszedł do świetlika pewien wędrowiec. Poprosił go o jedną lampę, aby
mógł wrócić do domu. Świetlik odmówił jego prośbie. Nieznajomy zdjął wówczas
szatę i okazało się, że jest Prometeuszem, i powiedział:
- Jesteś chciwy i okropny. Przemierzam
świat, aby zobaczyć, czy ludzie i zwierzęta pomagają sobie nawzajem, ale
trafiłem na ciebie. Od teraz każda lampa, którą stworzysz, będzie służyć
wszystkim ludziom i zwierzętom, a mianowicie zamieni się w gwiazdę. A Ty,
świetliku, masz robić lampy, bo spotka cię sroga kara.
- A ile muszę robić tych lamp?
- Tyle, ile ci życia na to starczy.
- Uważam, że kara jest zbyt sroga.
- No, niestety, samolubstwo nie prowadzi
do szczęścia.
- Rozumiem już mój błąd, karę oczywiście
wypełnię.
- A ja ruszam dalej w świat.
Po tej rozmowie tysiące lamp świetlika
zmieniło się w gwiazdy i wtedy na Ziemi zrobiło się o wiele jaśniej.
Ludzie zaczęli chodzić w nocy, bo już widzieli, gdzie idą, a świetlik był
zadowolony ze swojej pracy.
Patryk Skop 5 c
Dlaczego Ziemia się kręci?
Pewnego słonecznego dnia na Olimpie
grzało piękne słońce. Było gorąco, a Zeus był znudzony. Wydawało mu się, że
dzień nigdy się nie skończy. Z nudów postanowił opuścić Olimp.
Długo zbiegał z góry, aż w końcu stanął.
Ujrzał morze. Wtedy zauważył, że zrobiło się zimno. ,,Szkoda, że nie mam
kurtki…” - pomyślał. Przy morzu zauważył mały domek, przy którym pływała
niewielka łódka. Siedział w niej jakiś człowiek. Zeus z ciekawością podszedł do
łódki. Zaciekawiła go rzecz, którą trzymał nieznajomy. Mimo iż mnóstwo czasu
spędził na ziemi, nigdy nie widział takiego przedmiotu.
- Co robisz? – zapytał niskiego
mężczyzny siedzącego w łodzi.
- Cicho, spłoszysz mi ryby! -
Odpowiedział szeptem mężczyzna.
- Aha, łowisz ryby. - Zeus nie chciał
już więcej mówić, chciał iść. Pożegnał się więc z rybakiem i poszedł dalej.
Niedaleko zobaczył śmiejące się dzieci
siedzące na powalonym drzewie. Próbowały je zakręcić. Zeus uważał się za
silnego, więc podszedł i zakręcił drzewo. Wszyscy na nie wskoczyli i kręcili
się jak na karuzeli. Po pewnym czasie Zeus do nich dołączył. Stwierdził, że
jakby Ziemia się kręciła, to nigdy by się nie nudził. Wyruszył więc w
kosmos i zakręcił Ziemię. Cieszył się i chciał już wrócić, ale usłyszał krzyki
przerażonych ludzi. Usłyszał huk. Waliły się drzewa, chaty, domy. Wystraszony
Zeus postanowił jednak zatrzymać Ziemię. Nic z tego, nie potrafił tego zrobić.
W końcu udało się zwolnić ruch planety. Załamał się. Chciał zrobić coś
dobrego, a tylko wszystko zniszczył. Nagle Olimp wydał mu się okropnym
miejscem. Nie chciał wracać do domu, jednak musiał. Zeskoczył więc na Ziemię.
Już nie czuł, że się kręci.
Niezadowoleni ludzie odbudowywali zwoje domy. Nie było więc innego wyjścia, jak
powrót do domu. Gromowładny był załamany. Nic mu już nie pomagało. Hera
próbowała go pocieszyć, mówiła, że jest dobrze, że nikt go nie widział i nic
nie wie, ale Zeus wcale tak nie myślał. Jedyne, co wtedy poprawiłoby mu humor,
to cofnięcie się w czasie i naprawienie swojego błędu. Jednak wiedział, że
to niemożliwe. Tego dnia postanowił, że już nigdy nie opuści Olimpu.
Honorata Hernik, 5c
Dlaczego tygrysy mają
paski?
Dawno, dawno temu, gdy na Olimpie
bogowie ucztowali, Zeus wpadł na pomysł, aby tego pięknego dnia odwiedził ich
Syzyf.
Wysłał Hermesa, żeby po niego
poleciał. Gdy bóg wrócił z Syzyfem, usiedli przy największym stole, jaki
kiedykolwiek istniał i zaczęli rozmawiać oraz opowiadać sobie różne historie.
Nagle Hera poprosiła Syzyfa, aby opowiedział jej o świecie. Gość bogów
wyciągnął z kieszeni kulkę wyglądającą tak samo jak kula ziemska i poprosił
Herę, aby wskazała kontynent, o którym chce, żeby jej opowiedział. Wskazała
Azję. Syzyf opowiedział jej, jak w Azji jest pięknie i co tam można zobaczyć.
Niestety, wspomniał też, że straszny potwór nawiedza jedną wioskę i porywa
niczego nie spodziewających się ludzi.
- Jedni mówią, że to straszny
niedźwiedź, inni, że wilk – mówił – a jeszcze inni, że kot-gigant.
Hera bardzo się tym przejęła i poprosiła
Zeusa:
- Czy mógłbyś pomóc tym biednym ludziom,
tam w Azji?
- Oczywiście, że tak.
Zeus zszedł do miejsca, gdzie pracował
Hefajstos i powiedział:
- Wykuj mi Hefajstosie dziesięć piorunów
i jedenasty największy.
- Dobrze – odpowiedział.
Gdy broń była gotowa, Zeus kazał
osiodłać pegazy. Wsiadł w powóz i wyruszył. Na początku ujrzał piękne widoki,
ale potem miał tak straszne przygody, że nie da się ich opisać. Zużył wszystkie
pioruny oprócz jednego – tego największego – on czekał na potwora. Kiedy dotarł
na miejsce, od razu go wypatrzył, to był największy na świecie kot,
większy od największego lwa.
Zeus wymierzył w niego gigantycznym
piorunem i rzucił. Gdy piorun uderzył w zwierzaka, miejsce, w które
trafił, zaczęło błyszczeć, a od niego porozchodziły się czarne pasy. Kot nie
umarł, ale tak cierpiał z bólu, że uciekł. Od tego czasu, gdy rodziły się
takie potwory, padała na nie klątwa i dostawały czarnych pasów na futrze.
Zeus powrócił na Olimp, opowiedział o
zwierzęciu, które pokonał i nazwał je tygrysem.
Antonina Łosiowska, 5c
Jak piłka nożna stała się moją pasją
Już kiedy byłem mały, rodzice przekonywali mnie, że sport to zdrowie. Nie słowami
oczywiście, tylko działaniem. Jeździłem na rowerze, rolkach, hulajnodze,
łyżwach. Grali ze mną w badmintona, siatkówkę i kosza. Moją prawdziwą miłością
okazała się jednak – PIŁKA NOŻNA.
Na boisko zacząłem chodzić z tatą. Uczył mnie, jak oddawać strzały i pokazywał
różne zwody. Bardzo mi się to spodobało. Kiedy skończyłem 8 lat, zacząłem grać
w Klubie Olimpia Warszawa. To chyba jednak było dla mnie za wcześnie. Nie
znalazłem dla siebie miejsca w drużynie. To mnie jednak nie zniechęciło do piłki.
Grałem na boisku z kolegami z klasy. Obserwowałem, jak grają starsi, chodziłem
z tatą na mecze na stadion i kibicowałem przed telewizorem warszawskiej Legii.
Kolekcjonowałem autografy zawodników i zbierałem karty kolekcjonerskie UEFA.
W czwartej klasie poszedłem z kolegami ze szkoły na trening do Warszawskiej
Akademii Piłki Nożnej. I to była bardzo dobra decyzja. W klubie gram już ponad
półtora roku. Piłka nożna to część mojego życia. Kiedy gram, zapominam o całym
świecie. Gra w piłkę to dla mnie ogromna przyjemność. To także mój sposób na
nudę, różne kłopoty, odstresowanie się po ciężkim dniu w szkole.
Piłka to nie tylko dobra zabawa. Wymaga dobrej organizacji. Żeby pójść na
trening, muszę mieć odrobione lekcje i zdążyć z domowymi obowiązkami. Trenuję 3
razy w tygodniu po 1,5 godziny. W każdy weekend w sezonie piłkarskim moja
drużyna gra w lidze lub rozgrywa mecze sparingowe. Zimą gramy w różnych
turniejach halowych. Dwa razy w roku wyjeżdżamy na obozy sportowe.
Treningi to ciężka praca. Ale ja chcę rozwijać swoje zainteresowania, żeby
robić postępy i być coraz lepszym. W tym roku zdobyłem pierwsze sukcesy. Z moją
drużyną rozpoczęliśmy rozgrywki ligowe. Po sezonie jesiennym awansowaliśmy do
czwartej ligi z pierwszego miejsca, nie przegrywając żadnego meczu. Ponieważ to
pierwszy mały krok w kierunku naszego dalszego rozwoju, dostaliśmy od trenerów
mały puchar. Trener życzył nam, aby po każdym sezonie to trofeum było coraz
większe, a nasze wyniki, nie tylko sportowe, lecz i naukowe, były coraz lepsze.
Piłka nożna to cały „kodeks” zasad. Bardzo ważny jest wzajemny szacunek: dla
kolegów, z którymi gramy, zawodników z przeciwnej drużyny, sędziów, trenerów.
To nauka, że o marzenia trzeba walczyć i nie można się poddawać. Piłka uczy
nas, że nie zawsze można wygrać, chociaż było się lepszym. Z każdej przegranej
trzeba wyciągnąć wnioski i na następny mecz wyjść z podniesioną głową.
Piłka nożna to moja pasja i mój styl życia.
Kacper Zbrzeźniak kl.
VI C
Adam rozwiązuje
zagadkę naszej szkoły
Pewnego feralnego tygodnia w naszej szkole zaginął mój kolega z ławki. I choć
dzisiaj cała historia wydaje się zabawna, nie wiem, co by się stało z moim
przyjacielem, gdyby nie pomoc Adasia Cisowskiego.
W poniedziałek po drugiej lekcji Krzyś poszedł do stołówki po mleczka dla
naszej klasy. Był akurat dyżurnym tego dnia. Przerwa się już skończyła, ale
Krzyś nie przychodził. Razem z Michałem pomyśleliśmy, że pewnie się z kimś
zagadał i zaraz przybiegnie. Nieobecność ucznia zauważyła nasza wychowawczyni.
Opowiedzieliśmy pani, co się stało. Zaniepokojona nauczycielka kazała nam iść
poszukać przyjaciela.
Najpierw poszliśmy do stołówki. Tu go jednak nie było. Kiedy zaczęliśmy o niego
wypytywać, okazało się, że nawet tutaj nie dotarł. Sprawdziliśmy wszystkie
klasy, salę gimnastyczną i szatnię, ale bez skutku. Lekcje się skończyły,
dzieci poszły do domu, ale po Krzysiu nigdzie nie było śladu. Postanowiliśmy
zadzwonić do Adama Cisowskiego. Już dawno słyszeliśmy o jego niesamowitych
zdolnościach detektywistycznych. Mieliśmy nadzieję, że i nam pomoże.
Gdy Adam przyjechał do nas, opowiedzieliśmy mu wszystko ze szczegółami.
Wypytywał się o Krzysia i czy zauważyliśmy coś niepokojącego. Bardzo nas
zdziwił, gdy zapytał się o historię naszej szkoły. Odpowiedzieliśmy, że nigdy
się tym tak bardzo nie interesowaliśmy, ale pewnie znajdziemy coś w bibliotece.
Adam przejrzał wiele książek. Denerwowaliśmy się z Michałem, bo zamiast szukać
kolegi siedzieliśmy w czytelni. Nagle Cisowski dokonał zadziwiającego dla nas
odkrycia. Okazało się, że nasza szkoła została wybudowana w miejscu, gdzie
kiedyś stał zamek. Adam znalazł różne plany budowli. Poprosił, żebyśmy
odtworzyli drogę, którą przeszedł Krzysio. Przed stołówką Adam zauważył
na jednej ze ścian pajęczyny. To było dziwne, bo cała szkoła lśniła czystością.
Cisowski zaczął dokładnie oglądać ścianę i dotykać jej w różnych miejscach. Ta
nagle lekko się obróciła i zobaczyliśmy przestraszonego Krzysia. Okazało się,
że idąc po mleko, mój przyjaciel potknął się i niechcący odkrył wejście do
lochów, które kiedyś wykopano pod zamkiem.
Dobrze, że Krzysiowi nic się nie stało. Dzięki opanowaniu, inteligencji i
dobremu kojarzeniu faktów Adamowi Cisowskiemu udało się rozwiązać naszą szkolną
zagadkę.
Kacper Zbrzeźniak kl.
VIC
Przygody na Globusie
Cześć! Jestem Globi. Mieszkam na
Globusie wraz ze swoją rodziną. Codziennie o godzinie czternastej chodzimy na
długie spacery. Wówczas tata uśmiecha się do mnie i mówi:
- Kto ostatni do głazu, ten strasznie zły
trol.
Ja za każdym razem wygrywam i tata robi
śmieszną minę. Gdy wracamy do domu, mama gotuje obiad, a ja ucinam sobie
popołudniową drzemkę. Zawsze śni mi się, że lecę poza Globus, a czasem
wydaje mi się, że to nasza planeta lata w powietrzu.
Pewnego dnia naukowiec Mik-mi wynalazł
rakietę i szukał chętnych, by ją wypróbować. Oczywiście się zgłosiłem, ale
powiedzieli, że jestem za mały. Namówiłem tatę, aby poleciał. Tata odparł:
- Dobrze, polecę, ale jesteś mi dłużny
przysługę.
Pan Mik-mi spytał jeszcze raz, a tata
powiedział:
- Ja polecę pana wynalazkiem!
- To jutro spotykamy się o dziesiątej na
rynku, przy zamku.
Gdy jedliśmy obiad, myślałem, jak polecieć
z tatą. Na drugi dzień tata naszykował do podróży wielką walizkę i postawił ją
w pokoju, a ja po kryjomu, tak szybko jak tylko potrafiłem, wyjąłem rzeczy,
które w niej były, schowałem je pod łóżko i sam się w niej skryłem. Wydawało mi
się, że jadę w niej całą wieczność, a dopiero dotarliśmy do rakiety. Gdy
poczułem, że lecimy krzyknąłem:
- Hura! Lecę!
W tej samej chwili zostałem zdemaskowany,
suwak od bagażu rozsunął się i zobaczyłem zdziwioną twarz taty. Po
momencie, w którym doznał szoku, nastąpił czas zdziwienia:
- A co ty tu robisz, cwaniaku?
- Bawiłem się w chowanego. Brawo, znalazłeś
mnie!
- No... co ty powiesz?
Za szybą zobaczyłem jakieś wielkie oko. Przestaliśmy lecieć, poczułem się jakoś
dziwnie, jakby kręciło mi się w głowie. Zamknąłem oczy, a gdy je
otworzyłem okazało się, że jesteśmy w domu. W drzwiach mojego pokoju
pojawiła się mama, która zaprosiła mnie na obiad. Po długiej podróży byłem
bardzo głodny.
Posiłek zjadłem tak szybko, jak nigdy
dotąd, a potem pobiegłem do kolegów na podwórko. Opowiedziałem im
całą historię, a oni na to, że to był tylko sen. Faktycznie to mi się tylko
przyśniło, ale i tak było fantastyczni.
Martyna Brzeźkiewicz, kl.
IV a
Dnia 16 października nasza klasa
wybrała się na wycieczkę do lasu. Pokonaliśmy długą drogę autokarem – była ona
męcząca, ponieważ było gorąco, ale wszyscy znaleźliśmy sobie jakąś rozrywkę.
Gdy dotarliśmy na miejsce, przywitał
nas bardzo miły przewodnik. Poprowadził nas żwirową ścieżką ku kolejnej
atrakcji. Po drodze opowiadał dużo o zwierzętach i gatunkach drzew. W czasie
drogi zatrzymywaliśmy się, aby przyjrzeć się interesującym obiektom. Nagle
znaleźliśmy się na ogromnej polanie, na której rosło bardzo dużo kwiatów. Pan
przewodnik podzielił nas na grupy. Każda drużyna dostała zeszyt, kolorowe
mazaki, ołówek i gumkę do ścierania. Dostaliśmy także kartkę z zadaniami,
które mieliśmy wykonać. Na kartce były zaznaczone niżej podane punkty:
- Narysować w zeszycie kilka roślin, które znajdziecie i napisać, co o
nich wiecie;
- Napisać zasady przebywania w lesie;
- Po ukończeniu wyżej podanych punktów odnaleźć czerwoną chorągiewkę i
zostać przy niej.
Po chwili pan przewodnik powiedział,
że możemy zaczynać i wszyscy rozbiegli się po polance. Grupa, z którą
pracowałam, zaczęła od napisania zasad przebywania w lesie. Nie było to trudne
– znaleźliśmy ich piętnaście. Tworzenie ‘’zielnika’’ także nie sprawiało nam
trudności. Wyzwaniem okazało się znalezienie czerwonej
chorągiewki, ale po długich poszukiwaniach udało nam się ją odszukać. Byliśmy
pierwszą grupą, która odnalazła chorągiewkę i wygraliśmy! W pobliżu
chorągiewki czekała na nas pani i pan przewodnik. Gdy wszyscy dotarli na
miejsce rozpoczęliśmy gry i zabawy. Nie były one zbyt fascynujące, ale było
miło. Na koniec wycieczki zrobiliśmy ognisko, przy którym smażyliśmy
kiełbaski, a potem śpiewaliśmy piosenki.
Wycieczka była bardzo udana i chętnie
odwiedzę ten las jeszcze raz.
Oliwia Piotrowska
Smok na ulicach Szanghaju.
Pewnego razu, w dalekiej krainie zwanej Fkafd , czyli w dzikim
Hong-Kongu, w głębi dzikiej dżungli, nad wodospadem lawy była wielka smocza
jaskinia. Tam pierwszy raz otworzyłem oczy, ale nie zobaczyłem kompletnie
nic. Było mi strasznie ciasno i ciemno. Zrozumiałem jednak, że uda mi się z tej
kapsuły wydostać. Zamachnąłem się i ŁUP! Przechyliłem się i zacząłem obijać się
i turlać i zaczęło mi się kręcić w głowie (to bolało). Jak tak się
staczałem, to w końcu spadłem i wyleciałem z ciasnego pomieszczenia. Łał –
wtedy pierwszy raz zobaczyłem świat. (Ale to było uczucie). Na to wyglądało, że
się stoczyłem z górki, bo na górze widniała nasza jaskinia. Jak już się
doczłapałem na górę, to poznałem się z rodziną. Miałem starszego brata i dwa
jeszcze nie wyklute jajka. Jaskinia była bardzo duża, a w niej razem ze mną
mama, tata, wujek i moje rodzeństwo. Ja miałem na imię Maly, czyli Czaola.
Kiedy miałem sześć lat, dziadek mi przyniósł smaczne jedzenie, które nazywało
się sajgonka. Mówił, że wziął je z dalekiej krainy za lasem bambusowym, za
świątynią nieba i za wielkim Murem Chińskim, gdzie są ogromne wieże, malutkie
kamienne dróżki pomiędzy innymi dróżkami, na których sunęły metalowe komory z
kołami i światłami, a na tyle im tak brzydko pachniało w jakiejś tuby. Nie
mogłem jednak pojąć, że ci mali ludzie z daszkami na głowie, nazywani
Chińczykami, jedzą te przepyszne sajgonki jakimiś patykami. Moim największym
marzeniem było nauczyć się latać i polecieć do tej niezwykłej krainy.
Jak już miałem piętnaście lat, to poczułem, że coś mi stanęło w gardle,
zakasłałem – apsiiik! I z paszczy wyleciał mi pierwszy raz ogień. To było
dziwne uczucie, na początku miałem z tym problem, ale później się
przyzwyczaiłem. Tata był ze mnie dumny, że się tyle o ile nauczyłem ziać
ogniem, lecz do taty mi jeszcze wiele brakowało, bo przecież jak jest ciemno,
to tata tylko dmuchnie i już w oddali widać piękny, złocisty, wielki ogień.
Jak już miałem siedemnaście lat, udało mi się pierwszy raz wzbić w powietrze.
Byłem bardzo wesoły. Tak, jak mówiłem, parę miesięcy po sukcesie dziadek dał mi
mapę i wyruszyłem w drogę. Wyruszyłem z góry lawowego wodospadu. Gdy tak
leciałem, przypomniało mi się, jak dziadek mi mówił, że mój prapradziadek był w
tej krainie, do której lecę, zwanej Dfkza czyli Szanghaj i to on został
pierwszym smokiem w naszej rodzinie, który tam był.
Trzeciego dnia podróży ujrzałem duże,
oświetlone miasto z wysokimi wieżowcami. Zagapiłem się i prawie wpadłem na
budynek. Ludzie się mnie zbytnio nie bali (może dlatego, że dziadek już tu
był). Trudno mi było się z nimi dogadać, bo oni posługiwali się trzema
tysiącami znaków chińskich, a ja znałem dopiero dwa tysiące dwieście.
Jakoś się dogadałem, a oni zaprowadzili mnie do starszego pana z długą brodą
i trójkątnym, słomianym kapeluszem na głowie. Nazywał się on Sensei k,
czyli Łuląg. Powiedział mi, że mój dziadek był jego najlepszym przyjacielem. Na
początku mi nie wierzył, że to był mój dziadek, ale jakoś go przekonałem.
Oprowadził mnie po okolicy, bardzo mi się podobało. Mieszkał w pięknym domu z
salą treningową. Mówił, że zna kung-fu i że uczy czterech ninja, którzy mają
strzec Chin przed złem, bo kiedyś zaatakował ten kraj zły smok Dark
Hejchaszi. Mnie aż szczena opadła. A Sensei k powiedział:
- Ha! - ty myślałeś, że w Chinach były
tylko dobre smoki?
Sensei k miał nawet swoje zwierzątko domowe. Najlepsze było to, że tak jak wy
macie pieska lub kotka, to Sensei k miał pandę. Trudno się dziwić, panda
to nasze narodowe zwierzę. Zaprzyjaźniłem się z mistrzem. Chciałem się
zapoznać z tymi ninjami, ale Sensei k powiedział, że jego uczniowie wyjechali
do stolicy Chin, żeby strzec świątyni Nieba i wracają za pięć dni na
zakończenie roku konia i rozpoczęcie roku smoka.
- A chcesz zostać? – zapytał.
- Oczywiście! - zawołałem.
Czekałem te pięć dni z niecierpliwością. Na powitanie postarałem się zrobić
najwyższą fontannę z ognia, jaką umiem. Mnie się wydaje, że wyszła mi bardzo
dobra. Przyszedł Sensei k i powiedział:
- Smoku Czaola, poznaj: Leja, Lawa, Lii
i Leo. Chłopaki, poznajcie Czaola, praprawnuczka mojego najlepszego
przyjaciela, tego, o którym wam opowiadałem.
- Łał.... - odparli ninja chórem – od
razu im się spodobałem.
Przez resztę dnia świetnie się bawiliśmy: ścigaliśmy się po Murze Chińskim,
graliśmy w chińczyka na dachu świątyni nieba, skakaliśmy po bambusach w
bambusowym lesie i w godzinę wleciałem na Himalaje z nimi na grzbiecie. Po tych
wszystkich przygodach ja zaprosiłem ich do siebie – do Hong-Kongu.
Gdy dolecieliśmy do mojego domu, to wszyscy byli pod wrażeniem, jak zobaczyli
wodospad lawy. Zrobiliśmy sobie pamiątkową fotkę na jego tle. Przedstawiłem
wszystkich:
- Chłopaki, to jest moja rodzina. Mamo,
tato, bracie, to jest najlepszy przyjaciel mojego prapradziadka i to są jego
ninja. – Po chwili dodałem - Ach! Czy to są moje dwie siostrzyczki?
Wykluły się?
- Naturalnie – odparł tata.
Na pożegnanie mistrz powiedział:
- Żegnajcie przyjaciele, może kiedyś nasze drogi się jeszcze spotkają.
I tak oto zostałem drugim, po moim dziadku, smokiem na ulicach Szanghaju.
Michał Cymerman, klasa 4 A
Urocza niespodzianka
Pewnego słonecznego dnia mój tata wybrał
się do lasu na grzyby.
Jakież wielkie było moje zdziwienie,
kiedy
przyszła do mnie mama i oznajmiła mi,
że tata ma dla mnie uroczą
niespodziankę.
Wszelkimi możliwymi sposobami próbowałam
dowiedzieć się od mamy, co to może być.
Mama była jednak nieugięta. Z
niecierpliwością
czekałam na powrót taty. Kiedy koło
południa
zadzwonił, że jest już pod domem, mój
brat zszedł na parking, aby mu pomóc wnieść wiadro z grzybami. W momencie,
kiedy weszli do mieszkania, oniemiałam z wrażenia. Okazało się, że tata z
grzybobrania przywiózł mi malutką kotkę. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
Kicia była cudowna, ale bardzo przestraszona. Chcąc dowiedzieć się, czy z nowym
mieszkańcem mojego domu jest wszystko w porządku, zabrałyśmy ją z mamą do
weterynarza. Okazało się, że kocina ma około 4 miesięcy i jest zdrowa jak rydz.
Po powrocie do domu kicia została nakarmiona, napojona i nadaliśmy jej
imię – Pusia. Zwierzątko było tak zmęczone, iż zwinęło się w maleńki kłębuszek
na moim łóżku i usnęło. Pusia spała tak do wieczora, dopóki znów nie
zgłodniała.
Dzień, w którym pojawiła się w moim domu
nowa lokatorka, uważam za jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu.
Kolejnym takim dniem był dzień, w którym pojawiła się w moim domu kotka -
Sprycia, ale to już całkiem inna historia…
Julia Jaworska kl. Vc
Dnia 16 października 2015 r.
pojechaliśmy na wycieczkę do lasu. Wyruszyliśmy sprzed szkoły o godzinie 800.
Na samym początku poszliśmy na spacer z przewodnikiem. Spacerowaliśmy i
podziwialiśmy piękno przyrody tak około godziny. Nagle coś mokrego spadło na
moje ramię. Byłem bardzo zaskoczony i od razu powiedziałem o tym mojemu
koledze. Kacper także był zaskoczony i powiedział, że mu też coś chlapnęło.
Spojrzeliśmy na siebie ze smutnymi minami. Spełniły się najgorsze obawy całej
klasy. Wszyscy stali zaniepokojeni. Plask! Rozpadało się na dobre. Był jeden
wielki chaos. Pani uspokajała nas, mówiła, żebyśmy się nie martwili. Ale i to
nie pomogło, ponieważ wszyscy myśleli, że nici z wycieczki, ale nie ja!
Wiedziałem, że wyjdzie słońce. Staliśmy przy sklepie. Nagle powiał porywisty
wiatr! Wszyscy schowali się w budynku i patrzyli przez okno. I co? Mój
instynkt nigdy nie zawodzi!
Chowaliśmy się chyba godzinę. I stało
się tak, jak myślałem: chmury rozgonił wiatr i wszyscy ujrzeli słońce, a
tuż obok niego pojawiła się cudowna tęcza! Pokropiło jeszcze około pół godziny
i mogliśmy kontynuować wycieczkę. Niestety, straciliśmy grę terenową.
Bawiliśmy się dosyć długo i w pewnym
momencie przybiegł do mnie Kacper ze wspaniałą nowiną, a brzmiała ona tak:
– Bartek... - powiedział zdyszany -
słyszałem jak nasze panie rozmawiały!... Będzie...ognisko!
Moja reakcja była nie do opisania.
Bawiliśmy się dalej bardzo zadowoleni,
aż przyszły nasze panie i powiedziały:
– Dzieci, będzie ognisko!
Wszystkie dzieci krzyczały radośnie.
Kiełbaski były doskonałe!
Wycieczkę uważam za udaną.
Bartek
Kuligowski
Mój szczęśliwy dzień
Dzisiaj mój budzik obudził mnie o 700.
Byłam wyspana, szybko się ubrałam i zjadłam śniadanie. Kiedy umyłam zęby,
była 710, więc mama dała mi 12 złotych i poszłam
do piekarni, w której kupiłam kilka bułek. Chowając bułki do plecaka,
zauważyłam, że na chodniku coś leży. Wpatrywałam się w to przez minutę, aż w
końcu zrozumiałam, że to 50 złotych. Za pieniądze, które mi zostały, kupiłam
dużo słodyczy dla moich koleżanek i poszłam do szkoły.
Pierwszą lekcją była matematyka. Dostaliśmy
nasze ostatnie sprawdziany. Domyśliłam się, że je dostaniemy, ale nie
wiedziałam, że dostanę 5+! Na początku myślałam, że to jakaś pomyłka, ale
wszystko sprawdziłam i okazało się, że jest dobrze.
Następną lekcją była przyroda. Nie
zapowiadała się dobrze, bo miał być sprawdzian, ale pani od przyrody zgubiła
sprawdziany i wymyśliła, że możemy zrobić projekt. Wystarczyło tylko narysować
pień drzewa i przykleić do niego liście. Obok trzeba było napisać, jakie to
drzewo. Oczywiście projekt robiłam z moją najlepszą przyjaciółką. Zdążyłyśmy
narysować pień i poszłyśmy na WF. Na wuefie mogliśmy zbierać liście na
projekt z przyrody, ale nigdzie nie było żadnych liści. Kiedy wszyscy się
zmęczyli i usiedli na ławce, zobaczyłam kilka liści i przykleiłam je do projektu.
Następna lekcja to była historia. Pani
od historii nie było, więc poszliśmy do biblioteki. Tam znalazłam kilka książek
o drzewach i skończyłam projekt. Kiedy zadzwonił dzwonek, wszyscy pobiegli do
sali od polskiego. Na polskim robiliśmy kilka ćwiczeń, a ja zrobiłam je
wszystkie dobrze.
Po lekcjach zabrałam moją przyjaciółkę
do kina, płacąc oczywiście znalezionymi pieniędzmi. Wybrałyśmy bardzo ciekawy
film. Kiedy się skończył, poszłyśmy razem do sklepu z ubraniami obejrzeć, co
tam jest. Długo przymierzałyśmy najładniejsze ubrania, ale było już późno i
musiałyśmy wracać do domów.
Kiedy chciałyśmy odłożyć ubrania tam, gdzie
je znalazłyśmy, do sklepu weszła moja mama. Od razu zapłaciła za wszystkie
ubrania i zabrała nas do restauracji. Jedzenie i picie, które sobie tam
zamówiłyśmy, były pyszne. Jak skończyłyśmy, zapytałam się mamy, czy mogłaby nas
podwieźć.
Zgodziła się. Wsiadłyśmy
do samochodu i pojechałyśmy do mnie, ale było zbyt późno, żeby pojechać do
domu mojej koleżanki, więc została u mnie na noc.
Kiedy już spała, pomyślałam sobie:
,,To był mój szczęśliwy dzień.’’
Honorata Hernik, kl. Vc
Mój szczęśliwy dzień
Był wspaniały i słoneczny poranek.
Słońce świeciło niebywale mocno i dzięki temu wszystko stawało się
weselsze.Obudziłam się, cały świat wydawał się inny niż zwykle. Miałam
wrażenie, że ten dzień będzie tak wspaniały, że nic go nie zepsuje. Tak też się
stało. Tego dnia miał być sprawdzian z przyrody, do którego przygotowywałam się
bardzo długo, lecz temat był trudny. Postanowiłam być dobrej myśli i się tym
nie przejmować. W szkole nie mogłam się skupić na lekcjach, bo chciałam mieć
sprawdzian za sobą, a przyroda była na ostatniej godzinie. Przez cały czas
na lekcjach wierciłam się i próbowałam zwrócić na siebie uwagę
nauczycieli, aby czas szybciej minął. Nareszcie dzwonek zakończył moje
męczarnie na historii. Po cichu powtarzałam sobie: ,,Jeszcze przerwa i w końcu
(tak przeze mnie wyczekiwana) lekcja przyrody”. Nagle…tak, tak to nie pomyłka –
zadzwonił dzwonek. Cała klasa ustawiła się przed salą, pani przyszła i wpuściła
nas do środka. Jak nigdy sprawdziany były już rozdane i odwrócone czekały,
aż zaczniemy je wypełniać. Gdy po ogromnym zamieszaniu wszyscy usiedli,
padła komenda: ,,Odwracamy prace i do roboty. Mam nadzieję, że dobrze wam
pójdzie. Powodzenia!”. Spojrzałam na pierwsze polecenie i zaczęłam myśleć:
,,O co tu chodzi?”. Oczy zrobiły mi się szklane, chciałam zacząć płakać i
krzyczeć, że nic nie potrafię, ale zastanowiłam się nad tym i uznałam, że
nie wyglądałoby to zbyt dobrze. Rozejrzałam się po sali
i po twarzach, które mnie otaczały. Zaczęłam dzielić na grupy:
skupione, szczęśliwe, zmartwione i tak jak moja załamane. Wyobraziłam sobie,
że wszyscy mówią mi, iż mi się uda i, że tak naprawdę to jest proste.
Spojrzałam jeszcze raz na kartkę, której rogi były tak zniszczone przez
zaciśnięte na nich moje palce i zaczęłam pisać. Skończyłam pierwsza i zadowolona
zaniosłam pracę do pani, i oznajmiłam jej, że nie muszę nic sprawdzać, że i tak
to nic nie zmieni i, że nawet jeśli nawet nie dostanę piątki, to jestem z
siebie dumna. Gdy wieczorem mama sprawdziła w e-dzienniku, co dostałam ze
sprawdzianu, byłam oszołomiona wynikiem. Dostałam
5+.
Położyłam się do łóżka i tuż przed samym zaśnięciem pomyślałam: ,,Gdyby ten
poranek nie był taki piękny,
to nic by mi się nie udało”.
Antonina Łosiowska kl. 5c
Limeryki ułożone przez uczniów klasy 6 c
Autorzy: Krzyś Szukała, Weronika Rek,
Oliwia Zakrzewska, Weronika Kowalska, Maks Kroschel, Lena Wojciechowska,
Daria Krasuska, Natalia Sumka
Pewnego razu w Warszawie
Spotkały się kaczki dwie.
Zakwakały wesoło,
Dużo nas tu wokoło
Jak w Kaczogrodzie prawie.
Wcina pierogi Franek z Krakowa,
A na talerzu była podkowa.
Przyszedł kelner po rachunek,
A Franek oddał mu podarunek.
Tak go rozbolała głowa, bo na talerzu była podkowa.
W Warszawie
przy ławie
Mucha kąpie się w stawie,
Tak się gramoliła,
że się prawie utopiła.
Już się wykąpała, poleży na trawie.
Pan indyk zwiedzał Kielce,
Potem zahaczył o Sielce,
Zjadł pierogi z jagodami,
Okazały się pyzami,
Zdziwił się wielce, jak zmieniły się Sielce.
Paniusia ze Zgierza
Przyniosła z lasu jeża,
Jak psa go traktowała,
Na spacery prowadzała
I jeż po mieście bieżał.
Wakacyjne
nieporozumienia
24
czerwca poszłam ostatni raz przed wakacjami do szkoły. Moi rodzice
poinformowali panią wychowawczynię o moim wcześniejszym wyjeździe.
Następnego
dnia rano pojechałam taksówką na lotnisko. Kiedy dotarliśmy do celu, było
trochę kłopotu z odnalezieniem naszych znajomych /lecieliśmy z trójką moich
kolegów, ale poradziliśmy sobie. Po dwugodzinnym locie samolotem czekała nas
trzygodzinna podróż autokarem do hotelu. Było duszno i gorąco, ale jazda minęła
szybko.
Gdy
dotarliśmy do hotelu, powstało straszne zamieszanie, ponieważ każdy chciał się
jak najszybciej zameldować. Kiedy zostaliśmy zameldowani i dotarliśmy do pokoi,
przyszedł czas na rozpakowanie i sprawy organizacyjne. Następnego dnia wszyscy
wiedzieli, gdzie co jest i byli gotowi się bawić. Nasz pobyt w Turcji był
zaplanowany na dwa tygodnie, co oznaczało, że pomiędzy
mną a moimi kolegami dojdzie do konfliktu. Kłótnie wybuchały o głupie rzeczy,
np. ktoś kogoś ochlapał, bo ktoś miał zły dzień, bo komuś coś nie
pasowało. Czas jednak mijał nam cudownie: płynęliśmy motorówką, w porcie
bawiliśmy się z papugą, a któregoś razu nawet zjechaliśmy na linie.
Kiedyś
poszłam sama do pokoju po pozostawiony telefon i nagle karta nie chciała
otworzyć drzwi. Udałam się na recepcję i okazało się, że karta do
drzwi po prostu się rozmagnetyzowała. Dowiedziałam się też, że kart nie powinno
się trzymać przy telefonach. Podziękowałam i pobiegłam do rodziców opowiedzieć
im, co się stało.
Dwa
tygodnie minęły tak szybko i przyszedł czas powrotu do domu.
Moje
wakacje w Turcji uważam za udane i chętnie odwiedzę ten kraj jeszcze raz.
Oliwia Piotrowska kl V C
Opowieść spod choinki
Pewnego zimowego dnia, kiedy to dopiero zaczął się grudzień, Maja, ze swoimi
rodzicami i siostrą Zosią, zaczęła przygotowania do świąt.
Najpierw poszli na świąteczne zakupy. Kupili masę różnych rzeczy. Następnego
dnia wybrali się po choinkę. Zosia i Maja chciały największą, lecz rodzice nie
chcieli się zgodzić. Jednak dziewczynki namówiły ich na bardzo duże drzewko.
Po powrocie do domu postanowili ubrać choinkę. Siostry zaczęły spierać się na
jaki kolor ją przystroić.
- Ubieramy ją na różowo - Zosia stwierdziła stanowczo.
- Mnie wydaje się, że lepiej wyglądałaby w kolorze czerwonym - powiedziała
Maja.
Kłótnia była coraz większa. Mama nagle
usłyszała, że Zosia płacze, szybko przybiegła
i
zapytała:
- Co tu się dzieje?
- Mamo! Mamo! Maja nie chce ubrać choinkę na różowo - szlochała Zosia
- A Zosia nie chce ubrać jej na czerwono - krzyczała Maja.
Nagle mama spojrzała na choinkę i
zapytała:
- Dlaczego choinka nie jest jeszcze ubrana? A poza tym macie się przeprosić.
Dziewczynki spojrzały na siebie i
przeprosiły się.
W pewnym momencie do pokoju wszedł tata, mama opowiedziała mu o wszystkim. Po
chwili tata powiedział:
- Mam pomysł, ubierzemy choinkę na kolorowo!
Wszyscy się na to zgodzili. Wieczorem, po
kolacji, rodzice kazali dzieciom iść spać.
Niestety, Zosia nie mogła usnąć, wierciła
się i wierciła. Wreszcie postanowiła pójść do salonu, aby pooglądać telewizję.
Nikt o tym nie wiedział.
Gdy dziewczynka spokojnie oglądała bajki, usłyszała cieniutki głosik spod
choinki. Podeszła, a pod drzewkiem siedziały cztery krasnoludki. Na początku
dziewczynka się trochę przestraszyła, ale jeden z maluszków odezwał się do
niej:
- Dobry wieczór, jestem Gotfryd, to jest Emma, to Tadeusz, a to Mola.
- Dobry wieczór, kim jesteście i co tu robicie? – spytała niepewnie.
-
Trafiliśmy tu z tym wielkim i kłującym drzewem, próbujemy znaleźć drogę
do domu - powiedział Gotfryd
- To ja wam w tym pomogę - szepnęła Zosia
Zaczęła szukać jakiegoś przejścia,
przeszukała chyba cały dom. Zobaczyła tylko maleńki otwór w jednej ze
ścian. Podeszła tam bliżej.
Odezwała się do krasnoludków:
- Mam pomysł, zaraz was uwolnię.
Liliputki bardzo się ucieszyły.
Dziewczynka zabrała je do wyznaczonego miejsca i powiedziała:
- Wyjdźcie tędy. Mam nadzieję, że po drodze nic się wam nie stanie.
-
Ja i moi przyjaciele jesteśmy ci bardzo wdzięczni i dziękujemy za pomoc.
Wynagrodzimy ci to jakoś - rzekł Gotfryd.
Ludziki dały Zosi magiczny kamień i
powiedziały, aby go nikomu nie pokazywała, a gdy będzie kiedyś smutna,
niech go dotknie, a wtedy od razu poczuje się szczęśliwsza.
Zosia schowała kamień do kieszeni piżamy i
pożegnała się z niezwykłymi gośćmi.
Następnego dnia dziewczynka opowiedziała
to wszystko swojej rodzinie, ale o kamieniu nie wspomniała. Niestety
i tak jej nikt nie uwierzył.
Lena Wojciechowska
Znaleźć dom
Pewnego razu podczas wakacji na wsi ja, moja siostra i nasza koleżanka
postanowiłyśmy wybrać się na wycieczkę rowerową do innej wsi, aby zrobić
zakupy.
Po dotarciu na umówione miejsce ruszyłyśmy.
Jechałyśmy czterdzieści minut, ale
droga szybko nam zleciała. Wkrótce byłyśmy na miejscu. Po zrobieniu zakupów
postanowiłyśmy zatrzymać się na przystanku i zjeść lody, które kupiłyśmy. Był z
nami pies naszej babci i za każdym razem, gdy jechałyśmy do sklepu, coś mu
kupowałyśmy. Obok przystanku mieszkała pewna pani, której w nocy na posesję
wdarł się mały szczeniak. Opowiedziała nam, że tego malucha w nocy ktoś
wyrzucił z samochodu. Postanowiłyśmy znaleźć mu dom. Nasza koleżanka miała
przy rowerze koszyk i początkowo wsadziłyśmy do niego pieska, ale on
stamtąd wyskakiwał. Obeszłyśmy trzy wsie i nikt go nie chciał. Każdy mówił, że
to zbyt duży obowiązek lub, że ma trzy psy i nie może mieć więcej. W końcu
były sołtys powiedział, iż go weźmie, bo jego pies jest stary i nie może dobrze
służyć. Następnego dnia odwiedziłyśmy pieska.
To była świetna przygoda i mam nadzieję,
że kiedyś jeszcze spotka mnie coś równie wspaniałego.
Antonina Łosiowska kl.5c
Sierpniowy lany poniedziałek
W
sierpniu pojechałam razem z moim bratem Piotrkiem do Wrześni. Mieszkatam nasza
ciocia, którą postanowiliśmy odwiedzić. Jechaliśmy do Wrześni ponad
3 godziny. Kiedy już dotarliśmy do domu cioci, od razu nas ciepło przywitała
i poczęstowała ciastkami. Potem przywitał się z nami w ogrodzie nasz kuzyn
Grześ. Bardzo długo z nami gadał, ale zapomniał, że ma jeszcze mnóstwo roboty.
Zrobiło się późno, więc poszliśmy spać, a on dalej pracował.
Następnego dnia chcieliśmy wejść do ogrodu, ale furtka była zamknięta.
Postanowiliśmy wejść przez mur na jego tyłach. Zobaczyliśmy, że Grześ zasnął na
ławce. Był bardzo spocony, więc stwierdziliśmy, że warto byłoby go schłodzić
wężem ogrodowym. Kiedy go oblaliśmy, nie był za bardzo szczęśliwy. Poszedł do
domu. Zanim się spostrzegliśmy, byliśmy cali mokrzy, gdyż Grześ przyszedł z
ogromnym wiadrem wody. Chwilę później do wielkiego lania wodą przyłączyło się
prawie całe osiedle. Po wspaniałej zabawie zebraliśmy się wszyscy przed domem.
Ciocia zarządziła wielkie suszenie. Następnego dnia wróciliśmy do
Warszawy.
Tego dnia nigdy nie zapomnę ja i pewnie mój brat również.
Julia Jaworska kl.5c
Jak powstała mgła?
Niedaleko Aten w pewnej wsi żyło się ludziom dobrze i spokojnie, lecz na
wsi musieli też ciężko pracować.
Pewnego dnia wszystko się zmieniło. Niedawno widziano, jak Arystofakles
przyszedł do swojej ukochanej Arysy. Dziewczynę kochało wielu mężczyzn, jednak
jej serce wolało zwykłego chłopaka. Wieczorami prawie zawsze się spotykali
i rozmawiali o swoim ślubie.
Nagle zza chmur wyjrzał Zeus i zauważył Arysę. Kiedy ją ujrzał, od razu się
w niej zakochał. Wiedział, że zrobi wszystko, by ją zdobyć. Codziennie
wysyłał Hermesa, który dostarczał jej podarunki. Skrzydlaty posłaniec zaczął
poznawać z każdym dniem Arysę. Zrobiło mu się trochę przykro, bo nie
chciał, żeby młode małżeństwo się rozdzieliło. Arysa miała dość prezentów od
boga i wszystkie oddała. Zeusa to rozgniewało. Wymyślił podły plan, który miał
zrujnować małżeństwo Arysy i Arystofaklesa na zawsze. Co noc zsyłał
rzęsistą wodę (mgłę) na ziemię, a chłopak w niej błądził. Aż pewnej nocy
Arystofakles spadł do przepaści. Gdy Arysa się o tym dowiedziała, ogarnął ją
smutek. Kiedy w nocy próbowała dojść do domu, spadła tak samo jak Arystofakles.
Zeus zobaczył, co uczynił i zrobiło mu się
żal młodych, lecz było już za późno.
A mgła wracała już tylko wtedy, kiedy bóg
był zły.
Kacper Zbrzeźniak
Bajka
Na polanie żółwik leżał
i się zastanawiał
Gdybym tak w świat poleciał?
Nikt go nie namawiał.
Wręcz na palca skinienie
Chciał to wszystko rzucić
Miał swoje marzenie:
W podróż daleką wyruszyć.
Skąd do życia chęci brać?
Jednostajne życie wiódł,
Jeść, leżeć i spać:
Bo to był leniwy żółw.
Ambicje ogromne miał,
Mimo że zapał słomiany.
Podbijać góry chciał,
Jak żołnierzyk ołowiany.
Taki mocny i twardy...
Czy zwinny jak ryba?
Czy szybki jak gepardy?
Powolny był, tak też bywa.
Uciec chciał z domu,
Rodzice żyć nie dawali.
Tylko pytania: Co? Jak? I komu?
Synka poważnie nie traktowali.
Dlatego też ucieczkę planował.
Krótkie hasło:
Po prostu - wyemigrować!
Niestety, cały plan szlag trafił.
Kiedy znajomego spotkał
I mu się pochwalił,
Ten szybko mu na to odparł:
Ależ Ty głupoty pleciesz!
Obróć się i spójrz za siebie...
- Racja! Dom mam na plecach przecież!
Julka Jeleńczak
BY ŻYŁO NAM SIĘ
LEPIEJ...
Gdybym mógł wymyśleć i opatentować rzeczy,
wynalazki, by żyło się lepiej stworzyłbym:
- Wydłużaczodzień
- Optymizator
- Stresołamacz
- Podpowiadacz lekcyjny
- Szczęściotekę
- Złościolikwidator
Wydłużaczodzień
To taka maszyna, która po długim dniu w
szkole, długim odrabianiu lekcji i nauce pozwoliłaby nam wydłużyć dzień na
zabawę i sprawy prywatne.
Wchodzilibyśmy do maszyny, która
wyglądałaby jak budka telefoniczna. Tam na panelu sterowania zaznaczalibyśmy, o
ile chcemy mieć dłuższy dzień i po kilku sekundach, po wyjściu z niej,
mielibyśmy dłuższy dzień –t ylko dla siebie.
Optymizator
To magiczna pralka. Gdy założymy ubrania,
które były w niej uprane, to jesteśmy optymistami, myślimy pozytywnie. Pralka
miałaby taką funkcję, że ubrania byłyby już suche, więc nie musielibyśmy
czekać, aż wyschną.
Stresołamacz
Pozwoliłby nam zapomnieć o stresie,
nerwach, mogłyby być to magiczne skarpetki.
Takie skarpetki można by było dostać tylko
w księgarniach i byłby to dodatek dla uczniów kupujących książki i zeszyty do
szkoły.
Osoby dorosłe dostawałyby takie skarpety
od szefostwa w pracy.
Podpowiadacz lekcyjny
To taki długopis, który mówi do nas i za
nas pisze i tłumaczy lekcje.
Podpowiada nam, ale wtedy gdy wie, że tego
potrzebujemy. Jak trzymamy długopis w dłoni i rozumiemy dany temat, to nic się
nie dzieje, ale jak nie umiemy czegoś, długopis to wyczuwa i wtedy wkracza do
akcji pomoc.
Długopis wie też, kiedy możemy sami sobie
pomóc i nie da nam oszukiwać.
Szczęścioteka
To takie pomieszczenie, którego po wyjściu
jesteśmy szczęśliwi i zapominamy
o problemach dnia codziennego.
Byłyby to takie małe pokoje porozstawiane
po całym mieście, byłyby bezpłatne
i każdy, kto miałby ochotę, czy przed pracą,czy po pracy, czy nawet w czasie
pracy wchodziłby do takiego pokoju, a już po kilku minutach byłby jak nowo
narodzony.
Złościolikwidator
To napój, po wypiciu którego nie jesteśmy
źli, zdenerwowani, tylko cieszymy się
z życia.
Napoje byłyby sprzedawane w automatch obok
wody i soków, tylko za niższą kwotę. Takie automaty byłyby obowiązkowo na
mieście, w szkołach, w pracy, a jak by ktoś chciał, to można by było zamówić
sobie taki mini automat do domu.
Moim zdaniem moje wynalazki pomogłyby
ludziom i całemu światu.
Karol Łuczywek
Marzenie
- Janku wstawaj! No wstawaj, bo spóźnisz
się do szkoły! – woła mama.
Właśnie tak zaczyna się dzień 10-letniego
Jasia.
Był on spokojnym chłopcem, który nie lubił
się uczyć. Życie jego zdawało się być nudne - dom szkoła, szkoła dom, dom
szkoła, szkoła dom… Tylko dni wolne były takim „odpoczynkiem” od tego
zaplanowanego życia. Mimo tego, że Janek był spokojnym i grzecznym dzieckiem,
nikt się z nim nie kolegował. Powodem tego wszystkiego było dziecinne
zachowanie chłopca i bardzo dobrze rozwinięta wyobraźnia. Rówieśnicy się z
niego śmiali, wyzywali go od dziwaków. Gdyby nie oni, to nauka sprawiałaby mu
przyjemność, a tak szkoła kojarzyła mu się ze złem. Jego ulubioną rzeczą była
książka o zaczarowanej krainie „Gurilandii”, gdzie wszyscy mieszkańcy się
lubili, szanowali wzajemnie. Mimo tego, że tę opowieść czytał chyba ze sto
razy, to nigdy się mu nie znudziła. Lubił godzinami opowiadać o Gurisiach
(mieszkańcach Gurilandii) i ich przygodach. Marzył, że odnajdzie wejście
do ich krainy i się z nimi spotka. W książce było napisane, że tylko ten,
kto ma dobre serce, może otworzyć wielkie wrota do świata Gurisiów. Jasio
przecież je miał. Nie umiał kłamać, nie zrzucał winy na kogoś innego, jak coś
napsocił, był bardzo honorowy. Jasiek wiedział, jak dotrzeć do ich krainy,
ponieważ miał mapę Gurilandii. Trzeba było pójść na sam koniec świata, który
kończył się drogą prowadzącą do tych drzwi. Tylko osoba z dobrym sercem mogła
je otworzyć. Ale wróćmy teraz do pobudki Jasia.
- Dobrze mamo. Już wstaję. Co mam dzisiaj
na śniadanie? - zapytał Jasio.
- Kanapki. A do picia herbata owocowa. Ta,
którą lubisz.
Jasio nazywał tę herbatę
„Przysmakiem Gurisiów”, ponieważ wyobrażał sobie, że właśnie tak smakują
jagody Buli – owoce, które były ulubioną przekąską tych stworków. Po 20
minutach Jasio musiał iść do szkoły. W szkole jak zwykle krzyk, wrzask i pisk.
Po 6 godzinach ciężkiej pracy w końcu mógł wrócić do domu. Po drodze rozmyślał
o nowych przygodach Gurisiów, o swoim obiadku, który na niego czeka i o wielu
różnych rzeczach. Nagle na ulicy zauważył coś znajomego. To był kamień mocy,
dzięki któremu Gurilandia żyła w spokoju i zgodzie. Zniknięcie jego mogło
oznaczać wielki chaos w krainie i panowanie królowej Rali - złej czarownicy,
która wiele razy próbowała przejąć tron. Jednak skąd ten mały kamyk znalazł się
w ludzkim świecie? Nad tym pytaniem przez cały czas zastanawiał się Jasio.
Kiedy wrócił do domu i odrobił wszystkie lekcje, postanowił poczytać na temat
kamienia mocy. Trzymając kamyczek w ręku, Janek otworzył książkę. Nagle stało
się coś dziwnego. Jakby z wielkiej księgi wyszły małe stworki, które sypnęły na
Janka magiczny pył. Po chwili Jasio zemdlał.
Po 30 minutach chłopiec obudził się w
dziwnej krainie, trzymając w ręce tylko kamień i mapę wyrwaną z książki. Nie
mógł zrozumieć, co się z nim dzieje. Kraina, w której wylądował, okazała się
piękną dżunglą. Paprocie, mchy, liany. Gleba była mokra i wilgotna. Słychać
było szum. To ptaki. Papugi były różnych kolorów. Jedna miała czerwono-zielone
piórka, druga niebiesko-fioletowe, a trzecia szaro-różowe. Jasio dostrzegł
nawet małpkę, która skakała z drzewka na drzewko. Jednak za drzewami można
było dostrzec coś dziwnego. Jakby za nimi niczego nie było. Jasio zaciekawiony
poszedł zobaczyć, co tam jest. Nagle ręka Jasia zaczęła się świecić. Janek
otworzył łapkę. Okazało się, że na mapie świeciła się na niebiesko droga
prowadząca do krainy Gurisiów. Dopiero wtedy Jasio zrozumiał, że jest niedaleko
krainy Gurilandii i mapa wskazuje mu drogę. Mapa wskazała, aby szedł na północ,
aż dojdzie do pustyni. Akurat w tamtą stronę kierował się Jasio. Za pierwszym
rządkiem drzew okazało się, że tak naprawdę to nie była dżungla, lecz tylko
„mała wysepka na dużym morzu piasku”. Na pustyni była wydzielona droga, po
której miał iść Jasio. Zapewne właśnie ta ścieżka prowadziła na koniec świata.
Janek dziwnie się czuł. Cieszył się, że zobaczy wrota do krainy Gurilandii i że
to jest naprawdę, ale też bał się tego, że już nie zobaczy swojej rodziny.
Jednak nie miał wyboru. Musiał iść. Po kilku godzinach drogi zamiast pustyni
została ścieżka, która „wisiała” nad przepaścią. Po lewej i prawej stronie była
wielka bezdeń. Pojawił się wiatr. Z każdym krokiem był on coraz silniejszy.
Jasio nawet zaczął żałować, że mu się to przytrafiło. Był głodny i zmęczony.
Ale nie mógł się zatrzymać, ponieważ był tak blisko swego marzenia. Mapa
pokazywała, że wrota są już tuż, tuż. Czuł się jak maratończyk, który po 40 km
biegu widzi, że zostały mu raptem 2 kilometry. Ale te 2 kilometry były
najtrudniejsze w całym maratonie. Ciągle zadawał sobie pytania: Czy dojdzie i
ujrzy te drzwi? Czy zobaczy chociaż jednego Gurisia? Jakie one są? Czy dobrze
je sobie wyobrażał? Czy jagody Buli naprawdę smakują jak owocowa herbatka?
Najbardziej zasmucającym pytaniem było to, czy zobaczy swoją rodzinę! Te
pytania dręczyły go przez cały czas. Nie dawały mu spokoju.
Nagle Jasio zauważył kontury wielkich
drzwi w oddali. Zastanawiał się, czy są to prawdziwe wrota, czy tylko jego
wyobraźnia płata mu figle. Jednak okazało się, że są prawdziwe. Te, które
widział milion razy w książce. Te, o których marzył przez całe życie. I nagle
wszystkie jego myśli i marzenia są podane jak na talerzu. Jasio chyba
przez 10 minut z wielkim podziwem patrzył na wielkie stare drzwi. Po
jakimś czasie zdecydował się do nich podejść. Z bliska wydawały się jeszcze
ładniejsze. Zbudowane były z kamieni, a na kamieniach widniały dziwne wzory i
napisy. Jak Jasio podszedł pod drzwi, rysunki te zaczęły się świecić tak samo
jak mapa. I nagle wiatr, który towarzyszył Jasiowi przez całą podróż, gdzieś
zniknął. Wrota zaczęły się pomału otwierać. Jednak nie było niczego widać.
Dopiero jak się otworzyły, Jasio mógł zobaczyć swoje marzenie. Była to
przecudowna kraina. Miasta zostały zbudowane na skałach, a pomiędzy nimi
wisiały małe mosty. Gurisie występowały w różnych kolorach skóry. Chłopcy
- w kolorach szarych, niebieskich, granatowych, zielonych i czerwonych.
Natomiast dziewczynki – w żółtych, jasnozielonych, różowych, pomarańczowych
i fioletowych. Miały one też włosy. Takie jak ludzkie. Drzewka były
zielone, o różnych kształtach, np. owalne, kwadratowe, trójkątne. Domki –
drewniane, kształtem przypominały trójkąt. Gurisie były mniejsze od ludzi.
Mierzyły metr wysokości. Jednak wszystkie miały smutne minki. Jasio postanowił
podejść i dać im kamień mocy. Nagle popatrzył na rękę. Była ona niebieska.
Jasio zaczął krzyczeć. Okazało się, że po wejściu do Gurilandii sam się
zamienił w tego zabawnego stworka. Po pewnym czasie Jasio podszedł do Gurisiów.
Potem powiedział:
- Jestem Jasio. Mam kamień mocy. Znalazłem
go!
- Cześć. Powiedz, skąd jesteś i gdzie
znalazłeś kamień mocy? - powiedział jeden z mieszkańców Gurilandii.
Jasio był zszokowany. Mówi w języku Gurisiów. Myślał, że go nikt nie zrozumie.
- Jestem ze świata ludzi. Zapewne o nim
nic nie wiecie. Znalazłem kamyk po drodze, kiedy wracałem ze szkoły.- odpowiedział
Jasio.
- Jesteśmy ci niezmiernie wdzięczni.
Dzięki tobie kamień będzie utrzymywał naszą krainę w harmonii. Słońce
będzie świeciło. Kwiaty będą kwitły. Jak nie ma kamienia lub jeśli się on
zgubi, to wtedy słońce przestaje świecić, a kwiaty bez światła nie mogą
kwitnąć. Co chcesz za odnalezienie kamyka? Może złoto albo diamenty?
- Nic. Moim jedynym marzeniem było
odnalezienie Gurilandii. I ono się spełniło. Jestem w pełni szczęśliwy.
Tak minęło wiele godzin. Jasio spotkał się
z królem Gurisiów, pooglądał różne krajobrazy. Poznał nowych przyjaciół. Pod
koniec dnia dostał od samego króla pamiątkę. Kryształ, dzięki któremu mógł
kontaktować się z Gurisiami w każdej chwili. To jak nasz telefon.
Następnego dnia Jasio poszedł na polanę.
Było przepięknie. Bawił się tam ze swoimi przyjaciółmi. Jednak pod wieczór
poczuł się źle, więc poszedł spać. Przyśniły mu się stworki, które sypnęły na
niego magicznym pyłem…
- Jasiu, no wstawaj! Śpiochu! Szkoła
czeka! – powiedziała mama, budząc Jasia.
- Mamo, czy ty mi się śnisz? Przecież ja
byłem w Gurilandii!
- Jasiu, musiało ci się to wszystko
przyśnić. Jeśli chcesz opowiedzieć mi sen, to opowiedz mi go podczas śniadania,
a teraz proszę cię wstawaj.
Jasio był zdziwiony. Zadawał sobie ciągle
pytanie: Czy to wszystko było tylko snem? Nie potrafił sobie tego wytłumaczyć.
Z jednej strony się smucił, bo wszystko, co się z nim działo, było tylko jego
snem. Z drugiej zaś strony był szczęśliwy - cieszył się, ponieważ wrócił do
swojego ukochanego domku.
Po 20 minutach Jasio był spakowany i
gotowy do wyjścia. Przypomniało mu się jednak, że nie zabrał piórnika. Wrócił
do pokoju i otworzył szafkę. I nagle zbladł. Na półce obok piórnika leżał mały
kamyczek. Ten, który mu dały Gurisie, jako pamiątkę. Czyli to nie był sen?... A
może to wszystko jednak mu się tylko przyśniło?...
Małgorzata Kozłowska Kl. VI B
SPOTKANIE Z PRZYJACIELEM
Około dwóch lat temu mama poprosiła mnie,
żebym poszedł kupić mleko na śniadanie. Oczywiście zrobiłem, jak prosiła
mnie mama.
Kiedy byłem przy sklepie, usłyszałem śmiechy. Byłem ciekawy, co jest takie
zabawne. Poszedłem za sklep i zobaczyłem, że trzech piętnasto-szesnastolatków
rzucało w chłopca w moim wieku kamieniami. Jak najszybciej podbiegłem
do chłopca, który leżał i pojękiwał z bólu i krzyknąłem: ”Przestańcie”.
Wtedy chłopcy zaczęli rzucać we mnie. Zwróciłem się do niego, żeby schował się
za mną. Chłopiec powiedział mi, że nie może stanąć na lewej nodze.
Zaproponowałem mu, żeby chwycił mnie za ramię.
Zaprowadziłem go do mnie do domu, żeby
zobaczyć, co mu jest. Idąc przedstawił się:
– Mam na imię Marcin.
Kiedy zobaczyła go moja mama,
zasugerowała, żebym położył go na dywanie.
Po kilku minutach mama powiedziała, że ma skręconą kostkę i nie może chodzić.
Poprosiłem go, żeby zadzwonił do swojej mamy lub taty. Marcin zadzwonił do mamy
i wszystko jej opowiedział. Potem podał słuchawkę mojej mamie, która
przedstawiła się i zapytała, gdzie mieszkają, ponieważ chciała razem ze mną
odprowadzić Marcina do jego domu.
Gdy zaprowadziliśmy mojego nowego kolegę do domu, jego rodzice bardzo nam
dziękowali. Moja mama powiedziała mamie Marcina, że powinien oszczędzać
skręconą kostkę. Pożegnałem się z nowym kolegą, jego rodzicami
i wróciłem z mamą do domu.
Minęło parę tygodni.
Była piękna pogoda. Świeciło słońce. Dzieci bawiły się w piaskownicy
na podwórku, moi koledzy jeździli na rowerach i hulajnogach. Razem z
bratem wyszedłem pograć w piłkę na boisku. Przechodząc przez ulicę, nie
rozejrzałem się i zacząłem wchodzić na pasy. Lecz nagle ktoś pociągnął
mnie za kaptur
i przewrócił do tyłu na ziemię. Zdenerwowany odwracałem się i nagle kątem oka
zobaczyłem, że przez ulicę przejeżdża z wielką prędkością olbrzymi tir.
Osobą, która pociągnęła mnie za kaptur i uratowała mnie od potrącenie przez
auto, był Marcin, mój kolega. Ja i mój młodszy brat, bardzo mu dziękowaliśmy.
Moja mama, kiedy się o tym dowiedziała, w podziękowaniu upiekła Marcinowi
ciasto, które zaniosłem mu do jego domu.
Od tego momentu zawsze we wtorki i czwartki, po odrobieniu lekcji, spotykaliśmy
się na placu zabaw. Chodziliśmy razem do kina, na basen, do ZOO
i na wypady rowerowe. Z czasem zauważyłem, że w każdej sytuacji mogę
na niego liczyć. Przez ostatnie dwa lata stał się dla mnie jak brat. Był
pomocny
i wspierał mnie we wszystkich problemach. Pomagaliśmy sobie w lekcjach,
chodziliśmy na zajęcia z fotografiki, szachy i zbiórki ZHP.
Nasze koleżeństwo w ciągu dwóch lat zmieniło się w przyjaźń. Bardzo często,
kiedy razem się bawimy, wspominamy nasze pierwsze spotkanie.Wiem, że zawsze
mogę na niego liczyć.
Michał Staszewski
Komentarze
Prześlij komentarz
Przekleństwa i wulgaryzmy. Ich używanie jest szkodliwe!