Wpisy archiwalne - 1

 

Przerwa w szkole

            Zadźwięczał dzwonek. Drzwi od sal lekcyjnych otworzyły się z wielkim hukiem i uczniowie wybiegli na korytarz.

            Kasia potknęła się o plecak Mikołaja. Na jej kolanie pojawił się siniak.

- Ała! - wykrzyknęła z bólem dziewczynka.

- Uważaj jak łazisz, zie... ziemniaku! - obraził ją w odpowiedzi Mikołaj.

Wtedy pojawiła się Asia, która szybko poszła po panią. Wszyscy otoczyli Kasię wielkim kręgiem.

- Co się stało, Kasiu! - pani przedarła się przez tłum uczniów i powiedziała z przerażeniem.

- Potknęłam się o plecak Mikołaja! - odparła z płaczem - I! I! Mikołaj nazwał mnie ziemniakiem! – dodała, ocierając łzy.

- Okej! Marta zaprowadź Kasię do pani pielęgniarki, a ty, Mikołaj, dostajesz minus z zachowania! Nie wolno przezywać! Wszyscy się rozejść! - wykrzyknęła pani, starając się złagodzić swój głos.

            Zadzwonił dzwonek na lekcję. Przyszła mama Kasi i zabrała dziewczynkę do domu. Przedtem pani wytłumaczyła jej całą historię.

                                                                                        

 

Sara Korczyk, Julia Gańko, Sabrina Abebe-Smegne, klasa 5b

 

Komentarz nauczyciela: To wprawdzie „Kącik ucznia”, ale może moi podopieczni nie pogniewają się, jak dodam coś od siebie. Powyższa praca jest ćwiczeniem redakcyjnym pisanym w grupach. Zadaniem dzieci było zdynamizowanie akcji poprzez wykorzystanie odpowiedniego słownictwa i znaków interpunkcyjnych. Dziewczynki poradziły sobie znakomicie. Dodatkowo wykorzystały wcześniej zdobyte umiejętności łączenia wypowiedzi bohaterów z narracją oraz unikania powtórzeń.


Interpretacja i opis obrazu „Lato”.

Obraz „Lato” powstał w 1573 roku. Został namalowany przez Giuseppe  Arcimboldo  farbami olejnymi.

W centrum tego dzieła autor przedstawił twarz kobiety, której profil namalował, używając różnych kształtów owoców, warzyw oraz liści. Winogrona użył jako warg, gruszki za brodę, policzek namalował w kształcie jabłka, nos zrobił z ogórka, uszy z kolb kukurydzy, a kapelusz z liści. Ubranie było ze słomy.

Kobieta jest uśmiechnięta, jej mimika twarzy pokazuje wesoły nastrój. Kolorystyka tego portretu utrzymana jest w ciepłych barwach. Przeważają kolory: zielony, żółty, pomarańczowy, czerwony, jedynie tło obrazu jest bardzo ciemne. Według mnie ta postać lubiła zajmować się ogrodem i sadem. To dzieło sztuki jest ciekawie namalowane, przedstawia wiele rzeczy, których czasem nie można dostrzec gołym okiem, np. kapelusz na głowie kobiety.

Moim zdaniem jest to bardzo dobrze namalowany przez artystę obraz. Wszystko przemyślane, dobrze dobrana kolorystyka i technika malarstwa. Mam nadzieję, że każdy zatrzyma się, przechodząc obok tego dzieła.                                     

Izabela Lubińska klasa 6b

 


Magiczna wyprawa

Pewnego, pięknego dnia w Warszawie przy ulicy Cwaniackiej w małym mieszkaniu o zielonych ścianach jadł śniadanie Jacek Mucha. Był szalonym mężczyzną, który zawsze wpadał w tarapaty.

- O jejku! – powiedział Jacek. Płatki ułożyły się w kształt drzewa. – To jakiś znak, muszę powiedzieć to Ani, Tomkowi i Eli! – stwierdził Jacek, który miał  właśnie dzisiaj spotkać się ze swoimi przyjaciółmi.

            Była godzina 19:00 kiedy z pewnego okna w mieszkaniu na drugim piętrze wyglądała ładna, wysoka kobieta. Była to Ania, która zajmowała się badaniem i testowaniem leków.

- Idzie! – wykrzyknęła dziewczyna na cały dom. Znajdował się  w nim także Tomek, który był archeologiem i partnerem Ani.

Po kilku chwilach dzwonek zadzwonił do drzwi. Ania otworzyła je i zobaczyła Jacka wyglądającego jak alpinista. Miał na sobie ortalionową kurtkę i duży, ciężki plecak.

- Witaj, kochana, nie widziałem cię od tamtych wakacji! – odrzekł Jacek z zachwytem.

- Mnie też miło cię widzieć. – odpowiedziała Ania.

Mężczyzna zdjął buty, wszedł do pokoju i przywitał się z Tomkiem:

- Witaj, stary kumplu. Jesteś jeszcze bardziej przystojny niż, jak cię ostatnio widziałem. – zachichotał wesoło Jacek.

- Dzięki. Fajnie, że znowu się spotykamy. – rzekł Tomek

- A co, Ela jeszcze nie przyszła? – spytał Jacek.

- Nie, ale powinna zaraz być.

Właśnie w tej chwili dzwonek znowu zadzwonił do drzwi.

- Ela, cześć, jesteś w końcu. – powiedział Tomek z podekscytowaniem.

Kobieta była dobrze wysportowana. Miała niebieskie oczy i kochała jeździć na rowerze.

- Cześć wszystkim! – odrzekła Ela – Jestem taka szczęśliwa!

- My też! – krzyknęli wszyscy.

- Nawet nie wiesz, jak się cieszymy. – podsumowała Ania.

Po przywitaniu się wszyscy weszli do pokoju i zaczęli rozmawiać na różne tematy. Po godzinie Ela wreszcie spytała:

- Jacek, co to za strój?

- To przebranie na długą, pieszą wycieczkę. – odrzekł Jacek.

- A po co ci on? – spytała Ania.

- Jak to po co? Wybieram się z wami na pieszą wyprawę.

- Słucham? – krzyknęli wszyscy z przejęciem

- Nie opowiadałem wam? A więc to było tak…

Po wytłumaczeniu przez Jacka swojej historii z płatkami z twarzy przyjaciół nie schodziły miny przejęcia.

Po dłuższej chwili ciszy Tomek powiedział:

- Więc mamy pojechać na pieszą wyprawę, bo płatki ułożyły się w jakiś krzak?

- Nie krzak tylko drzewo – stwierdził Jacek. – Posłuchajcie, nikt z was nie ma pracy, bo ma urlop, to dlaczego by nie skorzystać?

- Dla mnie to fajny pomysł, bo pobędziemy trochę razem i spędzimy wspólnie czas – odrzekła Ela.

- Szczerze mówiąc, to nie taki zły pomysł. Znam nawet las, do którego moglibyśmy pójść – podsumował Tomek. – Jest to miejsce bardzo odległe, gdzie może być teren na wykopalisk. Znajduje się na południu, nikt nie odważył się tam jeszcze iść.

- No to fajnie, trzy głosy na jeden głos, więc przegłosowane – stwierdził Jacek.

Po godzinie wszyscy byli już spakowani. Postanowili jednak wyjechać z samego rana, żeby nie zgubić drogi.

O godzinie 7:00 byli już w drodze. Kiedy dojechali, wzięli wszystkie rzeczy, zaparkowali na polanie i rozpoczęli wędrówkę. Droga na początku nie była ciężka, ale dwa kilometry dalej robiło się coraz ciemniej. Tomek i Jacek szli na czele. Szło się dość szybko do czasu, aż Tomek nie zatrzymał  się z impetem. Wszyscy powpadali na siebie, tylko Tomek stał i wpatrywał się w niezbyt ładny kamień.

- Co się stało?

- Szybko, podejdźcie tutaj i podajcie mi mój profesjonalny młotek. – mruknął Tomek, wciąż wpatrując się w kamień.

- Co to jest, że tak się temu przyglądasz, to przecież zwykły głaz. – szepnęła Ela cały czas zdziwiona.

Tomek nie odezwał się, wziął młotek i zaczął delikatnie walić w kamień. Nagle ten rozłamał się i zobaczył coś pięknego. Nikt nie wiedział, co to jest, oprócz Tomka, który był z siebie bardzo dumny.

- To szmaragd, jeden z najdroższych kamieni szlachetnych. – wyjaśnił Tomek – Jego skorupa charakteryzuje się ostrymi, szarymi kątami.

- Jakie to piękne. – powiedziała Ania, wpatrując się w zielony szmaragd.

- To nie koniec. Jest tego więcej. Te cztery kamienie, które widzicie, też są kamieniami szlachetnymi. Macie młotki, nie powiem wam na razie ich nazw. Sami się przekonacie.

Po kilku minutach przy Tomku leżały cztery rodzaje kamieni szlachetnych. Były to: ametyst, szafir niebieski, topaz niebieski i rubin. Schowali je wszystkie do plecaków i rozpoczęli dalszą wędrówkę.

Na zegarku była godzina 20:00. Dzień upłynął bardzo szybko, nie było czasu na wracanie do samochodu. Postanowili więc przenocować w lesie. Rozpalili ognisko i zjedli kiełbaski. Nie poszli, jednak od razu spać, zaczęli rozmawiać, co zrobią z tymi skarbami, które znaleźli.

- Trzeba oddać je do muzeum. – rzekł stanowczo Tomek.

- Najlepiej podzielić to na cztery i każdy weźmie kawałek – stwierdziła Ela z zachwytem.

- Nie, poczekajcie, może znajdziemy coś jeszcze – powiedziała Ania – Wtedy trochę damy muzeum, a trochę weźmiemy dla siebie.

- Ania ma rację, musimy jeszcze trochę poczekać, może jeszcze coś znajdziemy – postanowił Jacek.

- Dobrze, tak zróbmy. – zgodzili się wszyscy.

Po tej trudnej rozmowie Tomek stwierdził:

- Musimy wdrapać się na drzewo i tam przenocować, ponieważ nie wiemy, czy w tym lesie nie ma dzikich zwierząt, które mogłyby nas zaatakować.

Tak też zrobili, każdy miał swoje drzewo. Musieli też włożyć tam plecaki, aby zwierzęta nie zjadły całego prowiantu. Po kilku minutach leżenia na drzewie zasnęli.

Obudził ich głośny grzmot. Był to jeden z plecaków, który spadł z drzewa na ziemię.

Po tej sytuacji wszyscy zeszli ze swych ,,łóżek‘’ i zaczęli jeść śniadanie. Byli bardzo głodni. Zaczęli liczyć prowiant, który mają i okazało się, że brakuje połowy jedzenia. Jakieś zwierzę musiało wejść na drzewo i zabrać połowę posiłku.

Po śniadaniu wszyscy zaczęli się pakować i wycieczka wyruszyła w dalszą drogę.

Po godzinie 12:00 Tomek zarządził postój. Nagle wszyscy zauważyli, że znajdują się w miejscu, które już widzieli. Ania powiedziała z niepokojem:

- Czy my tu już nie byliśmy?

- Mnie też się tak zdaje  – stwierdziła Ela.

- Nie, to niemożliwe, nie mogliśmy się zgubić – odrzekł Tomek.

A jednak byli w tym samym miejscu co pół godziny temu, a więc krążyli dookoła. Nie wiedzieli, co robić, dlatego chodzili i szukali drogi.

Nagle Ela zaczęła krzyczeć. Miała tak przerażoną minę, że wszyscy bali się spytać, co się stało. Nie musieli jednak pytać, bo chwilę później zobaczyli wielkiego, strasznego niedźwiedzia. Miał wielkie, czarne oczy i wielkie, ostre kły. Wszyscy zaczęli uciekać. Biegli przed siebie, nie patrząc na potężne, iglaste drzewa.

Po kilku minutach męczącego biegu zobaczyli, że las się kończy. Dobiegli do tego miejsca.

Nagle ich oczom ukazał się niezwykły widok.

- Spójrzcie jak pięknie! – stwierdził Jacek z zachwytem.

- To jakiś zamek – odpowiedział Tomek oszołomiony.

- I ta tajemnicza mgła! – krzyknęła Ania z zaciekawieniem.

- Chciałabym do niego wejść. – rzekła Ela z przekonaniem.

W tej samej chwili zamek wyłonił się z mgły i wody.

- Szybko, chodźmy, zobaczymy co jest w środku! – ogłosił Jacek stanowczo.

- To może być niebezpieczne. – odrzekła Ania z troską.

- Masz rację, Aniu. – zachichotał Jacek, który zawsze lekceważył niebezpieczeństwo

- Mogą być tam skarby – mruknął Tomek z myślą, że zmienią zdanie.

- Dobrze, możemy pójść, sama jestem ciekawa, co tam jest. – wyjaśniła Ania z niepewnością.

W końcu weszli do zamku. Było tam pięknie. Pałac został zrobiony z szarej cegły i z dużej ilości kamieni. Miał mnóstwo komnat. Jedna jednak od razu rzucała się w oczy, miała wielkie, złote drzwi. Wszyscy szybko do nich podbiegli. Jacek dotknął klamki.

- Witajcie, przybysze. – rzekł potwór spokojnie. W tym momencie ukazał się im potężny, czerwony smok. – Jestem smok Gerald i pilnuję tej komnaty. Jeśli chcecie wejść, musicie zapłacić. Aby wejść do tego pięknego miejsca, powinniście oddać mi jedną osobę z waszej czwórki. – wyjaśnił smok.

- Po co? – spytał Tomek

- Powiem szczerze, nie umiem czytać, chciałbym, aby ktoś poczytał mi chociaż godzinę, ponieważ uważam że dzięki książkom człowiek rozwija swój umysł, a przede wszystkim wyobraźnię.

Po krótkiej naradzie Ania powiedziała:

- Ja mogę zostać.

-          Gratuluję! Będziecie pierwszymi ludźmi, którzy obejrzą tę komnatę – powiedział Gerald zachwycony.

- Jak to? Przecież przed nami ludzie też tu przychodzili. – odrzekła Ela ze zdziwieniem.

- Kochana, siedzę tutaj od pokoleń i ci wszyscy, którzy tu przychodzili, nie chcieli stracić okazji zobaczenia tych bogactw. Nikt nie chciał się zgodzić na zostanie tutaj i poczytanie mi. Dlatego nie mieli wstępu do komnaty. Ale jednak są ludzie na tym świecie, którzy wybierają rozsądek, a nie tylko fortunę. W nagrodę wręczam wam to.

- Co to? – spytała Ania

- Jest to aparat, w którym zdjęcia się ruszają. Robisz  zdjęcie, mechanizm je wywołuje i gotowe. Dzięki temu będziecie mogli pokazać ten świat za drzwiami Ani – podsumował potwór.

- Ale fajnie! – odpowiedział Jacek z zaciekawieniem.

- Jeszcze jedno. Jeśli to zdjęcie komuś pokażecie, będzie on widział tylko białą otchłań. Tylko wy możecie patrzeć na ten obraz. Taka jest zasada. A, zapomniałbym. Możecie stąd brać wszystko oprócz złotych jabłek. Proszę nie ruszajcie ich, bo będzie katastrofa – wytłumaczył im Gerald.

Po tej rozmowie od razu otworzyli drzwi. Ich oczy nie wiedziały, na co patrzeć. Było tam wszystko: ametysty, topazy, granaty, szmaragdy, diamenty oraz złoto i srebro. Wszystko pobłyskiwało różnymi kolorami.

- Dobra. Musimy zrobić jakiś plan – rzekł Tomek.

- Ela, ty robisz zdjęcia dla Ani, a ja z Jackiem spakuję wszystkiego po trochu.

Kiedy Tomek z Jackiem pakowali skarby do plecaków, Ela znalazła dziwny przycisk, był on ze złota i przedstawiał Różę Wiatrów. Nacisnęła go i zobaczyła wielkie drzwi z zielonym wypełnieniem.

- Brawo Elu, znalazłaś drzwi teleportacyjne – szepnął smok.

- Do czego służą? – spytał Tomek.

- Kiedy spakujecie już wszystko, będziecie mogli wybrać sobie miejsce, do którego chcecie się teleportować i znaleźć się w nim. – mruknął potwór, który był już zmęczony tłumaczeniem wszystkiego.

- Dzięki, pewnie skorzystamy! – krzyknął Jacek.

.Po spakowaniu wszystkich skarbów Tomek powiedział do drzwi teleportacyjnych:

- Chcemy znaleźć się przy samochodzie, tam, gdzie go zaparkowaliśmy.

Wszyscy przeszli przez drzwi i w mgnieniu oka znaleźli się przy samochodzie.

- A gdzie Ania? – spytała Ela.

W tej samej chwili przyjaciółka znalazła się koło niej.

Po powrocie do domu często rozmawiali o tej podróży. Bardzo dobrze ją wspominali. Wszyscy dziękowali Jackowi za pomysł, na jaki wpadł, ale on twierdził, że to nie jego zasługa tylko płatków z mlekiem. I miał w tym trochę racji  

 

Ola Tomaszewska, kl. VI b


Interpretacja z opisem obrazu „Lato”

    Obraz „Lato” powstał w 1573 roku. Został namalowany przez włoskiego malarza Giuseppe  Arcimboldo. 

    Jest to portret kobiety przedstawiony za pomocą darów ziemi wydanych w czasie lata. Na pierwszym planie autor ukazał kobietę ubraną w worek ze zbożem, z którego wystają kłosy, tworząc jakby szal. Przy piersi widać owoc chmielu. Poszczególne elementy twarzy i włosów autor przedstawił za pomocą owoców i warzyw. I tak z ogórka namalował nos, brodę z marchewki, policzki z brzoskwini, zęby z zielonego groszku, wargi z wiśni, a oczy z czosnku. Włosy kobiety to kompozycja owoców i liści. Widać tu wiśnie, śliwki i winogrona. Uśmiechnięta twarz przedstawiona w ciepłych barwach, według mnie, symbolizuje piękno i bogactwo lata. Owoce wydane w czasie tego okresu są źródłem zdrowia i przyjemności. Kobieta widnieje na bardzo ciemnym, niemal czarnym tle, otoczonym łańcuchem kwiatów i liści.

    Nie wiem jak odczytywać ponure barwy. Czy zawierają jakąś tajemnicę czy myśl? Obraz jest ciekawy i intrygujący.

Marta Orzeszek, kl. VI b


Interpretacja obrazu

 

Obraz ,,Lato‘’ powstał w 1573 roku. Został namalowany przez Giuseppego Arcimbolda.

W centrum dzieła autor przedstawił kobietę stworzoną z warzyw i owoców. Jest ona ubrana w ciemny, brązowy płaszcz, a jej włosy składają się m.in. z wiśni, liści i czereśni. Twarz jest kolorowa i wesoła, moim zdaniem, dzięki temu, że kobieta jest uśmiechnięta.

Według mnie, wesoła postawa tej osoby oznacza radość z nadchodzącego lata, kiedy owoce są słodkie i dojrzałe, a kwiaty piękne i kolorowe, m.in. dlatego obraz ma tytuł ,,Lato‘’.

Kolorowe owoce tworzą kontrast z czarną otchłanią w tle. Wokół obrazu namalowana jest ramka składająca się z liści i kwiatów.

Według mnie autor obrazu chce nam pokazać, że lato jest jedną z najpiękniejszych pór roku, w której możemy odpocząć i podziwiać piękno przyrody.

Ola Tomaszewska, kl. VI b


Zamek Wody i Chmur

Pewnego lata w dalekiej części świata miała miejsce zadziwiająca przygoda. W wiosce nieopodal gęstej puszczy mieszkała grupa kolegów. Byli bardzo zaprzyjaźnieni i zawsze mogli na siebie liczyć. Każdemu z nich bardzo dobrze się wiodło, lecz mieli wielką ochotę zaznać niezapomnianej przygody. Pewnego dnia Adam wpadł na genialny pomysł.

- Hej, chłopaki, mam super pomysł! – krzyknął wesoło Adam. – Wybierzmy się na wyprawę do tego starego Zamku Wody i Chmur.

- Adamie, ale to chyba nie jest dobry pomysł. – rzekł zaniepokojony Kacper.

– Przecież najpierw musimy przejść przez starożytną puszczę, a powiadają „Gdy tam wejdziesz, to cię dopadnie!” – dodał Grzesiek.

- Przepraszam, ale co by miało nas dopaść? – szepnął Antek.

- Ludzie powiadają, że w puszczy mieszka jakaś starożytna bestia. – odpowiedział Grzesiek.

Po krótkiej rozmowie chłopcy zdecydowali się, że stawią czoła temu wyzwaniu i wyruszą pojutrze.

Wyruszyli zaopatrzeni w kurtki, czapki, koce i śpiwory. Po krótkim marszu weszli w puszczę. Po minięciu kilku drzew poczuli niesamowity zapach i zauważyli owoce o nieznanym im kształcie. Zerwali kilka i po chwili zjedli je ze smakiem. Nagle prawie wszyscy upadli na ziemię. Maciek, jako jedyny, nie spróbował trującego owocu i nie zasnął jak reszta kolegów. Podszedł do nich i stwierdził, że głęboko śpią. Dopiero po kilku dniach się przebudzili. Okazało się, że te owoce usypiały człowieka na kilka dni.

- Chłopaki! – krzyknął ze łzami w oczach Maciek.

- Co? Gdzie? Jak? – zapytali rozkojarzeni.

- Jestem głodny! – krzyknął Stefan. I już sięgał po trujący owoc, lecz Maciek krzyknął – Nie! To jest trujący owoc, przez niego traci się kontakt ze światem.

            Wyjęli z plecaków swoje zapasy jedzenia i najedli się do syta. Później ruszyli dalej, aż nagle zauważyli wśród drzew drewniany most. Zbliżyli się do niego i Zbyszek ostrożnie postawił na nim swoją stopę. Momentalnie stary most zarwał się, a Zbyszek prawie wylądował w rwącym strumieniu płynącym daleko w dole.

- Chłopaki, musimy odbudować most! – krzyknął Zbyszek.

- Dobry pomysł – odpowiedzieli chórem.

            Po wielu godzinach ciężkiej pracy zbudowali most od nowa i przeszli na drugi brzeg. Niespodziewanie ukazał im się widok zastraszający. Tak, to była ona – bestia ze Starożytnej Puszczy. Przypominała po części lwa, tygrysa i pawia.

- Chodu! – wrzasnął Antek.

Chłopcy schowali się między drzewa. Nagle przed bestią wylądował wielki nietoperz, który ją zaatakował. Bestia ciosem łapy powaliła wroga.

- No, załatwione! – zadudniła i przemieniła się w człowieka.

Koledzy byli zaskoczeni, a Zbyszek prawie zemdlał. Antek ośmielił się i wyszedł zza drzew, a obcy człowiek powrócił do poprzedniej postaci bestii.

- Kim jesteś? – znów krzyknęła bestia.

- Jestem Antek i są tu jeszcze ze mną moi koledzy. Wędrujemy już od wielu dni by dojść do Zamku Wody i Chmur. A ty, kim jesteś? – zapytał.

- Jestem Bazyli, bestia ze Starożytnej Puszczy. Wychodźcie zza tych dębów, możecie spędzić u mnie jedną noc, zanim wyruszycie dalej.

- Dziękujemy za nocleg. A gdzie pan mieszka?

- Mieszkam w grocie na skraju puszczy, będzie wam po drodze.

I ruszyli za Bazylim do tajemniczej groty. Okazała się on bardzo przytulna jak na kryjówkę potwora. Podłoga była wyłożona mchem, a legowisko zrobione z liści paproci. Znalazło się tam nawet miejsce na rozpalenia ogniska.

            Wieczorem wszyscy już mieli posłania gotowe do snu. Rozpalili ognisko, zjedli pieczeń z zabitego nietoperza i zaczęły się pytania do Bazylego.

- Bazyli, jak znalazłeś się w tej puszczy? – spytał zaciekawiony Stefan.

- Zaczęło się tak – odrzekł Bazyli. – Urodziłem się na dworze Króla Wody i Chmur. Byłem szczęśliwym dzieckiem. Moja matka była pierwszą doradczynią królewską, a mój ojciec jednym z dalekich krewnych króla. Pewnego dnia ojciec przywiózł z dalekiej podróży piękny kapelusz ozdobiony pawim piórem. Gdy go założyłem, nagle upadłem na ziemię. Okazało się, że w kapeluszu był wąż przemiany, który mnie ukąsił. To ukąszenie przemieniło mnie w bestię. Ludzie więzili mnie w klatce i wywieźli do puszczy, gdzie mnie zostawili. Moja matka, dowiedziawszy się o wszystkim, wyruszyła mnie odnaleźć. Lecz nie odnalazła mnie, a ze smutku przemieniła się w drzewo – płacząca wierzbę. Od tej pory w puszczy panuje smutek i złość. A ja, błąkając się po lesie, upolowałem swojego pierwszego nietoperza giganta i zauważyłem, że mogę przemieniać się w człowieka ubranego w ten sam kapelusz, koszulę ze skóry lwa i spodnie ze skóry tygrysa, co przed laty. Od tej pory mogłem kontrolować swój „dar”.

- Wow! – powiedzieli chórem zasłuchani chłopcy.

- No! Pora iść spać, gaszę ognisko.- zakończył opowieść Bazyli.

I tak po ciężkim dniu pełnym wrażeń mogli odpocząć.

Następnego dnia Grzesiek stwierdził, że od początku wyprawy minął już prawie tydzień.

- Bazyli, dziś musimy wyjść z tej puszczy. - rzekł.

- Spokojnie, mogę was zaprowadzić do krańca puszczy, a nawet być waszym przewodnikiem w zamku moich krewnych. – powiedział Bazyli.

- Dziękujemy. Jesteś niezwykły i bardzo chętnie skorzystamy z tej propozycji. – Odrzekli chórem i wyruszyli razem w dalszą drogę.

- Już dziesiąta, słyszycie! – krzyknął Stefan.

- Na szczęście już jesteśmy – odrzekł Bazyli.

- Bazyli, ale to jest tylko jezioro… - odpowiedział Grzesiek.

- Tak, ale teraz uważajcie i róbcie wszystko to samo co ja. OK?

- Zrozumiano! – krzyknęli chórem jak w wojsku.

Bazyli zrobił kilka kroków do tyłu i zaczął się rozpędzać, i wskoczył do jeziora. Koledzy byli zszokowani.

Wszyscy skoczyli za Bazylim. Nagle znaleźli się przed zupełnie innym jeziorem, z którego wystawał kamienie. Jezioro to w połowie łączyło się z chmurami. Dalej wysoko było ogromne stare zamczysko.

- Ojej, jaki piękny widok. – rzekł zachwycony Adam.

- Tak, masz rację Adamie, ale ten zamek jest już bardzo stary i nie wiadomo, czy nie jest już opuszczony. – odpowiedział Zbyszek, a Stefan przyznał mu rację, stojąc bardzo blisko wyłaniającego się z chmur zamku.

- Chodź Adamie! – zachęcali go koledzy. - Nawet Grzesiek i Kacper już wyruszyli z brzegu do zamku.

I tak Adam po dłuższym zastanowieniu ruszył za nimi. Nagle, skacząc z kamienia na kamień, Grzesiek wpadł do wody z wielkim pluskiem!

- Pomocy! Ratunku! - krzyczał przestraszony.

Na pomoc ruszyli mu koledzy.

- Nic ci się nie stało, Grześku? – zapytał Adam.

- Nie, Adamie, wszystko w porządku.

- No to w drogę – krzyknęli chórem koledzy. I tak ruszyli dalej.

By wejść do środka, trzeba było wyważyć wrota. Na szczęście Bazyli od razu o tym pomyślał i przemienił się w bestię. Wywarzył wrota i ukazało się im wnętrze starego zamku.

- Uwaga, chłopaki, choćby nie wiem co, to trzymamy się razem. – powiedział Antek.

Nagle Stefan idący na końcu oddzielił się od grupy, gdyż zauważył labirynt komnat.

- Ojej, chłopaki, chodźcie. – zawołał.

Wszyscy się przerazili. Co to był za widok. Tysiące komnat zatopionych w wodzie lub wysoko w chmurach.

- Chłopaki, na dole wskakujemy na strumień wody. On nas zaprowadzi do następnej komnaty – krzyknął Bazyli. I wszyscy wskoczyli do rwącego potoku.

Zaczęli płynąć osobnymi strumieniami, a każdy znajdował się w innej części labiryntu. Wyrzuciło ich na brzeg tej samej chmury i zauważyli następną komnatę. Tak, to był skarbiec królewski. Ich oczom ukazała się najwspanialsza korona królewska. Antek niespodziewanie podbiegł do niej, a inni za nim. Chłopak podniósł ją i tym sposobem uruchomił system zabezpieczeń. Podłoga zamku zatrzęsła się i jej płyty zaczęły rozsuwać się, a chłopcy nie zdążyli się niczego złapać i polecieli wszyscy w dół.

            Tam wstali z podłogi, otrzepali się z kurzu i rozejrzeli się wokoło. Przed nimi siedział król, a oni byli otoczeni żołnierzami Wody i Chmur. Nagle nadworny prokurator zaczął czytać.

- Ci oto koledzy dopuścili się złodziejskiego czynu. Ukradli koronę królewską!

- Królu, ja nie chciałem. – powiedział Antek.

- Wszystko zrobimy, tylko nie zamykaj nas w lochu. – krzyknęli.

- No dobrze. – odrzekł król wspaniałomyślnie. Jak odnajdziecie mojego syna Bazylego, to was uwolnię!

- A co się z nim stało? – zapytał Bazyli, który zrobił krok do przodu i stanął na czele chłopaków.

- Popełniłem błąd, porzuciłem go na pastwę lasu w puszczy, bo stał się bestią. – odrzekł ze smutkiem król.

- A ty królu jak się nazywasz?

- Nazywam się Baltazar Wielki, byłem niegdyś dalekim krewnym najlepszego króla tego zamku Stanisława IV Wspaniałego. Po jego śmierci przejąłem po nim tron.

- Ojcze, to przecież ja! – Bazyli zmienił się w bestię.

- To ty synu! – krzyknął wzruszony ojciec.

I padli sobie w ramiona.

- W zamian za odnalezienie mojego syna dam wam drobne dary. Król obdarował chłopaków pięknymi złotymi i wysadzanymi diamentami magicznymi warzywami. Pozwolił im zostać na jedną noc.

Następnego dnia chłopcy stwierdzili, że już czas wracać do domu. Pożegnali się ciepło z Bazylim i królem, a następnie ruszyli w drogę powrotną.

Po wyjściu z zamku fortecę zasnuła szara mgła i zamek zniknął. Koledzy przeszli przez taflę magicznego jeziora i ruszy w puszczę. Zastała ich noc, więc przygotowali swoje posłania i rozpalili ognisko. Zasnęli. W nocy zbudziły ich szmery. Ktoś się cały czas poruszał w ciemności. Nagle wszyscy dostali strzałkami usypiającymi i zasnęli. Na drugi dzień obudzili się w dużej drewnianej klatce w lesie. Zostali uwięzieni. Nie wiedzieli, co mają robić. Zauważyli leśne stwory mówiące:

- O! Obudzili się!

- Co to za dziwne kreatury?

- Umieją mówić?

Dzień minął szybko i nastała noc. Antek i Adam zaczęli rozmowę.

- Może otworzymy te nasze warzywa? – zapytał Antek. – Nie odebrano nam ich na szczęście.

- No dobra. – odpowiedział chętnie Adam i pierwszy otworzył swoje. W jego warzywie było pożywienie, a w warzywie Antka - miniaturowa piła.

- Super! Rozwalmy tę klatkę!

I chłopcy wydostali się z pułapki, uciekli z wioski leśnych stworów. Wymknęli się z puszczy i rozbili obozowisko. Noc mieli spokojną. Następnego dnia, po 6 godzinach marszu dotarli do domu. Wszyscy bardzo się ucieszyli z ich powrotu. Przez następny tydzień chłopcy snuli opowieści o wspólnej wyprawie.

            Przygody, jakie ich spotkały, stały się legendą opowiadaną przez stulecia z pokolenia na pokolenie.

 

Marta Orzeszek, VI B

 


Cudowna podróż

Dawno temu żyli sobie czterej bracia i ich mama. Nie byli zbytnio bogaci, ale też nie byli biedni.

            Któregoś dnia mama rodzeństwa zachorowała. Chłopcy nie mieli pieniędzy, żeby kupić lekarstwa. Wtedy mama opowiedziała im legendę o skarbie w magicznym zamku. Uprzedziła ich, że to tylko wymyślona historia, ale oni i tak postanowili udać się na wyprawę i znaleźć złoto. Spakowali plecaki, pożegnali się z mamą i wyruszyli. Najpierw doszli do dziwnego lasu.

- Nigdy nie byłem w tym lesie - powiedział najmłodszy z nich, Tomasz.

- Ja też nie, ale mama mówiła, że za tym lasem jest skarb - odparł Jurek.

- To idziemy? - zapytał Dawid.

Wszyscy ruszyli do lasu. Mijali dziwne rośliny. Przez niektóre nie mogli się przedrzeć, ale w końcu się udało. Potem znowu musieli przejść długi kawałek drogi. Gdy tak szli i szli, ich oczom ukazał się niezwykły widok.

- Nigdy nie widziałem czegoś takiego - powiedział z zaciekawieniem Dawid.

- To wygląda niesamowicie! - odparł zdumiony Tomasz.

- To wygląda jakby woda rozstąpiła się i ukazała nam dawno zatopiony zamek - mruknął Jurek.

- A może spróbujemy do niego wejść? - zapytał Konrad.

Wszyscy zaczęli skakać po kamieniach i próbowali dostać się do zamku. Tylko Dawid został, gdyż uważał, że to nie był dobry pomysł. Reszta doszła do zamku i ujrzeli kamienne schody prowadzące w dół.

- Co to za schody? - zapytał zaniepokojony Konrad.

- Nie wiem, ale powinniśmy się dowiedzieć - szepnął Tomasz.

- Sądzę, że to zły pomysł - powiedział zmartwiony Jurek.

- To ja pójdę sprawdzić, a wy zostańcie i pilnujcie wejścia - rzekł dumny Tomasz.

- Nie zostawimy cię! - stwierdził Konrad.

Dawid wszystko usłyszał i krzyknął, żeby nie wchodzili, ale oni go zignorowali i zeszli po schodach w ciemny i długi korytarz. Na końcu korytarza wisiała tabliczka z napisem „Drogi trzy, skarby trzy - ale tylko jeden właściwy”.  Bracia wszystko zrozumieli i każdy z nich wszedł w inny korytarz. Jurek na końcu swojego korytarza znalazł srebro, Konrad złoto, a Tomasz prawdziwe błyszczące diamenty! Gdy chłopcy spotkali się w miejscu rozdzielenia, przypomnieli sobie, że tylko jeden skarb jest właściwy i zaczęli się martwić. Pomału zaczęli iść w stronę wyjścia. I gdy już mieli wejść na schody, wpadli w ruchome piaski i nie mogli się wydostać. Nagle przy schodach pojawił się Dawid i wyciągnął braci.

- Dziękuję, że nam pomogłeś - powiedział z uśmiechem Tomasz.

- To nic takiego. Od tego ma się brata - odparł Dawid.

- Przepraszamy, że cię nie słuchaliśmy - odpowiedział wdzięczny Konrad.

- Tak. Od teraz będziemy stosować się do twoich rad - mruknął Jurek.

Gdy bracia wyszli, promienie słońca sprawiły, że złoto i srebro zniknęły, gdyż to były nieprawdziwe skarby.

- To o to chodziło z tym nieprawdziwym skarbem - westchnął ze smutkiem Tomasz.

- Szkoda, ale i tak mamy najcenniejsze diamenty - odparł z uśmiechem Jurek.

            Bracia bezpiecznie wrócili do domu i kupili leki dla mamy. Dzięki znalezionemu skarbowi mogli kupić jeszcze mnóstwo jedzenia i potrzebnych rzeczy. Mama wyzdrowiała i już nigdy nie byli biedni, i żyli długo i szczęśliwie.

 

Zosia Rosińska, V b


Kraina Bermudów

            Pewnego letniego dnia Adam, Jacek, Paweł, Kamil i Marcin postanowili wybrać się w bardzo niebezpieczną, daleką wyprawę. Spakowali się bardzo porządnie i wyruszyli z domów. Tak idąc i idąc, wciąż patrzyli się w górę, bo na niebie latały nieznane im ptaki. Adam był nimi zafascynowany. Marcin - przerażony. Marcin zastanawiał się, co to za gatunek. Kamil je rysował, a Paweł płoszył, to znaczy starał się je wypłoszyć, ale to mu nie wychodziło.

            W końcu dotarli do drewnianej tabliczki, za którą
był las. Na kawałku drewna było napisane:
LAS TROLI. Chłopcy weszli do lasu z przerażeniem.

  • Mam nadzieję, że nie zaatakuje nas żaden trol!
    - powiedział Jacek.
  • Ja też! - oznajmił przerażony Marcin - I tak sądzę,
    że coś się na nas czai! - dodał, rozglądając się dookoła.

Nagle przed nimi ukazała się wielka jaskinia. Chłopcy zamknęli na chwilę oczy, a jak je otworzyli, to stał tuż przed nimi wpatrujący się trol.

  • O! Nowi przyjaciele! - powiedział trol.
  • Wtedy wydawałeś się straszniejszy jak się...w nas...w...w...wpatrywałeś. - powiedział Adam, jąkając się, choć był z nich najodważniejszy.
  • Zabawny jesteś! - wykrzyknął Paweł.
  • Głupi jesteś! nie krzycz tak do niego, bo go przestraszysz! - powiedział głośno Kamil, łapiąc się za głowę.
  • Ouuu... - wyjąkał zawstydzony Paweł.

            Minęło wiele godzin od południa, więc chłopcy postanowili przespać noc u trola. Następnego dnia trol powiedział, że jak chcą przejść na drugą stronę jaskini, to trzeba na nią się wspiąć i zejść drugą stroną. Tak o to rozpoczęła się solidna i porządna wspinaczka skałkowa. Szybko znaleźli się po drugiej stronie i pożegnali trola. Rano roślinność była bardzo mokra. Nagle krzaki zaczęły się ruszać i kapać mocno wodą na wszystkie strony. Chłopcy zajrzeli za krzak, a tam krył się dziwny skrzat, który wciąż mówił „Nie lubić słońca!” Małe dziwadło było czerwone, a oczy miało zielone, przez co przyciągały uwagę. W oko wpadły również krwisto-czerwone, motylkowe czułki. Ludek miał sześć macek, na których znajdowały się błękitne kropki. Skóra przypominała żabią skórę. Skrzat dzięki śliskości skóry mógł szybko się przemieszczać i chować się w trochę większych szparach. Nagle zza drzew wyszło słońce. Wtedy skrzat zaczął szybko kopać dół i coraz szybciej powtarzał „Nie lubić słońca! Nie lubić słońca!”. Jak już słońce było wysoko, to skrzat spał w norze.

            Podróżnicy ruszyli więc dalej. Przeszli duży kawał drogi bez żadnych niespodzianek, aż tu nagle przez drogę przechodziła armia żab, która niosła liść z żabą, z koroną na głowie.

  • Idziemy? - powiedział pytająco Kamil.
  • Gdzie? - spytał Adam.
  • No za nimi! A gdzie?! - pokiwał głową Kamil i westchnął ze zmęczenia.
  • No dobrze! To idziemy! - powiedział Adam, tak jakby był ich przewodnikiem.

Żaby szły w stronę wielkich dębów. W pewnej chwili chłopcom opadły szczęki. Ujrzeli przepiękny niewielki zamek, jak dla lalek! Wokół piękny ogród, a przy bramie zamkowej dwie żaby - strażnicy. Przez ogród płynęła rzeka. Wzdłuż niej były domy, w których najprawdopodobniej mieszkali wojownicy, po prostu cała armia! W pewnym momencie żabi rycerze wygonili ich z osady. W takim razie chłopcy poszli dalej, aż zobaczyli koniec lasu. Nagle ich oczom ukazał się niezwykły widok.

  • Jacek widzisz to!? - krzyknął z zachwytem Adam.
  • Tak. - powiedział Jacek, pokazując kciuk w górę.
  • To ja idę tam do ciebie! - wykrzyknął Adam.
  • OK! - Jacek odwrócił się w drugą stronę, widząc, że Paweł prześlizgnął się i wpadł do wody.
  • Ratunku! Pomocy! - zapiszczał ze strachu Paweł.
  • Już idę! - Jacek pospieszył z pomocą. Wtedy Paweł zaczął się śmiać i stanął na nogach. Adam cały czas obserwował tę sytuację i zauważył, że Kamil wskoczył na wieżę zamku.
  • Kamil! Tam w tym zamku może być coś niebezpiecznego! - wtedy zaczęli uciekać. W pewnym momencie schowali się w drzewie, którego korona opadała aż do ziemi. W środku było wiele lian. Prawie wszyscy chłopcy wyglądali na drogę przez gęsto usadzone liście, oprócz Marcina, który bardzo przestraszony siedział skulony pod pniem. Reszta nagle zobaczyła przebiegającą armię goryli.
  • Czyli w tym zamku mieszkały goryle! - wykrzyknął zafascynowany Paweł.
  • Na to wygląda. - potwierdził Adam.

Marcin, który siedział pod pniem, usłyszał muzykę i stwierdził, że to dyskoteka. okazało się, że po drugiej stronie egzotycznego drzewa imprezowały rude wiewiórki! Chłopiec zawołał resztę i razem z wiewiórkami tańczyli i bawili się aż do nocy. Wszyscy zasnęli pod lianami w śpiworach.

            Była godzina 8.00, a potem 9.00 i dalej
ciemno. Wiewiórki wytłumaczyły, że raz w tygodniu
jest pięciogodzinna nocka dla wilków. Właśnie
wtedy wiewiórki idą do nich na kolację. Akurat teraz
poszły razem z chłopcami. Na kolacji było wiele pieczonych gołębi z sałatkami marchewkowymi. Jak minęła kolacja i nocka, to odbywała się wielka koronacja. W kościele sosen został ukoronowany Niedźwiedź Miszmasz. W tym dniu również zaczęła sie bitwa. Stwory z krainy Gromlinów zaatakowały krainę Bermudów. To był kryzys! Drzewa były łamane i zwierzęta zabijane. Goryle i niedźwiedzie sobie radziły. Nie zapomnijmy też o trolach. W pewnym momencie przyszedł pogromca szczęścia, który nazywany był Pechem. Przybył na starcie z królem Wordeniuszem, czyli królem krainy Bermudów. na początku wygrywał pech, ale król Wordeniusz go pokonał. Gdzie byli chłopcy? W kryjówce dla małych dzieci, ponieważ podróżnicy nie byli dorośli, lecz opiekowali się maluchami zwierząt. Król Wordeniusz zasalutował na znak zwycięstwa. W tym momencie przybyła Pomarańczowa Chmura, która była bogiem tego „regionu dziwnych Krain”. A więc Pomarańczowa Chmura nagrodziła króla Wordeniusza, a maluchy, dzieci i chłopcy wyszli z kryjówki i ukłonili się.

            Cała podróż się skończyła, więc wyszli, żegnając wszystkich po drodze. Spojrzeli jeszcze raz na tabliczkę i obok niej wbili drugą z napisem: TU BYLI: Adam, Jacek, Paweł, Kamil i Marcin.

                                                                  

Sara Korczyk, 5b


Opis postaci

            Bohaterki tekstu „Kiedy Kan-No-Mushi się obudzi” były przyjaciółkami, choć bardzo się od siebie różniły. Małgosia to polska dziewczynka o kręconych, blond włosach i niebieskich oczach. Yoshimi za to, jest skośnooką Japonką z długimi, prostymi i ciemnymi włosami.

Małgosia nie była cichym dzieckiem, lubiła się bawić na świeżym powietrzu. Tymczasem jej przyjaciółka wolała spokojniejsze zajęcia jak na przykład gra na pianinie. Każda z dziewczynek miała swoją ulubioną zabawkę. W przypadku małej Polki była to jej ukochana lalka Sushi. Yoshimi wolała bawić się swoją lalką o imieniu Precelek. Bohaterki różniły się nie tylko wyglądem czy upodobaniami, ale także sposobem jedzenia. Małgosia jadła dość niechlujnie, gdy wstawała od stołu można było zauważyć, jak wokół  jej talerza jest brudno. Mała Japonka była schludna i pilnowała porządku przy stole.

            Jak widać obie dziewczynki się różnią, lecz ich przyjaźń jest silniejsza od różnic. Przecież przeciwieństwa się przyciągają!

 

                                                                                  Antonina Łosiowska, klasa 6c


Ciekawe połowy

Pewnego razu pojechaliśmy całą rodziną nad jezioro do Gdyni. Po siedmiu godzinach dotarliśmy do hotelu. Wszystko fajnie, rozpakowaliśmy się,  a po godzinie poszliśmy  łowić.

Tata wypożyczył łódkę, ja kapoki, a mama wiosła. Wzięliśmy wędki i ruszyliśmy. Złowiliśmy ryby. Mieliśmy  zawracać, ale silny wiatr spychał nas na środek. Była burza, deszcz padał i nie zamierzał przestać. Próbowaliśmy zadzwonić po pomoc, ale byliśmy poza zasięgiem. Burza ciągle się zbliżała, fale rosły, widzieliśmy jak wywracały się żaglówki. Właśnie w naszą stronę płynęła wielka fala. Próbowaliśmy uciec, ale się nie udało, fala tak mocno uderzyła jak wielki głaz i wszystkie ryby wyleciały z naszego wiadra. Chcieliśmy popłynąć do brzegu wpław, ale się nie zdecydowaliśmy, to było zbyt niebezpieczne. Wyrzucaliśmy rzeczy z łódki, by łatwiej dopłynąć do brzegu. Nadal było ciężko. Nagle jeszcze raz uderzyła fala, było bardzo dużo wody, a my nie mieliśmy wiadra. Powoli się zanurzaliśmy, gdy wtem zauważyliśmy policję wodną. Krzyczeliśmy i  podpłynęli do nas.

- Dzień dobry - powiedziała mama.

- Dzień dobry - odparł policjant - proszę przypiąć hak.

Przypięliśmy i ruszyliśmy. Po dziesięciu minutach wróciliśmy na brzeg i poszliśmy do hotelu.

Wszyscy się wykąpali, ale się przeziębiliśmy i wróciliśmy do domu pociągiem, a ta przygoda zostanie w naszej pamięci na bardzo długo.

Piotr Zamorski, klasa IV B


Skarb Roksany i Mufinki

         Pewnego słonecznego dnia Roksana i Mufinka bawiły się w ogrodzie. Mufinka potknęła się o zakopaną butelkę, która wystawała z ziemi. Wykopały butelkę i otworzyły ją. Okazało się, że w butelce była mapa skarbów.

         Najpierw zwierzęta szukały pierwszej wskazówki w ogrodzie. Mapa pokazała drogę do lasu. Poszły magiczną ścieżką szukać skarbu. Gdy były w lesie, to znalazły drugą wskazówkę. Ta zaprowadziła ich do magicznego pyłu, prowadzącego do złego potwora. Trol zadał trzy pytania Roksanie i Mufince. Najpierw zapytał, gdzie są rzeki bez wody. Po namyśle odpowiedziały, że na mapach. Następnie Roksana zgadła, że w gotującej się wodzie nie pływają ryby. Mufinka odgadła, że zęby rosną do góry korzeniami. Dzięki tym trzem prawidłowym odpowiedziom troll podarował im trzecią wskazówkę. Zwierzęta musiały zrobić sto kroków, by odnaleźć skarb.

Gdy Roksana i Mufinka odkopały tajemniczą skrzynię, postanowiły wrócić z nią do domu. Otworzyły ją w towarzystwie swoich przyjaciół, z którymi podzieliły się skarbem.

                            

Aleksandra Jakubczak, kl. IV B


Na ostatnich lekcjach języka polskiego uczniowie klasy 6c pracują nad „Gazetką znalezioną na strychu”. Poszukują informacji o latach 50-tych XX wieku, redagują teksty informacyjne, literackie i użytkowe. Oto przykład jednej z prac...

 

WYWIAD Z PANIĄ IRENĄ JURGIELEWICZOWĄ - pedagogiem i powieściopisarką, autorką wielu ciekawych i wzruszających książek zarówno dla dzieci, młodzieży, jak też dorosłych.

 

Redakcja:

Jest nam niezmiernie miło i czujemy się zaszczyceni Pani obecnością, tym, że pomimo wielu obowiązków zawodowych znalazła Pani czas, by spotkać się z naszymi czytelnikami.

Irena Jurgielewiczowa:

Mnie jest również bardzo przyjemnie, a szczególnie cieszy mnie fakt, że młodzi ludzie, i nie tylko, czytają moje książki.

Redakcja:

Zapewne domyśla się Pani, że sukces ostatniej powieści, napisanej przez Panią, a zatytułowanej „Ten obcy”, będzie stanowił główny temat naszej rozmowy?

Irena Jurgielewiczowa:

O, tak! Bardzo wiele młodych osób przekazywało mi już wyrazy zadowolenia i podziękowanie

za poruszone w niej problemy, jak też za ciekawe usytuowanie akcji powieści.

Redakcja:

O te sprawy chcielibyśmy właśnie Panią zapytać. Co skłoniło Panią do jej napisania?

Irena Jurgielewiczowa:

Jak zapewne Pan wie, jestem pedagogiem. Na co dzień mam więc do czynienia z dziećmi skrzywdzonymi, które straciły zaufanie do dorosłych lub rówieśników, z dziećmi z rodzin niepełnych, które próbują wzbudzić na nowo zaufanie, które wcześniej do nich utracono. Każdy pisarz winien też być doskonałym obserwatorem życia i otoczenia. Reasumując, to życie skłoniło mnie do napisania tej książki.

Redakcja:

Ale Pani powieść to nie tylko relacja z zaistniałych, poznanych sytuacji.

Irena Jurgielewiczowa:

Rolą pisarza jest przede wszystkim wskazać - może nie wprost, że każdy człowiek, a szczególnie młody zasługuje na drugą szansę, na szacunek. Najlepiej jest jednak, gdy otoczenie takiego człowieka, przykładnym, własnym postępowaniem spowoduje, że zrozumie wyrządzone zło i sam potrafi je naprawić, czyniąc po drodze wiele dobrego.

Redakcja:

Czy Ula i Zenek spotkają się w dorosłym życiu, czy będą kontynuować powstałą więź i przyjaźń?

Irena Jurgielewiczowa:

Wybór zakończenia wielu wątków powieści pozostawiłam czytelnikowi. Przecież to od osobowości i charakteru czytelnika zależy, czy wyobrazi sobie Zenka szczęśliwego z Ulą albo Pestkę

z Marianem. Osoby, którym się powiodło w życiu, które doświadczyły dobra i zrozumienia,

z pewnością wybiorą optymistyczną przyszłość dla bohaterów. Ci, którym przydarzyło się zbłądzić, pozostaną z nadzieją, że jednak można uwolnić się od zła. Pewnie znajdą się też tacy, którzy sami nigdy w podobnych sytuacjach nie zaznali jakiejkolwiek pomocy i dalej pozostaną sami ze swoimi problemami. Ale czy muszą pozostać? Przecież czytelnicy będą wiedzieli, że można wyciągnąć

do nich rękę i pomóc.

Redakcja:

Bardzo Pani dziękujemy za rozmowę. Prosimy o dalsze powieści, które nas zaciekawią i przekażą mądre przesłanie czytelnikom. Poproszę Panią jeszcze o podpisanie dwóch egzemplarzy książki „Ten obcy”, które przekażemy naszym czytelnikom jako nagrodę za najciekawsze opinie

o powieści.

Irena Jurgielewiczowa:

Bardzo proszę i również dziękuję za zaproszenie i rozmowę.

Maks Kroschel


Wiersze z okazji stulecia stołeczności Woli

                                                                                                                

 

Wola – moją małą ojczyzną

W 1916 roku

Wieś Wielka Wola Warszawska

Przyśpieszyła kroku.

Przyłączona do Warszawy

Narobiła wielkiej wrzawy.

 

Podczas II wojny światowej

Wola poniosła ogromne straty,

A były to laty cierpienia

Gdy na ulicach panował strach...

Lecz ludzie walczyli do końca...

 

To wszystko dzięki nim,

Bo nawet gdy brakło im sił,

Nie tracili nadziei.

 

Mieli okropne sny,

Takie same jak ty

I mimo że wróżyły im źle,

Oni nie poddali się.

 

Chcieli wolną ojczyznę mieć,

Więc trzymali w dłoniach miecz.

Gotowi byli umrzeć za Polskę,

Nosząc w sercu nadzieję i troskę.

 

Słyszeli wiatr

Wróżący wiele strat,

Lecz walczyli do końca.

 

Dzisiaj sobie spokojnie żyjemy,

Matematyczne zadania rozwiązujemy,

Uczymy się pilnie o naszej stolicy

I Woli przy jej granicy

 

Dla nas, którzy teraz żyjemy,

Na kartkach z kalendarza

Zapisana jest pamięć

O naszych bohaterach.

 

Oliwia Piotrowska, klasa 5c

 

 

Pamiętać Wolę

Tak jak poeta wyjmuję z serca słowa,

tak ja wyjmuję wspomnienia 

Z mojej małej ojczyzny-Woli.

To jest moje miejsce na ziemi.

To tu się wychowałam.

Tu ją poznawałam dziś i wczoraj.

Przechodząc jej ulicami, czuję ją.

Czuję pola małej wsi.

Czuję stukot koni pierwszych polskich królów.

Czuję wybuchy bombardowania.

Czuję ją dzisiejszą.

Ona jest w moim sercu i będzie zawsze.

Taką mam Wolę.

                                             Róża Smykowska 6c

 

Trudno jest nie kochać Woli

Trudno jest nie kochać Woli,

I w radości, i w niedoli.

To dzielnica jest ciekawa,

Choć historia była krwawa.

 

Tarczą w Powstaniu być miała,

Wiele swych dzieci pochowała.

Wierzyli oni, że słuszna to droga.

Nie wytrzymali naporu wroga.

 

Dzisiaj dumna jest Stolica,

Bo nas Wola wciąż zachwyca.

Pięknem parków, ulic, lasem,

Nowoczesnym krajobrazem.

 

I potrzeba jest dni wielu,

Aby poznać, przyjacielu,

Jej zabytki i pomniki,

I zielone zagajniki.

 

Jeśli w głowie masz pytanie:

- Gdzie zakupić mam mieszkanie?

Każdy dzisiaj Ci zawoła:

- Twoim domem będzie Wola.

 

Antonina Łosiowska, kl. V c

 


Tajemnicze miejsce

         Pewnego, pochmurnego dnia podróżnicy spędzali czas w bibliotece, szukając w niej książek o turystyce.

Nagle Leszek krzyknął:

-Słuchajcie! Znalazłem!

Wszyscy podeszli z wielkim zaciekawieniem. Książka była bardzo stara, zakurzona…

- Coś wypadło z tej książki – oznajmił Adam.

Marek schylił się po tę rzecz i powiedział:

- To jakieś zdjęcie…

- Dziwne… nie kojarzę tego miejsca – rzekł ze zdziwieniem Adam.

- Czekajcie, jest napisana data i miejsce, gdzie ktoś robił to zdjęcie –odparł Leszek.

- Wiem, gdzie to jest! – krzyknął Marek

 - No to mamy co robić w weekend – wypowiedział się Adam.

         Następnego dnia, z rana podróżnicy zadzwonili do przewodnika wycieczek. On zgodził się na wyprawę.

Wszyscy spakowali potrzebne im rzeczy i wyruszyli. Kiedy doszli do celu, Leszek oznajmił:

- Nie mogę się doczekać.

W chwili gdy dotarli na miejsce, słońce było już wysoko na niebie…

- Ale tu jest pięknie – westchnął z zachwytem Marek.

- To prawda – oznajmił cicho Adam.

- Chodźcie po skałach i starajcie się nie wpaść do wody! – krzyknął przewodnik.

- Dobrze! – odkrzyknęli wszyscy w tym samym momencie.

- Proszę Pana, a gdzie się zatrzymamy? – zapytał nieśmiało Leszek.

- Zatrzymamy się, jak wszystko zobaczymy i zbadamy, ale myślę, że rozbijemy obóz w lesie niedaleko stąd – odparł przewodnik, przechodząc na kolejną skałę.

         Nastał wieczór. Podróżnicy rozlokowywali się w pobliskim lesie.

- Jutro musimy już wracać, ale nigdy nie zapomnę tej przygody – tłumaczył z entuzjazmem Adam.

- My też! – wszyscy  krzyknęli jednocześnie.

- No, to dobranoc panowie – przemówił przewodnik.

Chłopcy razem z przewodnikiem  położyli się spać myśląc, że kiedyś znowu spotkają się w tym samym gronie i wyruszą na kolejną wyprawę w to urocze miejsce.

Słońce zaczęło mocno świecić. Wszyscy obudzili się, i postanowili wracać.

Po powrocie Marek rzekł:

- Mam nadzieję, że to powtórzymy…

- Zobaczymy – oznajmił Adam.

Podróżnicy wrócili szczęśliwie do domu i z dumą opowiadali swoim znajomym o przygodzie, którą przeżyli.

A co dalej z naszymi bohaterami? No, cóż o tym zdecyduje los…

 

Julia Jaworska kl. Vc


Niezwykła przygoda

Pewnego dnia dziewięciu najlepszych przyjaciół postanowiło wybrać się na wycieczkę do lasu.

Gdy przygotowali wszystkie potrzebne rzeczy, wyruszyli w podróż. Wędrowali wiele godzin. Zaczęło robić się ciemno. W pewnym momencie Janusz zaczął rozmowę:

-  Chłopaki może zaczniemy się już zbierać do domu?

- Tak, masz rację, za długo już chodzimy – odparł Jacek.

Ruszyli więc w drogę powrotną. Szli już bardzo długo, jednak nie dziwili się temu, ponieważ droga była kręta i pełna różnych drzew i krzewów, które utrudniały przejście. Nastał wieczór.

- Słuchajcie, nie macie wrażenia, że idziemy zbyt długo? – powiedział z niepokojem Stasiek.

- O tak i to zdecydowanie za długo. Idziemy przecież już 9 godzin – odparł Maciek.

Postanowili zostać w lesie na noc. Wstali wczesnym rankiem i kontynuowali swoją wyprawę. Ich wędrówka trwała już wiele godzin i nie spodziewali się ,że ujrzą coś innego niż świerki i kamienie, jednak mylili się. Gdy weszli na pewną ścieżkę, ich oczom ukazał się piękny i niezwykły widok.

- Co to jest!? – krzyknął z niepokojem Jacek.

- Nie wiem , ale to jest naprawdę piękne – odpowiedział  zaskoczony Janusz.

- Zobaczcie! Tam jest jakiś zamek – rzekł podekscytowany Maciek.

- Spróbujmy tam dojść – zaproponował Marek.

Po tej szybkiej wymianie zdań uznali pomysł Marka za trafny. Poszli więc w stronę tajemniczego zamku. Na początku musieli przejść rzekę, która w pewnym momencie zmieniła się w chmury płynące aż do zamkowej wieży. Zaczęli przechodzić po kamieniach w kierunku budowli. Pierwszy dotarł na miejsce Henryk. W pewnej chwili powiedział:

- O! jak pięknie!

- Już idziemy – wykrzyknął Stasiek.

Postanowili zejść na dół  z dachu zamku, jednak Czesiek bardzo mocno uderzył się w nogę i nie mógł dalej maszerować.

Zaczęło robić się ciemno. Po dłuższej chwili ciszy Czesiek powiedział:

- Już dalej nie dam rady, noga bardzo mnie boli.

- Dobra. Możemy zostać tu na noc – odparł Jacek.

Gdy obudzili się następnego dnia, zauważyli, że ludzie, którzy chodzą po ulicach, mają na sobie średniowieczne stroje i z zaciekawieniem im się przyglądają. Okazało się, że cofnęli się w czasie. Nie mogli ruszyć się z miejsca, ponieważ Cześka nadal bardzo bolała noga.  Nagle na koniach podjechały królewskie straże. Chłopcy przestraszyli się. Jeden ze strażników odezwał się:

- Na rozkaz króla musicie pojechać z nami.

Gdy byli w zamku, władca powiedział:

- Skąd przybywacie i dlaczego tak dziwnie wyglądacie?

- Pochodzimy z przyszłości, mości panie – odrzekł niepewnie Janusz.

- Nie wierzę w takie brednie, przed królem nie można kłamać – odparł strażnik.

- Ale my naprawdę nie kłamiemy – krzyknął Marek.

Musiało to króla zdenerwować, ponieważ zrobił się cały czerwony i rozkazał:

- Wtrącić ich do lochu!

Umieszczono ich w ciemnej komnacie, byli przerażeni. Obok siedział stary, brodaty mężczyzna, który powiedział im, że podobno na wieży jest ukryty portal, który przenosi do przyszłości. Przyjaciele ucieszyli się.

Następnego dnia Marek zauważył, że strażnik usnął, a z rąk wypadł mu klucz. Czesiek spróbował go dosięgnąć, udało mu się. Otworzyli komnatę i zabrali ze sobą uwięzionego starca. Strażnika zaś zamknęli w lochu na klucz. Wbiegli szybko na szczyt wieży i rzeczywiście stał tam piękny fioletowy portal. Weszli do środka i nagle znaleźli się w świerkowym lesie. Ze zmęczenia natychmiast usnęli. Rano obudziła ich policja. Okazało się, że byli poszukiwani już od czterech miesięcy.  Zdziwili się, ponieważ pobyt w niezwykłej krainie trwał tylko trzy dni. Przyrzekli sobie, że już nigdy nie pójdą do nieznanego lasu.

 

Lena Wojciechowska, klasa VI c


NIEZWYKŁY SEN

Pewnego dnia, wraz z przyjaciółmi (Kamilem, Jankiem, Adamem i Zbyszkiem) oraz rodziną (wujkiem, mamą i tatą) postanowiliśmy wybrać się na biwak do lasu. Spakowaliśmy się i wyruszyliśmy. Pogoda dopisywała do czasu, gdy zobaczyliśmy na niebie wielkie, czarne chmury. Wbiegliśmy do lasu, aż wpadliśmy w przepaść. Obudziłem się na brzegu rzeki, podobnie jak moi towarzysze. W wodzie znajdowało się mnóstwo skał, po których można było przejść na przeciwny brzeg. Już chcieliśmy wchodzić na skałki, aż nagle spod nich zaczął wyłaniać się wielki, tajemniczy zamek.

- Co to u licha jest? – spytał ze sporym zdziwieniem tata.

- Zamek, ojcze – odparłem. – Ale to nie jest zwykły zamek.

- Musimy do niego wejść i sprawdzić, co się w nim znajduje! – krzyknął z podekscytowaniem Adam.

- Ja nigdzie nie idę – oznajmił ciągle przestraszony burzą i zamkiem Kamil.

- W takim razie zostanę z Kamilem, a wy możecie zbadać, co tam chcecie – bąknęła mama, która również nie miała zamiaru się nigdzie ruszać.

       Tak  więc bez Kamila i mamy weszliśmy do zamku, a tam  czekała na nas niespodzianka. Ściany były ze złota, a sufit ze srebra i klejnotów. Nagle Zbyszek znalazł jakąś kartkę.

- Hej, patrzcie, co znalazłem – zagadnął.

- Co to jest? – spytał Janek.

- Jakaś kartka… ze wskazówką chyba – odpowiedział wujek zdziwiony, jak i podekscytowany tą sytuacją.

Na wskazówce widniały zdania:

„Jeśli chcesz znaleźć czarnego  kota,

nie możesz dotknąć ani bryłki złota.

Jeżeli jednak nie posłuchasz mnie,

spadnie na ciebie cały mój gniew.

Idź prosto przed siebie tak jak ci każęm

a znajdziesz to o czym najbardziej marzysz.”

 

Byliśmy przestraszeni. To wyglądało bardziej na groźbę niż wskazówkę. Nie możemy dotykać ścian, by znaleźć czarnego kota, który prawdopodobnie naprowadzi nas na skarb.

- Myślicie, że to prawda? – spytałem.

- Co ty, to jakieś bzdety – odpowiedział ostro tata.

- W każdym razie nie dotykajcie ścian – powiedział przestraszony Adam.

Nagle zauważyliśmy w oddali czarnego kota. Podszedł do nas. Był większy od innych kotów. Miał ostrzejsze zęby i większe uszy. Wyglądał też straszniej od zwykłego futrzaka. Wreszcie zwrócił się do nas:

– Nie bójcie się, znaleźliście już mnie.

Powiem coś ważnego wam, pójdźcie w lewo, o tam. Wtedy dojdziecie do skarbu słynnych piratów z Karaibów.

Tą wskazówką byliśmy jeszcze bardziej zdziwieni. Piraci z Karaibów? Skąd by się tutaj wzięli? W każdym razie poszliśmy tam, gdzie kazał kot. Idziemy, idziemy i idziemy, aż znaleźliśmy się przy sejfie, który się przed nami otworzył. W środku były góry złota warte miliony, a może i miliardy. Aż nagle… obudziłem się.

    Tak, to był sen. Niezwykły, którego nigdy nie zapomnę.

Michał Dąbrowski, VI c

                     Robert "Rob" Gonsalves



Niezwykłe przygody naszej klasy

            Cześć, to my - Julia i Sara. Jesteśmy uczennicami klasy 4b. Opowiemy Wam o niezwykłej przygodzie, która nam się przydarzyła.

W przedszkolu Julia siedziała w ławce. Sara bawiła się z Maksem. Nagle pani Monika powiedziała:

- Dzieci! Obiad! Umyjcie ręce! - i dzieci poszły.

Pani Monika zatrzymała Sarę, żeby zaprowadziła Julkę do łazienki. A Julka nie chciała iść, bo mówiła, że w łazience są kosmici, a ona się ich bała. W końcu dała się przekonać, kiedy wszystkie dzieci poszły już na obiad. I tak to Sara i Julka poszły do łazienki.

W zerówce Julka też miała przygody z łazienką. Tym razem była w niej Syrenka Mili. To był początek przyjaźni między nami.

            I tak zakończyła się ta przygoda z łazienkami. Może jeszcze coś wymyślimy... Może w łazience są jeszcze jakieś stworki?! Nie wiadomo!

 

 

Sara Korczyk, Julka Gańko



 

Karmelandia

                Wczoraj w przedszkolu wydarzyła się niezwykła historia. Rodzice zostawili  mnie rano w nie mojej grupie, więc usiadłam przy oknie i zaczęłam zastanawiać się, patrząc na ulicę, czy powiedzieć pani, że to nie moja grupa.

                Aż tu nagle wpadł na mnie mały, czerwony  z niebieską czapką krasnoludek.

- Cześć, mam na imię Hugo, skąd się tu wzięłaś w moim Karmelandzie? – zapytał.

- Cześć, a ja  mam  na  imię Ariel,  właśnie nie  wiem, skąd się  tu wzięłam.   Właściwie, gdzie ja jestem?  - zapytałam.

- Jesteś w krainie, w której trawa jest miętowa, a niebo pudrowo-różowe – powiedział Hugo.

                Popatrzyłam na krasnoludka i zaczęłam się rozglądać i zastanawiać, jak to możliwe. Następnie Hugo wziął mnie za rękę i zaczęłam z nim biec.

- Gdzie biegniemy? – zapytałam.

- Chcę pokazać ci moich przyjaciół, oni właśnie zajadają się tęczowym tortem – powiedział krasnoludek. I po chwili dodał:

- Wczoraj mieliśmy przygodę, że po najedzeniu się tęczowym tortem wszystkie krasnoludki z Karmelandii dmuchały tęczą.

- Oooo fajnie! Najedzcie się dziś znowu tym tortem. Chcę to zobaczyć – krzyknęłam.

Krasnoludek zaczął się śmiać. Po chwili, idąc po kolorowym jeziorze, ujrzeliśmy konie, które biegły w powietrzu, a na nich siedzieli jeźdźcy z rękami i nogami psa i głową kota. Gdy to zobaczyłam, zapytałam:

- Hugo, dlaczego w tej krainie jest tak dziwnie? Czemu konie latają w powietrzu, a ludzie tak wyglądają?

Popatrzyłam na krasnoludka, czekając na odpowiedź.  Wtedy Hugo zaczął śpiewać:

- Ariel, posłuchaj mnie, świat ludzi to koszmar.

  Życie tu jest lepsze niż cokolwiek na świecie.

  To jasne, że koty z rogiem jednorożca najlepsze są.

  Chcesz przenieść się tam na górę w różowo – pudrowe niebo,

  lecz wielki popełniasz błąd.

  Rozejrzyj się wokół siebie, bo tutaj w krainie tej,

  cudownie jest proszę ciebie!

  Gdzie lepiej być może? Gdzie?

  W krainie tej. W krainie tej.

  Ślizgasz się i chodzisz po kolorowym jeziorze, hej.

  Konie na górze, uwierz mi, po tęczach biegną całe dni!

  My tylko jemy, wydmuchujemy tęczę dziś!!!

- Ojej!    Nie wiedziałam,  że krasnoludki  tak ślicznie  śpiewają!  Ta  kraina  jest  naprawdę  cudowna – powiedziałam.

                Wreszcie dotarliśmy do tęczy, po której weszliśmy na chmury. One miały zawieźć mnie z powrotem do mojego świata.

                Nagle ktoś dotknął mojego ramienia i powiedział:

- Paulinko, jesteś w nie swojej grupie. Chodź, zaprowadzę cię do twojej.

                Ostatecznie zdałam sobie sprawę, że Karmelandia była tylko wytworem mojej bujnej wyobraźni.

Paulina Falkowska, kl. IV a


Jezioro  Marzeń

Pewnego dnia koło jeziora dzieci spotkały się po raz kolejny.
Ronja w głębi serca była ucieszona, bo lubiła chłopca, ale tego nie okazywała. Dwoje dzieci bardzo lubiło wodę, pływać i nie bali się od razu wskoczyć do jeziora. Młody Birk, zamiast wejść do wody, wskoczył do niej, a woda chlupnęła do góry. Zawołał dziewczynę, żeby wskoczyła za nim, ale ta uparcie nie chciała. Chłopak zaczął pływać po całym jeziorze, a dziewczyna usiadła na ziemi i zaczęła rozmyślać, że fajnie by było się z nim zakolegować, a może nawet zaprzyjaźnić. Zdecydowała, że jednak popływa z Birkiem. Gdy weszła do wody, chłopak podpłynął do niej i zaczęli się bawić, skakać w wodzie i się nią nawzajem chlapać.

- Bardzo się cieszę że weszłaś do jeziora! – powiedział  Birk.

- Tak, masz rację, jest bardzo fajnie się z tobą bawić – odpowiedziała dziewczyna – A może zrobimy sobie wyścigi pływackie ? – zapytała.

Chłopak popatrzył na Ronję, pomyślał i po chwili powiedział:

- Super, to gdzie start oraz meta?

Ronja rozejrzała się dookoła i powiedziała:

- Od tego brzegu – wskazując ląd obok nich – do tamtego – pokazała na przeciwny brzeg.

- Dobrze! To gotowa? – krzyknął Birk.

- Tak – odpowiedziała.

I dzieci zaczęły się ścigać. Pierwszy do brzegu dopłynął Birk i zaraz za nim Ronja. Dzieci były bardzo zmęczone, ale mimo tego Ronja pogratulowała wygranej chłopcu. Ponieważ powoli zbliżał się wieczór, Birk i Ronja postanowili pójść do domów.

               Na koniec Ronja powiedziała:

- Wiesz Birk, miałam o tobie zupełnie inne zdanie, ale dziś pokazałeś, że jesteś bardzo fajnym i miłym kolegą. Dziękuję ci, że mnie odprowadziłeś i to był naprawdę super dzień.

- Tak, ja też się dobrze bawiłem. Do zobaczenia jutro, Ronju - powiedział chłopak.

- Cześć Birk! - odparła dziewczyna.

Po powrocie do domu Ronja stwierdziła, że jej marzenie o zaprzyjaźnieniu się z Birkiem wreszcie się spełniło.

Paulina Falkowska, kl. 4a


Druga szansa dla Birka

         Dni były coraz chłodniejsze. Lato i wakacje szybko się skończyły.

         Ostatniego dnia lata Ronja pobiegła do lasu, żeby pożegnać się ze zwierzętami, ukochanym jeziorkiem i wszystkim, co tam się znajdowało. Wiedziała, że nastają krót

sze i zimniejsze dni i nic nie będzie takie samo. Zwierzęta zapadną w sen zimowy, jeziorko zamarznie, drzewa stracą liście, a ona będzie musiała znowu pracować z Birkiem. Gdy wracała do domu, usłyszała, że ktoś woła o pomoc. Głos dobiegał zza pola, gdzie Ronja bawiła się, gdy była malutka. Nie śpieszyła się zbytnio, ponieważ czuła, że ma to coś wspólnego z Birkiem.

Kiedy dotarła na miejsce, ujrzała tylko głęboki dół. Tak jak przypuszczała, ma to związek z chłopcem, bo to właśnie on był na dnie dziury. Ronja już miała sobie pójść, gdy nagle Birk powiedział:

                - Ronju, moja zbójnicka córko. Jeżeli mi pomożesz wydostać się, obiecuję, że już nigdy mnie nie zobaczysz.

         Ronja zastanawiała się chwilę, po czym zgodziła się, ponieważ Birk to najgorsze, co ją w życiu spotkało. Podeszła do mniej stromej strony i rzuciła mu rzemyk. Birk zaczął się wspinać, a gdy się wydostał, Ronja zapytała go:

- Jak w ogóle znalazłeś się w tej dziurze?!

- Szukałem dla Ciebie jakiegoś prezentu, żebyś choć troszkę mnie polubiła.

         Ronja poczuła się głupio. Tak jakby to przez nią Birk wpadł do dołu. Nie okazywała tego uczucia, tylko przypomniała mu jego obietnicę, a on jej powiedział, że jutro rano o 1130 wyjeżdża i już nie wróci.

         Gdy Ronja szła do domu, myślała o tym, co chciał zrobić dla niej Birk. Kiedy jadła kolację, też się nad tym zastanawiała. Kiedy zasnęła, śniły jej się czasy z dzieciństwa. Bawiła się wtedy z Birkiem i w ogóle nie było widać, że Ronja go nie lubi. Rano pomyślała sobie, że Birk wcale nie jest taki zły. Postanowiła, że od tej chwili będzie dla niego miła i, że zaraz pójdzie go przeprosić. Lecz było na to trochę za późno. Właśnie wybiła godzina 1130. Ronja pobiegła tak szybko jak mogła do Birka, który właśnie wychodził z domu. Dziewczyna przeprosiła go za wszystko, obiecała, że się poprawi i poprosiła, żeby został, ale on powiedział:

- I myślisz, że zostanę po tym wszystkim co mi zrobiłaś?

Ronja poczuła, ze to był głupi pomysł pytać się o to. Lecz nagle na twarzy Birka pojawił się uśmiech i powiedział, że na pewno zostanie. Dziewczyna tak się ucieszyła, że nawet przytuliła Birka, a on wreszcie dał jej prezent, przez który wpadł do dołu. Był to złoty naszyjnik z otwieranym serduszkiem, a w środku było zdjęcie jego i Ronji z dzieciństwa.

         Od tej pory dziewczyna bardzo dobrze traktowała Birka i nauczyła się, że czasem warto dać innym drugą szansę.

Zosia Rosińska 4b


Ronja i jej pierwsza przyjaźń

            Następnego dnia Ronja obudziła się tak pobudzona, że nawet nie zjadła śniadania w domu. Chciało jej się tak bardzo iść do lasu, nad jezioro, żeby popływać. To było dla niej takie orzeźwiające!

            Pływała i nurkowała, aż dotąd jak zgłodniała. Na szczęście w lesie rosły dzikie maliny, które podjadała. Jak już się najadła, popędziła zobaczyć, co robią liski. Na miejscu spotkała Birka. Nie był zadowolony z ostatniego spotkania.

- Cześć... po co tu przyszedłeś? - zaczęła spokojnie. Była spięta i zawstydzona.

- Co ty chcesz zbójnicka córko?! Chcesz mnie jeszcze poszarpać! - Krzyknął zdenerwowany, złoszcząc Ronję.

- Nie! - krzyknęła - Chciałam cię tylko przeprosić za to, co zrobiłam ci wczoraj. - mówiła już trochę ciszej, ale donośnym głosem, aby nie myślał, że jest taka cienka. - Pewnie mi nie wybaczysz... Nie nalegam - powiedziała to tak cicho, jakby miała wątpliwości, czy to mówić.

- Za to! Wybaczyć?! - Birk krzyknął z niedowierzaniem - Tego się nie da wybaczyć tak normalnie, ale dziwi mnie to, że przeprasza. - powiedział spokojnie - Hmm... Mimo to... i... tamto... wybaczam.

- Na serio?! - zdziwiła się zachowaniem Birka.

- Tak, zbójnicka córko. Nie żartuję, ale żeby więcej takich akcji nie było! - powiedział chłopiec.

- Wiesz... Mów na mnie Ronja. - zasygnalizowała, że chce się zaprzyjaźnić.

- Zgoda. - mówiąc to podali sobie ręce.

            Ronja spojrzała na niebo, a słońce było już trochę wyżej nad horyzontem i wtem przypomniała sobie, że musi biec szybko do domu, ponieważ mama prosiła ją o to. Szybko pożegnała się z Birkiem.

            W domu musiała trochę posprzątać. Na podwórku w ogrodzie zebrała plony i zasiała nowe nasiona oraz zaczęła pielić i pielić. Tak jej się to spodobało, że nie chciała przestać. Upłynął jej tak cały dzień, więc po prostu zjadła kolację, umyła się i wykończona poszła spać.

            Rano ubrała się, zjadła śniadanie i spełniła prośbę mamy, czyli poszła do lasu z koszem, aby nazbierać malin, jagód i żurawiny. Posłuszna córka pobiegła szybko do lasu. Po 30 minutach oczy mamy Ronji się uradowały. Tego było tak dużo! Aż się sypało. Dziewczynka powiedziała mamie, że wraca do lasu i popędziła tym razem do lisków. Tam czekał na nią Birk. Rozmawiali o lesie. A potem Birk się spytał:

- Czemu byłaś tak trochę później niż zwykle?

- Musiałam nazbierać trochę malin, jagód i żurawiny dla mamy, bo mnie prosiła. - odpowiedziała.

- Aha! - zadziwił się Birk i zaczął opowiadać o zwierzętach, które kiedyś spotkał.

            Miło się im gadało. Ronja zaprowadziła Birka na małą polanę w środku lasu. Robili tam różne rzeczy, między innymi biegali, szukali różnych roślin i zwierząt. Potem poszli nad jezioro. Birk nauczył Ronję puszczać kaczki na wodzie. Trochę się denerwowała, bo na początku nic jej nie wychodziło, ale potem, jak już się nauczyła, śmiała się i rzucała kamyki na wodę. Świetnie się przy tym bawiła!

            Zapadł zmrok. Pożegnali się. Przed domem Ronji stali jej rodzice rozłoszczeni jak gotująca się kasza. Nakrzyczeli na nią, że ma wracać do domu przed zmrokiem, a nie kiedy już zapadnie. Dziewczyna przed zaśnięciem rozmyślała, co może zrobić jeszcze jutro ze swoim nowym kolegą.

            I tak codziennie spędzali czas w lesie, a Ronja stała się milszą, łagodniejszą i bardziej towarzyską osobą.

Sara Korczyk, klasa 4b


Przyjaźń Birka i Ronji

Tego dnia w lesie panował wielki upał, zwierzęta oczekiwały na upragniony deszcz.

Birk ze swoimi przyjaciółmi bobrem i niedźwiedziem, jak zwykle planowali jak dokuczyć Ronji, wiewiórce i sowie, odwiecznym wrogom. Nagle zachmurzyło się i zaczął padać deszcz, który za chwile zamienił się w ulewę z piorunami. W pewnym momencie zagrzmiało i jedno z najwyższych drzew runęło na ziemię.  Stojące w pobliżu wiewiórka i sowa zdążyły krzyknąć:

- Ronju, uważaj, drzewo!

- Ratunku! - krzyknęła Ronja

Jednak było już za późno, drzewo przygniotło Ronję. Zrozpaczone przyjaciółki zaczęły wzywać pomocy. Zdziwiły się, gdy ujrzały biegnących Birka, niedźwiedzia i bobra. Niewiele myśląc, Brik w mgnieniu oka zaplanował akcję pomocy.  Bobrowi zlecił przegryzienie drzewa, a następnie z pomocą niedźwiedzia unieśli złamany konar i ostrożnie wyciągnęli Ronję.

Zdarzenie to na zawsze zmieniło ich stosunek do siebie. Od tej chwili zostali przyjaciółmi, a ich powitania i pożegnania na zawsze zaczynały się słowami: „Przyjaźń na dobre i na złe’’.

                                                                             

Kamil Przybysz kl. IV B


Uczniowie klasy 6c zastanawiali się ostatnio nad skutkami wagarów. Zebrali argumenty wskazujące na korzyści z samowolnego opuszczenia szkoły oraz takie, które pokazują poniesione w wyniku wagarów straty. Okazało się, że tych drugich jest znacznie więcej. Potem przeczytali fraszkę „Wędrowiec” i... sami zabawili się w poetów. Oto wyniki ich pracy:

 

Wagary to fajna sprawa,

nawet dobra to zabawa,

ale już na dłuższy czas

wagary zepsują was.

 

Wagarowicz to osoba,

która wszędzie się pałęta,

a do zdania 6. klasy

nie jest dobra to zachęta.

 

Kiedyś chodził na wagary,

Opętały go te czary,

Teraz świadom jest tej kary

za chodzenie na wagary.

 

Był raz sobie wagarowicz,

który lubił wszędzie chodzić,

aż pewnego dnia dla beki

poszedł sam i wpadł do rzeki.

 

Dnia pewnego, to był wtorek,

Wagarowicz wpadł w humorek,

Aby ruszyć w świat przed siebie                          

pod niebieskim, czystym niebem.



Znaleźć przyjaciół

            Pewnego razu żyła sobie dziewczynka o imieniu Dominika. Pani w szkole mówiła na nią biały kruk, ponieważ drugiej takiej nie było.

Dominika ciągle szukała guza, niepotrzebnie wdawała się w bójki. Nie potrafiła, tak jak inne dziewczynki, na przerwach wymieniać się naklejkami czy bawić lalkami. Chciała zadawać się z chłopakami, którzy ciągle się bili i biegali. Niestety oni nie chcieli kumplować się z dziewczyną, a przecież, nie oszukujmy się, to była dziewczyna. Kiedy więc za bardzo się im narzucała, robili z niej kozła ofiarnego. Śmiali się z niej i robili głupie kawały, ale ona się nie zniechęcała. Tak bardzo chciała do nich dołączyć, chociaż wiedziała, że to jest jak porwanie się z motyką na słońce. W pewien czwartek postanowiła zrobić setne podejście do zaprzyjaźnienia się. Delikatnie puknęła jednego z chłopców palcem, on się odwrócił myśląc, że to nauczyciel i w tej chwili zadzwonił szkolny dzwonek. Wszyscy weszli do klasy i zaczęła się lekcja. Na następnej przerwie Dominika postanowiła ponownie spróbować. Kiedy chłopak ją zauważył, zapytał:

− Co chciałaś?

Dominika nie wiedziała, co ma powiedzieć, zaczęła pleść trzy po trzy o tym, jaka jest ładna pogoda. Chłopcy wyjrzeli przez okno, a tam ulewa, szaro, buro. Zaśmiali się tylko i sobie poszli. Dominika nie była z siebie zadowolona. Teraz miał być W-F, więc pomyślała, że powie nauczycielowi, że boli ją noga i ułoży plan następnego podejścia. Tak też zrobiła. Niestety, układanie planu szło jej jak krew z nosa. W końcu udało się – był plan. Postanowiła w trakcie przerwy śniadaniowej podsłuchać rozmowy chłopców, żeby następnym razem nie zacząć mówić o tym, jaka woda jest mokra czy trawa zielona, a niebo niebieskie. Na przerwie siedziała cicho jak mysz pod miotłą i szykowała się do rozmowy z chłopakami. Lecz oni przejrzeli jej plan i nie dali sobie grać na nosie. Od razu jej powiedzieli, że jej nie lubią. Dominika już nie próbowała się bronić. Czuła się jak zbity pies.

Dziewczyny z klasy lubiły Dominikę i nie chciały, by było jej przykro, że chłopcy ją odrzucili. Jedna z nich powiedziała:

− Nie smuć się. Chłopcy zadzierają nosa, oni tacy są, ale my możemy się zaprzyjaźnić.

Pozostałe dziewczyny kiwnęły głowami.

− Dobrze − powiedziała Dominika − Dziękuję, ale myślę, że mimo wszystko nie warto drzeć z nimi kotów. Pójdę się pogodzić.

            Chłopcy nie przyjęli przeprosin Dominiki, więc żyli z nią jak pies z kotem. Dominice to nie przeszkadzało, bo miała nowe przyjaciółki, z którymi świetnie się dogadywała.

                                  

                                                                      Antonina Łosiowska, 5c


Zimowy przypadek

         Cześć, to my - Zosia i Klaudia. Jesteśmy uczennicami klasy 4b. Opowiemy wam o niezwykłej przygodzie, która nam się przydarzyła.

         Po feriach świątecznych umówiłyśmy się na skateparku. Chciałyśmy sobie opowiedzieć, gdzie spędziłyśmy święta. Gdy już tam dotarłyśmy, spotkałyśmy Julkę, Sarę i Sabrinę. Powiedziały nam, że niedługo spadnie mnóstwo śniegu. Nie wierzyłyśmy im, ponieważ dawno nie padał śnieg. Jednak myliłyśmy się. Za tydzień spadły 2 metry śniegu. Przyszłyśmy razem na górkę i zjeżdżałyśmy na sankach i jabłuszkach. Potem ulepiłyśmy 3-metrowego bałwana.

Następnego dnia śniegu nie było, ale bałwan nadal stał. Postanowiłyśmy się dowiedzieć, dlaczego tak jest. Zapytałyśmy tatę Zosi, dlaczego nie ma śniegu. Powiedział nam, że w nocy śnieg stopniał, ale nasz bałwan był tak mocny, że to wytrzymał. Było nam przykro, że śnieg stopniał, ale wiedziałyśmy, że niedługo spadnie więcej.

         Bawiłyśmy się świetnie. Mamy nadzieję, że kiedyś to powtórzymy.

                                          

 

                                                        Zosia Rosińska, 4 b


Niezwykła przygoda

Cześć, to my Gabrysia i Krzysztof. Jesteśmy uczniami klasy 4b. Opowiemy wam o niezwykłej przygodzie, która nam się przydarzyła.

Miało to miejsce w dżungli, przez którą przepływa Amazonka. Udaliśmy się do lasu, byliśmy zaszczepieni na wszystko. Weszliśmy w głąb kniei i rozpaliliśmy ognisko, ponieważ zbliżał się zmierzch. Chcieliśmy dotrzeć do miasta za dnia, ale zgubiliśmy się. Poszliśmy poszukać jedzenia i chrustu, gdy wtem ujrzeliśmy kobrę królewską. Już miała zaatakować, ale uciekliśmy. Drugie ognisko rozpaliliśmy w środku lasu.

Następnego dnia chcieliśmy dotrzeć do miasta. Udało nam się przed zmrokiem. Zamieszkaliśmy w hotelu i zostaliśmy w nim. Żyliśmy dalej długo i szczęśliwie.

 

Krzysztof Piórkowski, Gabrysia Lis


Uczniowie klasy VI c, w ramach pracy nad lekturą, wcielili się w postać Robinsona i w jego imieniu napisali listy do państwa Cruzoe. Autorami prac są: Lena Wojciechowska, Karolina Pałdyna i Maks Kroschel.

Nieznany ląd, wrzesień 1659 r.

Drodzy Rodzice! 

Jestem teraz na nieznanej mi wyspie. Pragnąłbym opowiedzieć Wam o tym, co mnie wcześniej spotkało.

Podczas Waszej nieuwagi wymknąłem się z domu i trafiłem na statek ojca mojego kolegi. Niestety, się statek rozbił. Dostałem trzy gwinee na przeżycie, ale wybrałem dalszą podróż. Trafiłem na statek Kapitana Smitha, który nauczył mnie żeglugi. Wiązało się to z ciężką pracą i znoszeniem  wyzwisk ze strony członków załogi. Po jakimś czasie mój mistrz stracił życie i przeznaczył mi statek. Postanowiłem powrócić do Anglii. W drodze zostaliśmy przyłapani przez piratów, którzy wtrącili nas do niewoli. Zostałem tam przeznaczony do pracy w ogrodzie. Przywódca piratów ciężko zachorował, postanowiłem to wykorzystać i wymknąć się. Wypłynąłem na łódce z piratem i nieznanym mi człowiekiem o imieniu Ksury. Po drodze wypchnąłem pirata z łodzi i wraz z Ksurym popłynąłem dalej. Łódka nie mogła płynąć długo, więc poprosiliśmy portugalskiego żeglarza o pomoc. Za skóry i Ksurego dostałem pieniądze, dzięki, którym założyłem plantację w Brazylii. Dzięki niej stałem się bogaczem. Jednak ciągnęło mnie do morza. Dowiedziałem się, że na statku, którym płynąłem, prowadzono handel niewolnikami. Po drodze przeżyłem sztorm. Z mojej załogi przeżyłem tylko ja i tak znalazłem się na tej wyspie.

Nie wiem, co począć. Proszę Was o wybaczenie. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś Was ujrzę... 

                                                                       Wasz syn, Robinson

                                         

 

Nieznany ląd, wrzesień 1659 r

Kochani Rodzice!  

 Znalazłem się na nieznanej wyspie, kiedy statek, na którym płynąłem, zatonął. Nie wiem, czy przeżyję, gdyż nie widzę na razie pożywienia, a jęczmień, który miałem w kieszeni, wysypałem.

Żałuję, że Was opuściłem. Od tego czasu minęło wiele lat, w których zaciągałem się na statki i przeżywałem różne przygody. Oprócz tego byłem niewolnikiem i założyłem plantację w Brazylii. Ostatnio wybrałem się na wyprawę statkiem, który teraz się rozbił.

Szukam jakiegokolwiek życia na wyspie i mam nadzieję, że ktoś inny z załogi przeżył. Kocham Was i mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy.

                                               

                                                                                      Wasz syn, Robinson Kruzoe.  



Niezwykła przygoda

Wszyscy razem wracaliśmy ze szkoły, ale zaczęło okropnie padać.
Ktoś powiedział, żeby pójść do domu, gdy wtrącił się Krzysiek

- To w  takim razie do którego?

- To może do mojego - powiedział Mateusz.

- Nie - powiedziała Sebastian - jest za daleko!

Wszyscy się kłócili  a deszcz padał coraz mocniej.

- Stop!  - odezwała się Julka - czyj dom jest najbliżej?

Wszyscy powiedzieli, że Julki.

- A więc idziemy do mnie - zadecydowała i tak też zrobiliśmy.

W domu Julki było ciepło i miło, razem się bawiliśmy do momentu  kiedy zadzwonił domofon. Julka spojrzała w lipko i zobaczyła swoją mamę, przeraziła się, gdyż miała zakaz przyprowadzania do domu przyjaciół. Wszyscy się schowali i byli cicho jak w grobie, tylko Czila, suczka  Julki, szczekała.

Kiedy Julka odprowadziła mamę do kuchni, dała nam znak, żebyśmy się ubierali i wychodzili po cichu. Tylko Damian został, ponieważ schował się w kuchennej szafce i musiał czekać, aż mama Julki wyjdzie do łazienki.

Gdy Damian chciał się ubrać, okazało się, że nie ma jego kurtki, za to jest kurtka Sebastiana, więc ją założył, ale była ona o wiele za mała. Nazajutrz rano w szkole wymienili się kurtkami. Było bardzo fajnie i miło.

Mam nadzieje, że następnym razem przyjdziemy do mojego domu.

Aleksander Kromrych, kl. IVb


Słodki wypadek

Był piątek. Ostatni dzień w szkole przed wyczekiwanym weekendem. Na pierwszej lekcji wychowawczyni oznajmiła, że w poniedziałek odbędzie się szkolny konkurs kulinarny dla klas IV-VI. Zwycięzcy mieli otrzymać zaproszenie do fabryki czekoladek i nagrodę pieniężną.

Cała klasa od razu uśmiechnęła się na myśl, że będzie można spróbować mnóstwo słodkości. Poza tym zadanie wydawało się proste jak drut. Trzeba tylko przygotować coś pysznego, choć czasu było bardzo mało. W gorącej wodzie kąpany Krzysiek zaproponował, żeby przygotować jakieś słynne francuskie danie. Trochę miny nam zrzedły, bo chociaż pomagamy naszym mamom, kuchnia francuska była dla nas za trudna. Cała klasa zaczęła zastanawiać się, co będziemy mogli zrobić, bo bardzo chcieliśmy wygrywać. Był to twardy orzech do zgryzienia. Wszystkie przedstawione propozycje potraw były zbyt skomplikowane. Tylko Kasia przez cały dzień nie brała udziału w dyskusji. Milczała, jakby nabrała wody w usta. W końcu powiedziała, że wszyscy lubią słodycze, więc klasa może upiec tort i pięknie go ozdobić. Wszyscy się zgodzili i zostały rozdzielone zadania. Włos zjeżył mi się na głowie, jak usłyszałem, jakie zadanie mam do wykonania. Nie zjadłem wszystkich rozumów i nie wiedziałem, jak się zabrać do pracy. Od razu było więc wiadomo, że bez pomocy mamy nie dam rady sprostać temu zadaniu. Umówiłem się z koleżankami i kolegami, że w sobotę wszyscy przyjdą do mnie i przygotujemy tort. Nie da się ukryć, że po całym dniu kuchnia wyglądała jak stajnia Augiasza, ale liczył się efekt końcowy. Wszystko poszło jak z płatka, a tort był doskonały. Niecierpliwie czekałem na poniedziałek. Tego dnia wstałem bez ociągania. Tort był zapakowany i wystarczyło tylko dotrzeć do szkoły. Złapałem plecak i pobiegłem. Cała klasa czekała na mnie. Dopiero po chwili zorientowałem się, że nie zabrałem tortu do szkoły. Byłem zawstydzony i chciałem uciec gdzie pieprz rośnie. Na szczęście moja mama uratowała sytuację i przyniosła tort. Klasa mogła wziąć udział w konkursie.

Jak się okazało fortuna kołem się toczy. Kiepsko rozpoczęty, z powodu mojego roztargnienia, dzień okazał się ostatecznie bardzo szczęśliwym dniem dla mnie i dla naszej klasy. Wygraliśmy konkurs, a tort został zjedzony do ostatniego okruszka.

Patryk Skop 5c


PRZYJACIELE

W życiu każdego człowieka przyjaciel odgrywa bardzo ważną rolę. W dzisiejszych czasach spotykamy się z wieloma ludźmi, ale nie każdego człowieka można tak nazwać. Przyjaciel to bliska osoba, która jest z nami w dobrych i złych chwilach. To ktoś, kto potrafi wywołać uśmiech na twarzy. Przyjacielowi zawsze możemy zwierzyć się z największych tajemnic i nigdy nie zdradzi naszych sekretów. Zawsze możemy na nim polegać. Przyjaciel jest osobą bezinteresowną. Pomoże w każdej sytuacji i nigdy nie oczekuje jakiejś korzyści w zamian za pomoc. Mogę powiedzieć, że przyjacielem jest nie ten, kto zapewnia nas o swojej przyjaźni, ale ten, na kogo zawsze możemy liczyć.

Kiedyś w szkole poczułem się bardzo źle. Skręciłem kostkę i nie mogłem się poruszać. Mój przyjaciel bardzo mi pomógł. Odprowadził mnie do pielęgniarki, a potem zaniósł mój plecak z książkami do domu. W trakcie mojej choroby odwiedzał mnie i przynosił mi lekcje, mimo że miał swoje obowiązki. W wolnej chwili odwiedzał mnie, żeby spędzać ze mną czas i mnie rozweselić. Bardzo mi pomógł, bo dzięki niemu nie miałem zaległości, a czas spędzony w łóżku nie był taki smutny.

Przyjaźń polega także na tym, że nie tylko można oczekiwać pomocy, ale też samemu trzeba umieć pomóc. Kiedy mój przyjaciel zwierzył mi się, że ma kłopot ze zrozumieniem zadań z matematyki, nie pozostawiłem go samego. Zrezygnowałem ze spędzania wolnego czasu przed telewizorem i cierpliwie wyjaśniałem mu, jak rozwiązywać zadania. Gdy zobaczył bardzo dobrą ocenę ze sprawdzianu, był bardzo szczęśliwy. Ja również cieszyłem się razem z nim.

To wszystko pokazuje, że przyjaźń jest tak ważna. Myślę, że prawdziwego przyjaciela poznaje się w biedzie. Przyjaciel to osoba, która pomoże znaleźć wyjście z trudnej sytuacji. Jeżeli mamy przyjaciela, to nie zostajemy sami.

    

Patryk Skop, 5c


Diabeł przy ognisku

W piątek dzieci pojechały do lasu pod namiot. Wszyscy się cieszyli oprócz Wiktora, któremu nigdy się nic nie podoba.

W końcu dojechali na miejsce. Uczestnicy wycieczki od razu rozłożyli namioty i śpiwory, po czym przewodnicy zabrali dzieci na zwiedzanie lasu. W połowie drogi, po przeliczeniu dzieci, pani zorientowała się, że Wiktora nie ma. Pani wpadła w panikę i wszyscy rozpoczęli poszukiwania zaginionego chłopca. Gdy wrócili do obozu, znaleźli Wiktora, która jadł pianki przygotowane na ognisko. Wszyscy usiedli przy ognisku i piekli pianki, aż nagle z ogniska wyłonił się diabeł i ostrzegł Wiktora, żeby się poprawił, bo jak nie, to po niego przyjdzie.

Wiktor tak się przestraszył, że bał się wieczorem zasnąć.

Szymon Żurawski, klasa IV b


,,Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”

 Pewnego razu żyła sobie dziewczynka o imieniu Zuzia. Miała wielu przyjaciół, na których zawsze mogła liczyć. Była wzorową uczennicą i bardzo dobrą dziewczynką. Nie było dnia, żeby komuś nie pomagała. Uczyła swoje koleżanki rozwiązywania równań, sprzątała z mamą w domu i odbierała swojego brata Jędrka z przedszkola. Niby drobne rzeczy, a tak bardzo ułatwiają życie.

Pewnego dnia Zuzia pomagała rodzicom w domu i pierwszy raz zapomniała odrobić lekcje. W szkole był taki zwyczaj, że kolejna osoba w dzienniku czytała pracę domową. Jak na złość tym razem padło na Zuzię, która bardzo się zestresowała i nie miała pojęcia, co ma zrobić. Nie wiedziała, że to wydarzenie zadecyduje o tym, co będzie dalej. Do końca dnia nie mogła się skupić i zapomniała odebrać Jędrka z przedszkola, aż pani dzwoniła do jej mamy. Zuzia była coraz bardziej zestresowana.

            Kilka miesięcy później  miała trzy jedynki na semestr. Jej mama bardzo się tym zmartwiła, ponieważ nie zauważyła wcześniej zmiany w zachowaniu córki. Postanowiła poprosić o pomoc koleżanki Zuzi. Najpierw zwróciła się do Wiktorii, która dobrze się uczyła i była przyjaciółką Zuzi.

- Czy mogłabyś pomóc Zuzi w nauce?- Zapytała - Nie wiem, co się stało i bardzo się o nią martwię.

Wiktoria zrobiła wymijający ruch głową i powiedziała:

- Nawet gdybym chciała, to bym tego nie zrobiła, ponieważ dzięki mnie mogłaby zmądrzeć i chcieć zająć moje miejsce najlepszej uczennicy w klasie.

Zrezygnowana mama Zuzi zauważyła małą i nieśmiało wyglądającą dziewczynkę stojącą w rogu korytarza. Rozpoznała ją, to była Marysia. Dobrze się uczyła. Mama Zuzi ostrożnie podeszła do niej i zadała to samo pytanie. Marysia odpowiedziała:

- Oczywiście, że pomogę Zuzi, przecież się z nią przyjaźniłam, zanim poznała Wiktorię i Amelię. 25 czerwca, dzięki pomocy Marysi, Zuzia miała średnią 5.0 i była wzorowa. Spędziła całe wakacje z Marysią zaprzyjaźniły się na nowo. Któregoś dnia Zuzi przypomniało się powiedzenie: ,,Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.”                                                                                                                                                                          

Antonina Łosiowska klasa 5c


To tylko sen…

 

         Pewnego dnia dziewczynka o imieniu Paulina, będąc w szkole, miała za zadanie narysować stworka. Wzięła więc kartkę i narysowała dużego okrągłego żółto-czarnego Snupusia. Imię, które mu wymyśliła, było bardzo ładne i pasowało do postaci, która była na kartce.

 

         Snupuś siedział cały dzień w plecaku u Pauliny, aż do momentu jej powrotu ze szkoły. I właśnie wtedy to się stało. Paulina wyjęła kartkę z plecaka i pomyślała sobie, patrząc na Snupusia, że ciekawe by było, gdyby stworek ożył choć na jeden dzień. Poszedłby z nią do szkoły, poznał jej przyjaciół, kolegów i koleżanki z klasy. Leżąc w łóżku, Paulina rozmyślała, jak by to było…Wyobrażała sobie, że przedstawia Snupusia Ani, Oli i Pati...

Dziewczyny były zachwycone stworkiem, który siedział w piórniku z Pauliną na lekcjach. Na trzeciej godzinie była matematyka. Pani nauczycielka postanowiła, że zrobi kartkówkę. Paulina była bardzo wystraszona, gdyż nie uczyła się poprzedniego dnia. Niestety nie miała czasu na rozmyślania o tym, bo pani rozdała kartki z przykładami do rozwiązania. Gdy dziewczynka głowiła się nad zadaniami, Snupuś nagle wyszedł z piórnika i zaczął jej podpowiadać, jak powinna je rozwiązać Paulina była bardzo zadowolona i szczęśliwa, że udało jej się wszystkie zadania dobrze rozwiązać. Miała jednak malutką tajemnicę – to dzięki Snupusiowi tak dobrze jej poszło. Ciężko Paulinie było utrzymać tę historię w tajemnicy i postanowiła po powrocie do domu opowiedzieć    o tym mamie.

Nagle dziewczynka usłyszała głos mamy i obudziła się. Okazało się, że to, co się działo w szkole, to był sen.

         Paulina bardzo żałowała, że Snupuś nie ożył i ta historia nie wydarzyła się naprawdę, a była tylko ładnym snem.

                                                                  Paulina Falkowska, kl. 4a


OPIS  JONATANA

Jonatan Lew to jeden z głównych bohaterów książki ,,Bracia Lwie Serce'' napisanej przez Astrid Lingred. Jonatan był 13-letnim chłopcem, który razem z chorym, młodszym bratem Karolem i mamą Sigfridą mieszkał na drugim piętrze niedaleko ulicy Wiciokrzewu.
                                                      

Jonatan odznaczał się wyjątkową urodą. Jak stwierdziła jedna z pań, dla której szyła mama chłopca, wyglądał on jak królewicz z bajki. Miał błyszczące jak złoto włosy oraz cudne, bardzo świecące ciemno-niebieskie oczy. Kiedy się uśmiechał, pokazywał śliczne, białe zęby. Był szczupły i miał całkiem proste nogi.

Jonatan bardzo kochał swojego brata i troszczył się o jego zdrowie i dobre samopoczucie. Wiedząc, że chory braciszek nie ma siły, aby wyjść na dwór i bawić się z innymi dziećmi, każdego dnia po powrocie do domu opowiadał swojemu bratu o wszystkim, co się wydarzyło.

Chłopiec jako jedyny był szczery wobec brata i nie ukrywał przed nim prawdy, że Karolek wkrótce umrze. Odznaczał się bujną wyobraźnią. Widząc, że brat jest bardzo smutny wymyślił wspaniałą, bajkową krainę Nangijali, do której Karol miałby trafić po śmierci. Opowiadał przy tym o niej w taki sposób, że mały braciszek uwierzył, że to będzie wyjątkowe miejsce, w którym kiedyś ponownie spotka się z Jonatanem.

Starał się być blisko Sucharka i pomagać mu, dlatego spał w kuchni, na łóżku, które przynosił wieczorem ze składziku i w razie potrzeby podawał w nocy Karolowi wodę z miodem na złagodzenie kaszlu. Był dla brata oparciem i potrafił go pocieszyć. Kiedy leżał wieczorem koło brata, opowiadał mu bajki i historie pełne przygód. Był odpowiedzialny  i zawsze starał się chronić brata.

Pomimo swojej popularności, Jonatan był bardzo skromny i nie lubił chwalić się swoimi osiągnięciami. Jonatan odznaczył się wyjątkową odwagą, kiedy w trakcie pożaru uratował Karolka z płonącego domu i poświęcił swoje życie. W uznaniu dla jego bohaterskiej postawy nauczycielka ze szkoły, pani Greta Andersson, nazwała go Jonatanem Lwie Serce.

Również w Nangijali wykazał się odwagą i sprytem.

Jonatan bardzo lubił przebierać się i wcielać w inne postacie, Dzięki doskonałej orientacji w terenie, nigdy się nie zgubił.  Lubił łowić ryby, doskonale strzelał i jeździł konno.

Był bardzo honorowy. Pomimo iż uważał, że walka jest jego obowiązkiem, to nie chciał nikogo zabijać. Był gotowy na śmierć, aby uratować Orwara  oraz zagrzewał mieszkańców Doliny Dzikich Róż do walki z tyranem. Zawsze starał się postępować słusznie i rozsądnie.

Uważam, że Jonatan to wyjątkowy chłopiec. Był wsparciem i najlepszym przyjacielem dla swojego młodszego brata. Odznaczał się wyjątkową odwagą. Potrafił walczyć o słuszną sprawę, przedkładając interes innych nad własne dobro.

 

Patryk Skop 5c


„Spotkanie” z historią

Wywiad

- Cześć babciu, czy mogłabym przeprowadzić z tobą krótki wywiad?

- Oczywiście, a na jaki temat?

- Na temat poświęcenia w imię walki o wolność.

- Dobrze, możesz zaczynać.

- Czy ktoś w naszej rodzinie poświęcił się w imię walki o wolność?

- Twój pradziadek Mieczysław Stępniewski brał udział w wojnie z Niemcami.

- Czy możesz mi opowiedzieć o tym coś więcej?

- Pradziadek służbę wojskową odbył w latach 1931-1933, ukończył szkołę podoficerską i po odbyciu służby został przeniesiony do rezerwy. Po rozpoczęciu się II wojny światowej 3 września 1939 roku został zmobilizowany do pełnienia służby w Wojsku Polskim Okręg Lublin.

- Czy był gotowy poświęcić swoje życie w imię naszej ojczyzny?

- Tak, jego oddział przez 25 dni walczył dzielnie z Niemcami. Wielu jego kolegów zginęło w walce. 28 września jednostka została rozbita. Twój pradziadek dostał się do niewoli niemieckiej. Przebywał w więzieniu w Piotrkowie Trybunalskim.

- Czy Niemcy wywieźli pradziadka do ich kraju?

- 1 października Niemcy wywozili jeńców pociągiem do Niemiec. Twój pradziadek był bardzo odważny i sprawny fizycznie. Udało mu się zbiec z niewoli. W Rudnikach pod Częstochową, gdy pociąg zwolnił na zakręcie wyskoczył z niego. Przez 2 tygodnie wracał pieszo tylko nocami do swojego miejsca zamieszkania w Żarnowie.

- Dziękuję ci babciu i mam nadzieję, że kiedyś opowiesz mi więcej.

 

                                                                      Antonina Łosiowska  kl.5c


Przygody smoka rozrabiaki

Na ostatniej lekcji polskiego cała klasa 4. dostała kartki z kleksikami. Uczniowie mieli z nich stworzyć jakąś postać. Tak powstałem ja - smok rozrabiaka.

Pragnąłem przeżyć swoją własną przygodę. Okno było otwarte, mogłem wyjść, ale był jeden problem - nie umiałem jeszcze latać, a byłem bardzo wysoko. Wpadłem na pomysł, że z kartki zrobię spadochron i to mi się udało. Wyleciałem i zobaczyłem dziwne maszyny na ulicy. Jakiś dziwny skrzydlaty stwór dotknął mnie dziobem, więc uciekłem. Zrobiłem się głodny, poczułem pyszny zapach z kwiatka. Zatrzymałem się tam, by zjeść, ale nagle stałem się mokry. Spojrzałem się za siebie, a tam ujrzałem kudłatego stwora, więc uciekłem. Zrobiło mi się smutno, usiadłem na chodniku i powiedziałem sobie: ,,Ja chcę już wrócić do domu, ale przecież nie pamiętam drogi.”

Nagle poczułem ciepły dotyk dłoni. To była dziewczynka, która mnie stworzyła. Bardzo się ucieszyłem, poszedłem w bezpieczne miejsce i uciąłem sobie małą drzemkę.

                                                                                           Klaudia Cichocka kl. IV b


Zaginiony zegarek

Jestem Tomek. Tomek Wilmowski. Choć mam dopiero czternaście lat, spotkało mnie wiele przygód i wiele dziwnych wydarzeń. O jednej z nich wam teraz opowiem.

Podczas jednej z wypraw byłem w Australii. Pewnego dnia, koło południa, razem z tatą i jego przyjaciółmi: panem Smugą, Tonym, Bentleyem i bosmanem Nowickim wyruszyłem na wycieczkę. Wspinaliśmy się na najwyższy szczyt Australii - Górę Kościuszki. Dowiedziałem się wtedy wielu ciekawych rzeczy na temat tej góry. Podziwiałem piękne widoki i byłem zdziwiony, kiedy ujrzałem, że latem w górach australijskich pada śnieg.

Po powrocie z wyprawy w obozie przywitało nas wesołe szczekanie mojego psa Dingo. Postanowiłem mu wynagrodzić siedzenie i wyczekiwanie na mnie. Poszliśmy razem nad brzeg strumienia. Po dwóch godzinach szaleństwa, zmęczeni położyliśmy się na ziemi. Postanowiłem się trochę przespać po ciekawym i ciężkim dniu. Zanim zasnąłem, zdjąłem z ręki swój srebrny zegarek, który dostałem od cioci i wujka Karskich. Po jakimś czasie zbudziło mnie szczekanie Dingo. Był czymś wyraźnie zdenerwowany. Chciałem zobaczyć, jak długo trwała moja drzemka. Byłem w szoku, gdy zorientowałem się, że nie ma mojego zegarka. Przeszukałem chyba każdą kieszeń spodni, lecz nigdzie go nie było.

Zaniepokojony pobiegłem do obozu po przyjaciół. Wszyscy byli zdziwieni, gdyż na miejscu były ślady tylko moje i Dinga. Tony niemal od razu domyślił się, że złodziejem może być ptak - altannik. Wszyscy zgodzili się z Tonym, a ja straciłem jakąkolwiek nadzieję na odzyskanie zegarka. Bentley mnie pocieszał, a chwilę później Tony znalazł moją zgubę. Okazało się, że miał rację. Zegarek zabrał ptak - altannik do swojego gniazda. Ptaki te budują gniazda w zaroślach i ozdabiają je różnymi kwiatami, piórami, muszlami i błyskotkami. Byłem bardzo wdzięczny Tonyemu, że odnalazł moją pamiątkę.  

                                                     

                                                                                 Kacper Zbrzeźniak kl. VI c


Śpiewająca przygoda ptaka Dzióbka

Mam na imię Dzióbek i jestem ptakiem. Na ostatniej lekcji polskiego Zosia i reszta dzieci tworzyły obrazki z kleksów. I właśnie ja powstałem z takiej ciemnej plamki.

Gdy lekcje się skończyły, Zosia i ja wróciliśmy do domu. Moja przyjaciółka bardzo się śpieszyła, gdyż miała wyjechać do babci. Oczywiście zabrała też mnie. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, było już późno i Zosia zdążyła tylko zjeść kolację i poszła spać. Byłem tak podekscytowany, że przez długi czas nie spałem. Nagle usłyszałem muzykę. Wyleciałem przez otwarte okno i pofrunąłem w stronę głośnych dźwięków. Doleciałem do wielkiego dębu, na którym siedziały ptaki takie jak ja i śpiewały piosenki. Zapytałem jednego z nich, co tu się dzieje. Okazało się, że codziennie odbywa się tu konkurs ptasich piosenek i, że następnego dnia też mogę wziąć udział. Bardzo spodobał mi się ten pomysł. Zapisałem się i wróciłem do domu. Nie mogłem się doczekać, aż zaśpiewam moją piosenkę. Od rana przygotowywałem się do konkursu. Wieczorem poleciałem na konkurs i zaśpiewałem przydzieloną mi piosenkę. Wszyscy byli zachwyceni moim głosem i zająłem pierwsze miejsce. Gdy wróciłem do domu, Zosia zauważyła obok mnie kleksa, który przypominał puchar, z napisem „Dzióbek- pierwsze miejsce”. Domyśliła się o co chodzi. Babcia ją uprzedziła o konkursie ptasich piosenek. Postanowiła, że zostanę u babci, żebym miał bliżej na konkurs. Pożegnałem się z Zosią, choć było mi ciężko ją zostawić.

Na szczęście dziewczynka często przyjeżdżała, a ja co wieczór latałem na konkurs ptasich piosenek.

Zosia Rosińska kl. IVb


Zagubiona gwiazda

Były sobie trzy gwiazdy: mama, tata i synek. Ich imion nie znam, ale znam ich historię i mam zamiar ją wam opowiedzieć, a więc zaczynajmy.

Kiedyś, gdy cała rodzina wybrała się do sąsiedniej galaktyki, spotkała ich niemiła niespodzianka. Wybuchła gwiazda i stworzyła się czarna dziura. Wszystkie gwiazdy musiały uciekać, lecz nie wszystkim się udało. Nasza rodzina niestety się zagubiła. Rodzice się odnaleźli, ale nie mogli znaleźć synka i  właściwie tu się zaczyna ta historia.

 Gdy synek się ocknął, znalazł się przy dziwnej czerwonej planecie, więc powiedział ze strachem:

-Przepraszam pana.

-Jestem Mars!- wykrzyknął – Czego tu szukasz mała gwiazdo? - zapytał.

-Szukam moich rodziców, zgubiliśmy się  przy wybuchu gwiazdy - powiedział.

Zasmucony Mars odparł:

-Ja nic nie wiem o twoich rodzicach, ale wiem, kto może wiedzieć. Leć do Merkurego, to pierwsza planeta od Słońca, na pewno nie zabłądzisz.

-Bardzo dziękuję.- rzekł synek.

Gdy nasz bohater leciał w stronę Merkurego, spotkał jakąś wielką szybką gwiazdę, ale to była kometa, która wykrzyknęła.

-Uważaj!     

Mała gwiazda się przestraszyła i wleciała w asteroidy, które ciągle o siebie uderzały. Małej gwieździe ledwie udało się ujść z życiem i wyleciała z pola asteroid, ale znalazła się przy następnej dziwnej planecie, więc zapytała z obawą:

-Kto ty jesteś ?

-Ja... ty nie wiesz? Jestem Uran!

-Przepraszam, jestem tu pierwszy raz.

-Nie szkodzi – powiedział - To ty jesteś tą małą gwiazdą, której szukają rodzice?

-Tak, to ja, też ich szukam.

-Pomogę ci. - powiedział Uran.

-O, dziękuję, ale wystarczy mi, żeby pan powiedział, gdzie oni są.

-Dobrze, oczywiście, kieruj się w stronę Słońca, tam ich znajdziesz. - wyjaśnił Uran.

I nasza gwiazdka pomknęła tam tak szybko jak prędkość światła.

I wiecie co? Uran miał rację, mała gwiazdka wreszcie znalazła swoich rodziców i razem zwiedzali całą galaktykę i Drogę Mleczną.

Aleksander Kromrych

klasa IV b


Straszna machina i człowiek

Moja klasa dostała kleksy i mieliśmy z nich stworzyć bohaterów. Tak powstałam ja – Papużka.

Kiedy już Krzyś, chłopiec, który mnie stworzył, skończył pracę, zaczęłam się nudzić. Chciałam przeżyć jakąkolwiek przygodę. Tak długo machałam skrzydłami, aż w końcu podniosłam się z kartki. Byłam szczęśliwa, że wzbiłam się w powietrze. Poleciałam w stronę okna, które było otwarte. Zobaczyłam różne rzeczy. Nie zastanawiałam się za długo. Wyfrunęłam z sali, aby poznać świat. Najpierw usiadłam na jakiejś dziwnej machinie i oglądałam widoki. Nagle machina stanęła przed jakimś blokiem. Ktoś wysiadł i złapał mnie, zanim odleciałam. Włożył mnie do niewygodnego worka i zamknął otwór.

Następnego dnia włożył do chyba tej samej machiny i zaczęłam jechać. Na miejscu wyjął mnie. Wtedy Krzyś ucieszył się, że mnie znalazł, zapłacił odpowiednią kwotę i wziął mnie do domu. Ja także cieszyłam się, że wydostałam się z tej niewoli i z powrotem spoczęłam na kartce. Krzyś wziął mnie i poszedł do szkoły, żeby oddać mnie pani, a ja byłam szczęśliwa, że nie muszę uciekać.

                                                              

Krzysztof Piórkowski  4b


 

MIT O POWSTANIU TĘCZY

Pewnego razu Hermes wybrał się w góry. Niestety pogoda mu nie sprzyjała. Były tam bardzo trudne warunki do życia. Bóg widząc, jak ciężko żyje się ludziom w górach, bardzo się zmartwił. Nagle wpadł na pomysł, który by to odmienił. Człowiek miał być uosobieniem dobra, szacunku do innych ludzi, zwierząt i przyrody. Zlecił więc człowiekowi zadania.

Pierwsze było to wyświadczanie dobra drugiemu człowiekowi. Drugie to zrobienie porządku na ziemi, trzecie zadbanie o rośliny. Czwarte nakarmienie zwierząt, piąte nie- niszczenie drzew. Szóste niezanieczyszczanie środowiska i siódme radość z tego, co nas otacza.

Hermes po jakimś czasie zauważył, że ludzie bardzo sumiennie wywiązywali się z przydzielonych im zadań. Wszyscy starali się czynić dobro, karmili zwierzęta, chronili przyrodę. Nie mogli się tym wszystkim nacieszyć. Nagle z nieba spadł ulewny deszcz na spragnioną wody ziemię, która wydała wspaniałe rośliny.

Dobro czynione przez człowieka zostało nagrodzone w jeszcze jeden sposób. Każdy dobry uczynek człowieka namalował na niebie jeden kolor. W połączeniu kolory utworzyły tęczę, która do tej pory ozdabia nasze niebo po deszczu.

Julia Jaworska kl. Vc


Mit o kwiecie słonecznika

Pewnego dnia, bóg słońca – Helios – przyglądał się światu, latając swoim rydwanem. Stwierdził, iż świat jest piękny i każda jego część odwzorowuje osobowość jakiegoś boga. Zachwycony bóg pomyślał: „A może poprosiłbym kogoś, aby pomógł mi znaleźć coś, co by mnie przypominało?’’

 Helios zostawił swój pojazd i jak najszybciej udał się do Demeter. Niestety zastał boginię bardzo zajętą, ale jego niecierpliwość kazała mu zostać. Po chwili zaczął bardzo dokładnie i nieinteresująco, opowiadać o swojej zachciance. Oburzona Demeter odmówiła pomocy i nakazała Heliosowi odejście. Zawiedziony i zdenerwowany bóg bardzo szybko się oddalił. Rozmowa, którą przed chwilą prowadził, okazała się nieudana i bardzo go zasmuciła.

Zdesperowany Helios postanowił przekupić Demeter i czym prędzej udał się do Hefajstosa. Gdy był już na miejscu, poprosił o przysługę i pokazał wcześniej wykonany plan wazonu. Zadowolony Hefajstos podjął się wykonania pięknego flakonu. Szczęśliwy Helios udał się na łąkę, nazbierał kwiatów i splótł je promieniami słonecznymi w cudowny bukiet. Po drodze odebrał wazon i ponownie udał się do Demeter. Wręczył prezenty bogini i powtórnie zaczął namawiać do zrealizowania jego prośby. Oczarowana Demeter zgodziła się pomóc Heliosowi i ustaliła, że za trzy tygodnie, na radzie bogów Olimpu, zaprezentuje dzieło.

Bardzo ciekawemu bogowi dni mijały jak miesiące, a tygodnie jak lata. Tak bardzo nie mógł się doczekać dnia spotkania, że aż poszedł do Zeusa i poprosił o przełożenie rady na wcześniejszy dzień, ale niestety otrzymał negatywną odpowiedź. 

Gdy wreszcie nastąpił tak długo wyczekiwany dzień, Helios jako pierwszy czekał na innych bogów w sali obrad. Kiedy ostatni, spóźnieni bogowie zjawili się na radzie krzyknął:                                                                             

– Dlaczego się tak spóźniacie?!

Otrzymał odpowiedź:

– To ty się zawsze spóźniasz, więc się nie czepiaj.

Po chwili zaczęła się rada. Gdy po wszystkich ważnych ogłoszeniach, wystąpiła Demeter, Helios się bardzo ucieszył. Opowiedziała o prośbie boga i zaprezentowała nowy kwiatek wyglądający jak słońce. Miał duży brązowy środek i małe żółte płatki wyglądające jak promienie. Na cześć Heliosa Demeter zaproponowała nazwę słonecznik i zapytała o zdanie innych bogów. Wszyscy poparli propozycje bogini.

Cała ta historia tłumaczy, dlaczego słońce nazywamy słońcem a słonecznik, słonecznikiem.

Oliwia Piotrowska V c


PODPALENIE OLIMPU

Hefajstos był bogiem ognia. Wykuwał miecze, tarcze i zbroje. Miał swoją kuźnię w wulkanie. Jego pomysłem były płonące strzały. Była to tak dobra broń, że zaczęli ich używać również ludzie. Podczas wojny korzystali z nich także Trojanie. Była to wojna trojańska. Trojanie mieli wielką przewagę, ale nie było im dosyć, że zdobędą Grecję. Chcieli też zawładnąć siedzibą bogów. W tym czasie na Olimpie trwała konferencja pokojowa pt.: „Być albo nie być, oto jest pytanie”. Tam na dole trwała wojna. Jeden z atakujących łuczników wycelował w Olimp, aby przestraszyć bogów. Płonącą strzałą trafił w sam środek stołu przykrytego obrusem. Olimp stanął w płomieniach. Zeus był zły na Hefajstosa za płonący pomysł, ale najbardziej rozzłościli go atakujący. Wtedy bogowie włączyli się do walki.  Wnet szala zwycięstwa przechyliła się na korzyść Greków. Trojanie przegrali.

Trojanie pewnie wygraliby wojnę, gdyby nie to, że byli tak pyszni, że chcieli mierzyć się z bogami.

                                       

                                                                                                  Piotr Pastuszka Vc


POWSTANIE GWIAZD

Ziemia na początku była kolorową, ciepłą planetą, na której rosły rośliny i żyło dużo istot. Jednak jedną z wad tej planety było, że ludzie nie mogli chodzić w nocy, ponieważ światło księżyca było zbyt słabe, aby ludzie się nie pogubili. Poruszanie się w dzień utrudniał natomiast okropny upał.

W małej wiosce mieszkał sprytny świetlik, który pracował u kowala w kuźni. Świetlik zawsze kiedy kowal kuł podkowy, podchodził i zbierał iskry. Później wkładał je do słoika. Z kolei kiedy był dzień - łapał promienie słoneczne, z których formował lampiony. Do lampionów dodawał iskry i w ten sposób uzyskiwał lśniące lampy. Wszystkie wyroby przynosił do domu. Dzięki temu w jego domostwie było jasno. Kiedy zapadł zmrok, przyszedł do świetlika pewien wędrowiec. Poprosił go o jedną lampę, aby mógł wrócić do domu. Świetlik odmówił jego prośbie. Nieznajomy zdjął wówczas szatę i okazało się, że jest Prometeuszem, i powiedział:

- Jesteś chciwy i okropny. Przemierzam świat, aby zobaczyć, czy ludzie i zwierzęta pomagają sobie nawzajem, ale trafiłem na ciebie. Od teraz każda lampa, którą stworzysz, będzie służyć wszystkim ludziom i zwierzętom, a mianowicie zamieni się w gwiazdę. A Ty, świetliku, masz robić lampy, bo spotka cię sroga kara.

- A ile muszę robić tych lamp?

- Tyle, ile ci życia na to starczy.

- Uważam, że kara jest zbyt sroga.

- No, niestety, samolubstwo nie prowadzi do szczęścia.

- Rozumiem już mój błąd, karę oczywiście wypełnię.

- A ja ruszam dalej w świat.

Po tej rozmowie tysiące lamp świetlika zmieniło się w gwiazdy i wtedy na Ziemi zrobiło się o wiele jaśniej. Ludzie zaczęli chodzić w nocy, bo już widzieli, gdzie idą, a świetlik był zadowolony ze swojej pracy.

Patryk Skop 5 c


 

Dlaczego Ziemia się kręci?

 

Pewnego słonecznego dnia na Olimpie grzało piękne słońce. Było gorąco, a Zeus był znudzony. Wydawało mu się, że dzień nigdy się nie skończy. Z nudów postanowił opuścić Olimp.

Długo zbiegał z góry, aż w końcu stanął. Ujrzał morze. Wtedy zauważył, że zrobiło się zimno. ,,Szkoda, że nie mam kurtki…” - pomyślał. Przy morzu zauważył mały domek, przy którym pływała niewielka łódka. Siedział w niej jakiś człowiek. Zeus z ciekawością podszedł do łódki. Zaciekawiła go rzecz, którą trzymał nieznajomy. Mimo iż mnóstwo czasu spędził na ziemi, nigdy nie widział takiego przedmiotu.

- Co robisz? – zapytał niskiego mężczyzny siedzącego w łodzi.

- Cicho, spłoszysz mi ryby! - Odpowiedział szeptem mężczyzna.

- Aha, łowisz ryby. - Zeus nie chciał już więcej mówić, chciał iść. Pożegnał się więc z rybakiem i poszedł dalej.

Niedaleko zobaczył śmiejące się dzieci siedzące na powalonym drzewie. Próbowały je zakręcić. Zeus uważał się za silnego, więc podszedł i zakręcił drzewo. Wszyscy na nie wskoczyli i kręcili się jak na karuzeli. Po pewnym czasie Zeus do nich dołączył. Stwierdził, że jakby Ziemia się kręciła, to nigdy by się nie nudził. Wyruszył więc w kosmos i zakręcił Ziemię. Cieszył się i chciał już wrócić, ale usłyszał krzyki przerażonych ludzi. Usłyszał huk. Waliły się drzewa, chaty, domy. Wystraszony Zeus postanowił jednak zatrzymać Ziemię. Nic z tego, nie potrafił tego zrobić. W końcu udało się zwolnić ruch planety.  Załamał się. Chciał zrobić coś dobrego, a tylko wszystko zniszczył. Nagle Olimp wydał mu się okropnym miejscem. Nie chciał wracać do domu, jednak musiał. Zeskoczył więc na Ziemię. Już nie czuł, że się kręci.

         Niezadowoleni ludzie odbudowywali zwoje domy. Nie było więc innego wyjścia, jak powrót do domu. Gromowładny był załamany. Nic mu już nie pomagało. Hera próbowała go pocieszyć, mówiła, że jest dobrze, że nikt go nie widział i nic nie wie, ale Zeus wcale tak nie myślał. Jedyne, co wtedy poprawiłoby mu humor, to cofnięcie się w czasie i naprawienie swojego błędu. Jednak wiedział, że to niemożliwe. Tego dnia postanowił, że już nigdy nie opuści Olimpu.

                                 

Honorata Hernik, 5c


 Dlaczego tygrysy mają paski?

Dawno, dawno temu, gdy na Olimpie bogowie ucztowali, Zeus wpadł na pomysł, aby tego pięknego dnia odwiedził ich Syzyf.

 Wysłał Hermesa, żeby po niego poleciał. Gdy bóg wrócił z Syzyfem, usiedli przy największym stole, jaki kiedykolwiek istniał i zaczęli rozmawiać oraz opowiadać sobie różne historie. Nagle Hera poprosiła Syzyfa, aby opowiedział jej o świecie. Gość bogów wyciągnął z kieszeni kulkę wyglądającą tak samo jak kula ziemska i poprosił Herę, aby wskazała kontynent, o którym chce, żeby jej opowiedział. Wskazała Azję. Syzyf opowiedział jej, jak w Azji jest pięknie i co tam można zobaczyć. Niestety, wspomniał też, że straszny potwór nawiedza jedną wioskę i porywa niczego nie spodziewających się ludzi.

- Jedni mówią, że to straszny niedźwiedź, inni, że wilk – mówił – a jeszcze inni, że kot-gigant.

Hera bardzo się tym przejęła i poprosiła Zeusa:

- Czy mógłbyś pomóc tym biednym ludziom, tam w Azji?

- Oczywiście, że tak.

Zeus zszedł do miejsca, gdzie pracował Hefajstos i powiedział:

- Wykuj mi Hefajstosie dziesięć piorunów i jedenasty największy.

- Dobrze – odpowiedział.

Gdy broń była gotowa, Zeus kazał osiodłać pegazy. Wsiadł w powóz i wyruszył. Na początku ujrzał piękne widoki, ale potem miał tak straszne przygody, że nie da się ich opisać. Zużył wszystkie pioruny oprócz jednego – tego największego – on czekał na potwora. Kiedy dotarł na miejsce, od razu go wypatrzył, to był największy na świecie kot, większy od największego lwa.

Zeus wymierzył w niego gigantycznym piorunem i rzucił. Gdy piorun uderzył w zwierzaka, miejsce, w które trafił, zaczęło błyszczeć, a od niego porozchodziły się czarne pasy. Kot nie umarł, ale tak cierpiał z bólu, że uciekł. Od tego czasu, gdy rodziły się takie potwory, padała na nie klątwa i dostawały czarnych pasów na futrze.

Zeus powrócił na Olimp, opowiedział o zwierzęciu, które pokonał i nazwał je tygrysem.

Antonina Łosiowska, 5c


 

 

Jak piłka nożna stała się moją pasją

            Już kiedy byłem mały, rodzice przekonywali mnie, że sport to zdrowie. Nie słowami oczywiście, tylko działaniem. Jeździłem na rowerze, rolkach, hulajnodze, łyżwach. Grali ze mną w badmintona, siatkówkę i kosza. Moją prawdziwą miłością okazała się jednak – PIŁKA NOŻNA.

            Na boisko zacząłem chodzić z tatą. Uczył mnie, jak oddawać strzały i pokazywał różne zwody. Bardzo mi się to spodobało. Kiedy skończyłem 8 lat, zacząłem grać w Klubie Olimpia Warszawa. To chyba jednak było dla mnie za wcześnie. Nie znalazłem dla siebie miejsca w drużynie. To mnie jednak nie zniechęciło do piłki. Grałem na boisku z kolegami z klasy. Obserwowałem, jak grają starsi, chodziłem z tatą na mecze na stadion i kibicowałem przed telewizorem warszawskiej Legii. Kolekcjonowałem autografy zawodników i zbierałem karty kolekcjonerskie UEFA.

            W czwartej klasie poszedłem z kolegami ze szkoły na trening do Warszawskiej Akademii Piłki Nożnej. I to była bardzo dobra decyzja. W klubie gram już ponad półtora roku. Piłka nożna to część mojego życia. Kiedy gram, zapominam o całym świecie. Gra w piłkę to dla mnie ogromna przyjemność. To także mój sposób na nudę, różne kłopoty, odstresowanie się po ciężkim dniu w szkole.

            Piłka to nie tylko dobra zabawa. Wymaga dobrej organizacji. Żeby pójść na trening, muszę mieć odrobione lekcje i zdążyć z domowymi obowiązkami. Trenuję 3 razy w tygodniu po 1,5 godziny. W każdy weekend w sezonie piłkarskim moja drużyna gra w lidze lub rozgrywa mecze sparingowe. Zimą gramy w różnych turniejach halowych. Dwa razy w roku wyjeżdżamy na obozy sportowe.

            Treningi to ciężka praca. Ale ja chcę rozwijać swoje zainteresowania, żeby robić postępy i być coraz lepszym. W tym roku zdobyłem pierwsze sukcesy. Z moją drużyną rozpoczęliśmy rozgrywki ligowe. Po sezonie jesiennym awansowaliśmy do czwartej ligi z pierwszego miejsca, nie przegrywając żadnego meczu. Ponieważ to pierwszy mały krok w kierunku naszego dalszego rozwoju, dostaliśmy od trenerów mały puchar. Trener życzył nam, aby po każdym sezonie to trofeum było coraz większe, a nasze wyniki, nie tylko sportowe, lecz i naukowe, były coraz lepsze.

            Piłka nożna to cały „kodeks” zasad. Bardzo ważny jest wzajemny szacunek: dla kolegów, z którymi gramy, zawodników z przeciwnej drużyny, sędziów, trenerów. To nauka, że o marzenia trzeba walczyć i nie można się poddawać. Piłka uczy nas, że nie zawsze można wygrać, chociaż było się lepszym. Z każdej przegranej trzeba wyciągnąć wnioski i na następny mecz wyjść z podniesioną głową.

            Piłka nożna to moja pasja i mój styl życia.

Kacper Zbrzeźniak kl. VI C


  Adam rozwiązuje zagadkę naszej szkoły

         Pewnego feralnego tygodnia w naszej szkole zaginął mój kolega z ławki. I choć dzisiaj cała historia wydaje się zabawna, nie wiem, co by się stało z moim przyjacielem, gdyby nie pomoc Adasia Cisowskiego.

         W poniedziałek po drugiej lekcji Krzyś poszedł do stołówki po mleczka dla naszej klasy. Był akurat dyżurnym tego dnia. Przerwa się już skończyła, ale Krzyś nie przychodził. Razem z Michałem pomyśleliśmy, że pewnie się z kimś zagadał i zaraz przybiegnie. Nieobecność ucznia zauważyła nasza wychowawczyni. Opowiedzieliśmy pani, co się stało. Zaniepokojona nauczycielka kazała nam iść poszukać przyjaciela.

         Najpierw poszliśmy do stołówki. Tu go jednak nie było. Kiedy zaczęliśmy o niego wypytywać, okazało się, że nawet tutaj nie dotarł. Sprawdziliśmy wszystkie klasy, salę gimnastyczną i szatnię, ale bez skutku. Lekcje się skończyły, dzieci poszły do domu, ale po Krzysiu nigdzie nie było śladu. Postanowiliśmy zadzwonić do Adama Cisowskiego. Już dawno słyszeliśmy o jego niesamowitych zdolnościach detektywistycznych. Mieliśmy nadzieję, że i nam pomoże.

         Gdy Adam przyjechał do nas, opowiedzieliśmy mu wszystko ze szczegółami. Wypytywał się o Krzysia i czy zauważyliśmy coś niepokojącego. Bardzo nas zdziwił, gdy zapytał się o historię naszej szkoły. Odpowiedzieliśmy, że nigdy się tym tak bardzo nie interesowaliśmy, ale pewnie znajdziemy coś w bibliotece. Adam przejrzał wiele książek. Denerwowaliśmy się z Michałem, bo zamiast szukać kolegi siedzieliśmy w czytelni. Nagle Cisowski dokonał zadziwiającego dla nas odkrycia. Okazało się, że nasza szkoła została wybudowana w miejscu, gdzie kiedyś stał zamek. Adam znalazł różne plany budowli. Poprosił, żebyśmy odtworzyli drogę, którą przeszedł  Krzysio. Przed stołówką Adam zauważył na jednej ze ścian pajęczyny. To było dziwne, bo cała szkoła lśniła czystością. Cisowski zaczął dokładnie oglądać ścianę i dotykać jej w różnych miejscach. Ta nagle lekko się obróciła i zobaczyliśmy przestraszonego Krzysia. Okazało się, że idąc po mleko, mój przyjaciel potknął się i niechcący odkrył wejście do lochów, które kiedyś wykopano pod zamkiem.

         Dobrze, że Krzysiowi nic się nie stało. Dzięki opanowaniu, inteligencji i dobremu kojarzeniu faktów Adamowi Cisowskiemu udało się rozwiązać naszą szkolną zagadkę.

 

Kacper Zbrzeźniak kl. VIC


 

Przygody na Globusie

                Cześć! Jestem Globi. Mieszkam na Globusie wraz ze swoją rodziną. Codziennie o godzinie czternastej chodzimy na długie spacery. Wówczas tata uśmiecha się do mnie i mówi:

- Kto ostatni do głazu, ten strasznie zły trol.              

Ja za każdym razem wygrywam i tata robi śmieszną minę. Gdy wracamy do domu, mama gotuje obiad, a ja ucinam sobie popołudniową drzemkę. Zawsze śni mi się, że lecę poza Globus, a czasem wydaje mi się, że to nasza planeta lata w powietrzu.

Pewnego dnia naukowiec Mik-mi wynalazł rakietę i szukał chętnych, by ją wypróbować. Oczywiście się zgłosiłem, ale powiedzieli, że jestem za mały. Namówiłem tatę, aby poleciał. Tata odparł:

- Dobrze, polecę, ale jesteś mi dłużny przysługę.

Pan Mik-mi spytał jeszcze raz, a tata powiedział:

- Ja polecę pana wynalazkiem!

- To jutro spotykamy się o dziesiątej na rynku, przy zamku.

Gdy jedliśmy obiad, myślałem, jak polecieć z tatą. Na drugi dzień tata naszykował do podróży wielką walizkę i postawił ją w pokoju, a ja po kryjomu, tak szybko jak tylko potrafiłem, wyjąłem rzeczy, które w niej były, schowałem je pod łóżko i sam się w niej skryłem. Wydawało mi się, że jadę w niej całą wieczność, a dopiero dotarliśmy do rakiety. Gdy poczułem, że lecimy krzyknąłem:

- Hura! Lecę!

W tej samej chwili zostałem zdemaskowany, suwak od bagażu rozsunął się i zobaczyłem zdziwioną twarz taty.  Po momencie, w którym doznał szoku, nastąpił czas zdziwienia:

- A co ty tu robisz, cwaniaku?

- Bawiłem się w chowanego. Brawo, znalazłeś mnie!

- No... co ty powiesz?

                Za szybą zobaczyłem jakieś wielkie oko. Przestaliśmy lecieć, poczułem się jakoś dziwnie, jakby kręciło mi się w głowie.  Zamknąłem oczy, a gdy je otworzyłem okazało się, że jesteśmy w domu. W drzwiach mojego pokoju pojawiła się mama, która zaprosiła mnie na obiad. Po długiej podróży byłem bardzo głodny.

Posiłek zjadłem tak szybko, jak nigdy dotąd, a potem pobiegłem do kolegów na podwórko. Opowiedziałem im całą historię, a oni na to, że to był tylko sen. Faktycznie to mi się tylko przyśniło, ale i tak było fantastyczni.

Martyna Brzeźkiewicz, kl. IV a


Dnia 16 października nasza klasa wybrała się na wycieczkę do lasu. Pokonaliśmy długą drogę autokarem – była ona męcząca, ponieważ było gorąco, ale wszyscy znaleźliśmy sobie jakąś rozrywkę.

Gdy dotarliśmy na miejsce, przywitał nas bardzo miły przewodnik. Poprowadził nas żwirową ścieżką ku kolejnej atrakcji. Po drodze opowiadał dużo o zwierzętach i gatunkach drzew. W czasie drogi zatrzymywaliśmy się, aby przyjrzeć się interesującym obiektom. Nagle znaleźliśmy się na ogromnej polanie, na której rosło bardzo dużo kwiatów. Pan przewodnik podzielił nas na grupy. Każda drużyna dostała zeszyt, kolorowe mazaki, ołówek i gumkę do ścierania. Dostaliśmy także kartkę z zadaniami, które mieliśmy wykonać. Na kartce były zaznaczone niżej podane punkty:

  • Narysować w zeszycie kilka roślin, które znajdziecie i napisać, co o nich wiecie;

 

  • Napisać zasady przebywania w lesie;

 

  • Po ukończeniu wyżej podanych punktów odnaleźć czerwoną chorągiewkę i zostać przy niej.

 

Po chwili pan przewodnik powiedział, że możemy zaczynać i wszyscy rozbiegli się po polance. Grupa, z którą pracowałam, zaczęła od napisania zasad przebywania w lesie. Nie było to trudne – znaleźliśmy ich piętnaście. Tworzenie ‘’zielnika’’ także nie sprawiało nam trudności. Wyzwaniem okazało się znalezienie czerwonej chorągiewki, ale po długich poszukiwaniach udało nam się ją odszukać. Byliśmy pierwszą grupą, która odnalazła chorągiewkę i wygraliśmy! W pobliżu chorągiewki czekała na nas pani i pan przewodnik. Gdy wszyscy dotarli na miejsce rozpoczęliśmy gry i zabawy. Nie były one zbyt fascynujące, ale było miło. Na koniec wycieczki zrobiliśmy ognisko, przy którym smażyliśmy kiełbaski, a potem śpiewaliśmy piosenki.

Wycieczka była bardzo udana i chętnie odwiedzę ten las jeszcze raz.

 

Oliwia Piotrowska


Smok na ulicach Szanghaju.

                Pewnego razu, w dalekiej krainie zwanej  Fkafd , czyli w dzikim Hong-Kongu, w głębi dzikiej dżungli, nad wodospadem lawy była wielka smocza jaskinia. Tam pierwszy raz otworzyłem oczy, ale nie zobaczyłem kompletnie nic. Było mi strasznie ciasno i ciemno. Zrozumiałem jednak, że uda mi się z tej kapsuły wydostać. Zamachnąłem się i ŁUP! Przechyliłem się i zacząłem obijać się i turlać i zaczęło mi się kręcić w głowie (to bolało). Jak tak się staczałem, to w końcu spadłem i wyleciałem z ciasnego pomieszczenia. Łał – wtedy pierwszy raz zobaczyłem świat. (Ale to było uczucie). Na to wyglądało, że się stoczyłem z górki, bo na górze widniała nasza jaskinia. Jak już się doczłapałem na górę, to poznałem się z rodziną. Miałem starszego brata i dwa jeszcze nie wyklute jajka. Jaskinia była bardzo duża, a w niej razem ze mną mama, tata, wujek i moje rodzeństwo. Ja miałem na imię Maly, czyli Czaola.

                Kiedy miałem sześć lat, dziadek mi przyniósł smaczne jedzenie, które nazywało się sajgonka. Mówił, że wziął je z dalekiej krainy za lasem bambusowym, za świątynią nieba i za wielkim Murem Chińskim, gdzie są ogromne wieże, malutkie kamienne dróżki pomiędzy innymi dróżkami, na których sunęły metalowe komory z kołami i światłami, a na tyle im tak brzydko pachniało w jakiejś tuby. Nie mogłem jednak pojąć, że ci mali ludzie z daszkami na głowie, nazywani Chińczykami, jedzą te przepyszne sajgonki jakimiś patykami. Moim największym marzeniem było nauczyć się latać i polecieć do tej niezwykłej krainy.

                Jak już miałem piętnaście lat, to poczułem, że coś mi stanęło w gardle, zakasłałem – apsiiik! I z paszczy wyleciał mi pierwszy raz ogień. To było dziwne uczucie, na początku miałem z tym problem, ale później się przyzwyczaiłem. Tata był ze mnie dumny, że się tyle o ile nauczyłem ziać ogniem, lecz do taty mi jeszcze wiele brakowało, bo przecież jak jest ciemno, to tata tylko dmuchnie i już w oddali widać piękny, złocisty, wielki ogień.

                Jak już miałem siedemnaście lat, udało mi się pierwszy raz wzbić w powietrze. Byłem bardzo wesoły. Tak, jak mówiłem, parę miesięcy po sukcesie dziadek dał mi mapę i wyruszyłem w drogę. Wyruszyłem z góry lawowego wodospadu. Gdy tak leciałem, przypomniało mi się, jak dziadek mi mówił, że mój prapradziadek był w tej krainie, do której lecę, zwanej Dfkza czyli Szanghaj i to on został pierwszym smokiem w naszej rodzinie, który tam był.

Trzeciego dnia podróży ujrzałem duże, oświetlone miasto z wysokimi wieżowcami. Zagapiłem się i prawie wpadłem na budynek. Ludzie się mnie zbytnio nie bali (może dlatego, że dziadek już tu był). Trudno mi było się z nimi dogadać, bo oni posługiwali się trzema tysiącami znaków chińskich, a ja znałem dopiero dwa tysiące dwieście. Jakoś się dogadałem, a oni zaprowadzili mnie do starszego pana z długą brodą i  trójkątnym, słomianym kapeluszem na głowie. Nazywał się on Sensei k, czyli Łuląg. Powiedział mi, że mój dziadek był jego najlepszym przyjacielem. Na początku mi nie wierzył, że to był mój dziadek, ale jakoś go przekonałem. Oprowadził mnie po okolicy, bardzo mi się podobało. Mieszkał w pięknym domu z salą treningową. Mówił, że zna kung-fu i że uczy czterech ninja, którzy mają strzec Chin przed złem, bo kiedyś zaatakował  ten kraj zły smok Dark Hejchaszi. Mnie aż szczena opadła. A Sensei k powiedział:

- Ha! - ty myślałeś, że w Chinach były tylko dobre smoki?

                Sensei k miał nawet swoje zwierzątko domowe. Najlepsze było to, że tak jak wy macie pieska lub kotka, to Sensei k miał pandę.  Trudno się dziwić, panda to nasze narodowe zwierzę. Zaprzyjaźniłem się z mistrzem. Chciałem się  zapoznać z tymi ninjami, ale Sensei k powiedział, że jego uczniowie wyjechali do stolicy Chin, żeby strzec świątyni Nieba i wracają za pięć dni na zakończenie roku konia i rozpoczęcie roku smoka.

- A chcesz zostać? – zapytał.

- Oczywiście! - zawołałem.

                Czekałem te pięć dni z niecierpliwością. Na powitanie postarałem się zrobić najwyższą fontannę z ognia, jaką umiem. Mnie się wydaje, że wyszła mi bardzo dobra. Przyszedł Sensei k  i powiedział:

- Smoku Czaola, poznaj: Leja, Lawa, Lii i Leo. Chłopaki, poznajcie Czaola, praprawnuczka mojego najlepszego przyjaciela, tego, o którym wam opowiadałem.

- Łał.... - odparli ninja chórem – od razu im się spodobałem.

                Przez resztę dnia świetnie się bawiliśmy: ścigaliśmy się po Murze Chińskim, graliśmy w chińczyka na dachu świątyni nieba, skakaliśmy po bambusach w bambusowym lesie i w godzinę wleciałem na Himalaje z nimi na grzbiecie. Po tych wszystkich przygodach ja zaprosiłem ich do siebie – do Hong-Kongu.

                Gdy dolecieliśmy do mojego domu, to wszyscy byli pod wrażeniem, jak zobaczyli wodospad lawy. Zrobiliśmy sobie pamiątkową fotkę na jego tle. Przedstawiłem wszystkich:

- Chłopaki, to jest moja rodzina. Mamo, tato, bracie, to jest najlepszy przyjaciel mojego prapradziadka i to są jego ninja.  – Po chwili dodałem - Ach! Czy to są moje dwie siostrzyczki? Wykluły się?

- Naturalnie – odparł tata.

                Na pożegnanie mistrz powiedział:

                - Żegnajcie przyjaciele, może kiedyś nasze drogi się jeszcze spotkają.

                I tak oto zostałem drugim, po moim dziadku, smokiem na ulicach Szanghaju.

Michał Cymerman, klasa 4 A


Urocza niespodzianka

Pewnego słonecznego dnia mój tata wybrał się do lasu na grzyby.

Jakież wielkie było moje zdziwienie, kiedy

przyszła do mnie mama i oznajmiła mi,

że tata ma dla mnie uroczą niespodziankę.

Wszelkimi możliwymi sposobami próbowałam

dowiedzieć się od mamy, co to może być.

Mama była jednak nieugięta. Z niecierpliwością

czekałam na powrót taty. Kiedy koło południa

zadzwonił, że jest już pod domem, mój brat zszedł na parking, aby mu pomóc wnieść wiadro z grzybami. W momencie, kiedy weszli do mieszkania, oniemiałam z wrażenia. Okazało się, że tata z grzybobrania przywiózł mi malutką kotkę. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Kicia była cudowna, ale bardzo przestraszona. Chcąc dowiedzieć się, czy z nowym mieszkańcem mojego domu jest wszystko w porządku, zabrałyśmy ją z mamą do weterynarza. Okazało się, że kocina ma około 4 miesięcy i jest zdrowa jak rydz. Po powrocie do domu kicia została nakarmiona, napojona i nadaliśmy jej imię – Pusia. Zwierzątko było tak zmęczone, iż zwinęło się w maleńki kłębuszek na moim łóżku i usnęło. Pusia spała tak do wieczora, dopóki znów nie zgłodniała.

Dzień, w którym pojawiła się w moim domu nowa lokatorka, uważam za jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Kolejnym takim dniem był dzień, w którym pojawiła się w moim domu kotka - Sprycia, ale to już całkiem inna historia…

Julia Jaworska kl. Vc


 

Dnia 16 października 2015 r. pojechaliśmy na wycieczkę do lasu. Wyruszyliśmy sprzed szkoły o godzinie 800.

         Na samym początku poszliśmy na spacer z przewodnikiem. Spacerowaliśmy i podziwialiśmy piękno przyrody tak około godziny. Nagle coś mokrego spadło na moje ramię. Byłem bardzo zaskoczony i od razu powiedziałem o tym mojemu koledze. Kacper także był zaskoczony i powiedział, że mu też coś chlapnęło. Spojrzeliśmy na siebie ze smutnymi minami. Spełniły się najgorsze obawy całej klasy. Wszyscy stali zaniepokojeni. Plask! Rozpadało się na dobre. Był jeden wielki chaos. Pani uspokajała nas, mówiła, żebyśmy się nie martwili. Ale i to nie pomogło, ponieważ wszyscy myśleli, że nici z wycieczki, ale nie ja! Wiedziałem, że wyjdzie słońce. Staliśmy przy sklepie. Nagle powiał porywisty wiatr! Wszyscy schowali się w budynku i patrzyli przez okno. I co? Mój instynkt nigdy nie zawodzi!

Chowaliśmy się chyba godzinę. I stało się tak, jak myślałem: chmury rozgonił wiatr i wszyscy ujrzeli słońce, a tuż obok niego pojawiła się cudowna tęcza! Pokropiło jeszcze około pół godziny i mogliśmy kontynuować wycieczkę. Niestety, straciliśmy grę terenową.

Bawiliśmy się dosyć długo i w pewnym momencie przybiegł do mnie Kacper ze wspaniałą nowiną, a brzmiała ona tak:

– Bartek... - powiedział zdyszany - słyszałem jak nasze panie rozmawiały!... Będzie...ognisko!

Moja reakcja była nie do opisania.

Bawiliśmy się dalej bardzo zadowoleni, aż przyszły nasze panie i powiedziały:

– Dzieci, będzie ognisko!

Wszystkie dzieci krzyczały radośnie. Kiełbaski były doskonałe!

Wycieczkę uważam za udaną.

                                      Bartek Kuligowski

 

Mój szczęśliwy dzień

Dzisiaj mój budzik obudził mnie o 700. Byłam wyspana, szybko się ubrałam i zjadłam śniadanie. Kiedy umyłam zęby, była 710, więc mama dała mi 12 złotych i poszłam do piekarni, w której kupiłam kilka bułek. Chowając bułki do plecaka, zauważyłam, że na chodniku coś leży. Wpatrywałam się w to przez minutę, aż w końcu zrozumiałam, że to 50 złotych. Za pieniądze, które mi zostały, kupiłam dużo słodyczy dla moich koleżanek i poszłam do szkoły.

Pierwszą lekcją była matematyka. Dostaliśmy nasze ostatnie sprawdziany. Domyśliłam się, że je dostaniemy, ale nie wiedziałam, że dostanę 5+! Na początku myślałam, że to jakaś pomyłka, ale wszystko sprawdziłam i okazało się, że jest dobrze.

Następną lekcją była przyroda. Nie zapowiadała się dobrze, bo miał być sprawdzian, ale pani od przyrody zgubiła sprawdziany i wymyśliła, że możemy zrobić projekt. Wystarczyło tylko narysować pień drzewa i przykleić do niego liście. Obok trzeba było napisać, jakie to drzewo. Oczywiście projekt robiłam z moją najlepszą przyjaciółką. Zdążyłyśmy narysować pień i  poszłyśmy na WF. Na wuefie mogliśmy zbierać liście na projekt z przyrody, ale nigdzie nie było żadnych liści. Kiedy wszyscy się zmęczyli i usiedli na ławce, zobaczyłam kilka liści i przykleiłam je do projektu.

Następna lekcja to była historia. Pani od historii nie było, więc poszliśmy do biblioteki. Tam znalazłam kilka książek o drzewach i skończyłam projekt. Kiedy zadzwonił dzwonek, wszyscy pobiegli do sali od polskiego. Na polskim robiliśmy kilka ćwiczeń, a ja zrobiłam je wszystkie dobrze.

Po lekcjach zabrałam moją przyjaciółkę do kina, płacąc oczywiście znalezionymi pieniędzmi. Wybrałyśmy bardzo ciekawy film. Kiedy się skończył, poszłyśmy razem do sklepu z ubraniami obejrzeć, co tam jest. Długo przymierzałyśmy najładniejsze ubrania, ale było już późno i musiałyśmy wracać do domów.

Kiedy chciałyśmy odłożyć ubrania tam, gdzie je znalazłyśmy, do sklepu weszła moja mama. Od razu zapłaciła za wszystkie ubrania i zabrała nas do restauracji. Jedzenie i picie, które sobie tam zamówiłyśmy, były pyszne. Jak skończyłyśmy, zapytałam się mamy, czy mogłaby nas podwieźć.

Zgodziła się. Wsiadłyśmy do samochodu i pojechałyśmy do mnie, ale było zbyt późno, żeby pojechać do domu mojej koleżanki, więc została u mnie  na noc.

Kiedy już spała, pomyślałam sobie: ,,To był mój szczęśliwy dzień.’’

          Honorata Hernik, kl. Vc

 

Mój szczęśliwy dzień

Był wspaniały i słoneczny poranek. Słońce świeciło niebywale mocno i dzięki  temu wszystko stawało się weselsze.Obudziłam się, cały świat wydawał się inny niż zwykle. Miałam wrażenie, że ten dzień będzie tak wspaniały, że nic go nie zepsuje. Tak też się stało. Tego dnia miał być sprawdzian z przyrody, do którego przygotowywałam się bardzo długo, lecz temat był trudny. Postanowiłam być dobrej myśli i się tym nie przejmować. W szkole nie mogłam się skupić na lekcjach, bo chciałam mieć sprawdzian za sobą, a przyroda była na ostatniej godzinie. Przez cały czas na lekcjach wierciłam się i próbowałam zwrócić na siebie uwagę nauczycieli, aby czas szybciej minął. Nareszcie dzwonek zakończył moje męczarnie na historii. Po cichu powtarzałam sobie: ,,Jeszcze przerwa i w końcu (tak przeze mnie wyczekiwana) lekcja przyrody”. Nagle…tak, tak to nie pomyłka – zadzwonił dzwonek. Cała klasa ustawiła się przed salą, pani przyszła i wpuściła nas do środka. Jak nigdy sprawdziany były już rozdane i odwrócone czekały, aż zaczniemy je wypełniać. Gdy po ogromnym zamieszaniu wszyscy usiedli, padła komenda: ,,Odwracamy prace i do roboty. Mam nadzieję, że dobrze wam pójdzie. Powodzenia!”. Spojrzałam na pierwsze polecenie i zaczęłam myśleć: ,,O co tu chodzi?”. Oczy zrobiły mi się szklane, chciałam zacząć płakać i krzyczeć, że nic nie potrafię, ale zastanowiłam się nad tym i uznałam, że nie wyglądałoby to zbyt dobrze. Rozejrzałam się po sali i po twarzach, które mnie otaczały. Zaczęłam dzielić na grupy: skupione, szczęśliwe, zmartwione i tak jak moja załamane. Wyobraziłam sobie, że wszyscy mówią mi, iż mi się uda i, że tak naprawdę to jest proste. Spojrzałam jeszcze raz na kartkę, której rogi były tak zniszczone przez zaciśnięte na nich moje palce i zaczęłam pisać. Skończyłam pierwsza i zadowolona zaniosłam pracę do pani, i oznajmiłam jej, że nie muszę nic sprawdzać, że i tak to nic nie zmieni i, że nawet jeśli nawet nie dostanę piątki, to jestem z siebie dumna. Gdy wieczorem mama sprawdziła w e-dzienniku, co dostałam ze sprawdzianu, byłam oszołomiona wynikiem. Dostałam 5+.                                                                            

Położyłam się do łóżka i tuż przed samym zaśnięciem pomyślałam: ,,Gdyby ten poranek nie był taki piękny,
to nic by mi się nie udało”.

Antonina Łosiowska  kl. 5c  


 

Limeryki ułożone przez uczniów klasy 6 c

Autorzy:  Krzyś  Szukała, Weronika Rek, Oliwia Zakrzewska, Weronika Kowalska, Maks Kroschel, Lena Wojciechowska,
Daria Krasuska, Natalia Sumka



Pewnego razu w Warszawie

Spotkały się kaczki dwie.

Zakwakały wesoło,

Dużo nas tu wokoło

Jak w Kaczogrodzie prawie.



Wcina pierogi Franek z Krakowa,

A na talerzu była podkowa.

Przyszedł kelner po rachunek,

A Franek oddał mu podarunek.

Tak go rozbolała głowa, bo na talerzu była podkowa.



W Warszawie przy ławie

Mucha kąpie się w stawie,

Tak się gramoliła,

że się prawie utopiła.

                                         Już się wykąpała, poleży na trawie.



                               Pan indyk zwiedzał Kielce,

Potem zahaczył o Sielce,

Zjadł pierogi z jagodami,

Okazały się pyzami,

                     Zdziwił się wielce, jak zmieniły się Sielce.



                               Paniusia ze Zgierza

                              Przyniosła z lasu jeża,

Jak psa go traktowała,

Na spacery prowadzała

                              I jeż po mieście bieżał.



Wakacyjne nieporozumienia                           

 

24 czerwca poszłam ostatni raz przed wakacjami do szkoły. Moi rodzice poinformowali panią wychowawczynię o moim wcześniejszym wyjeździe.

Następnego dnia rano pojechałam taksówką na lotnisko. Kiedy dotarliśmy do celu, było trochę kłopotu z odnalezieniem naszych znajomych /lecieliśmy z trójką moich kolegów, ale poradziliśmy sobie. Po dwugodzinnym locie samolotem czekała nas trzygodzinna podróż autokarem do hotelu. Było duszno i gorąco, ale jazda minęła szybko.

Gdy dotarliśmy do hotelu, powstało straszne zamieszanie, ponieważ każdy chciał się jak najszybciej zameldować. Kiedy zostaliśmy zameldowani i dotarliśmy do pokoi, przyszedł czas na rozpakowanie i sprawy organizacyjne. Następnego dnia wszyscy wiedzieli, gdzie co jest i byli gotowi się bawić. Nasz pobyt w Turcji był zaplanowany      na dwa tygodnie, co oznaczało, że pomiędzy mną a moimi kolegami dojdzie do konfliktu. Kłótnie wybuchały o głupie rzeczy, np. ktoś kogoś ochlapał, bo ktoś miał zły dzień, bo komuś coś nie pasowało. Czas jednak mijał nam cudownie: płynęliśmy motorówką, w porcie bawiliśmy się z papugą, a któregoś razu nawet zjechaliśmy na linie.

Kiedyś poszłam sama do pokoju po pozostawiony telefon i nagle karta nie chciała otworzyć drzwi.  Udałam się na recepcję i  okazało się, że karta do drzwi po prostu się rozmagnetyzowała. Dowiedziałam się też, że kart nie powinno się trzymać przy telefonach. Podziękowałam i pobiegłam do rodziców opowiedzieć im, co się stało.

Dwa tygodnie minęły tak szybko i przyszedł czas powrotu do domu.

Moje wakacje w Turcji uważam za udane i chętnie odwiedzę ten kraj jeszcze raz.

                                                                                              Oliwia Piotrowska kl V C

 

 

Opowieść spod choinki

 

               Pewnego zimowego dnia, kiedy to dopiero zaczął się grudzień, Maja, ze swoimi rodzicami i siostrą Zosią, zaczęła przygotowania do świąt.

               Najpierw poszli na świąteczne zakupy. Kupili masę różnych rzeczy. Następnego dnia wybrali się po choinkę. Zosia i Maja chciały największą, lecz rodzice nie chcieli się zgodzić. Jednak dziewczynki namówiły ich na bardzo duże drzewko.

               Po powrocie do domu postanowili ubrać choinkę. Siostry zaczęły spierać się na jaki kolor ją przystroić.

               - Ubieramy ją na różowo - Zosia stwierdziła stanowczo.

               - Mnie wydaje się, że lepiej wyglądałaby w kolorze czerwonym - powiedziała Maja.

Kłótnia była coraz większa. Mama nagle usłyszała, że Zosia płacze, szybko przybiegła                    i zapytała:

               - Co tu się dzieje?

               - Mamo! Mamo! Maja nie chce ubrać choinkę na różowo - szlochała Zosia

               - A Zosia nie chce ubrać jej na czerwono - krzyczała Maja.

Nagle mama spojrzała na choinkę i zapytała:

               - Dlaczego choinka nie jest jeszcze ubrana? A poza tym macie się przeprosić.

Dziewczynki spojrzały na siebie i przeprosiły się.

               W pewnym momencie do pokoju wszedł tata, mama opowiedziała mu o wszystkim. Po chwili tata powiedział:

               - Mam pomysł, ubierzemy choinkę na kolorowo!

Wszyscy się na to zgodzili. Wieczorem, po kolacji, rodzice kazali dzieciom iść spać.

Niestety, Zosia nie mogła usnąć, wierciła się i wierciła. Wreszcie postanowiła pójść do salonu, aby pooglądać telewizję. Nikt o tym nie wiedział.

               Gdy dziewczynka spokojnie oglądała bajki, usłyszała cieniutki głosik spod choinki. Podeszła, a pod drzewkiem siedziały cztery krasnoludki. Na początku dziewczynka się trochę przestraszyła, ale jeden z maluszków odezwał się do niej:

               - Dobry wieczór, jestem Gotfryd, to jest Emma, to Tadeusz, a to Mola.

               - Dobry wieczór, kim jesteście i co tu robicie? – spytała niepewnie.

- Trafiliśmy tu z tym wielkim i kłującym drzewem, próbujemy znaleźć drogę do domu - powiedział Gotfryd

               - To ja wam w tym pomogę - szepnęła Zosia

Zaczęła szukać jakiegoś przejścia, przeszukała chyba cały dom. Zobaczyła tylko  maleńki otwór w jednej ze ścian. Podeszła tam bliżej.

Odezwała się do krasnoludków:

               - Mam pomysł, zaraz was uwolnię.

Liliputki bardzo się ucieszyły. Dziewczynka zabrała je do wyznaczonego miejsca i powiedziała:

               - Wyjdźcie tędy. Mam nadzieję, że po drodze nic się wam nie stanie.

- Ja i moi przyjaciele jesteśmy ci bardzo wdzięczni i dziękujemy za pomoc. Wynagrodzimy ci to jakoś - rzekł Gotfryd.

Ludziki dały Zosi magiczny kamień i powiedziały, aby go nikomu nie pokazywała, a gdy będzie kiedyś smutna, niech go dotknie, a wtedy od razu poczuje się szczęśliwsza.

Zosia schowała kamień do kieszeni piżamy i pożegnała się z niezwykłymi gośćmi.

Następnego dnia dziewczynka opowiedziała to wszystko swojej rodzinie, ale o kamieniu nie wspomniała. Niestety i tak jej nikt nie uwierzył.

 

 

                                                                                                        Lena Wojciechowska

 

 

Znaleźć dom     

 

           Pewnego razu podczas wakacji na wsi ja, moja siostra i nasza koleżanka postanowiłyśmy wybrać się na wycieczkę rowerową do innej wsi, aby zrobić zakupy.
Po dotarciu na umówione miejsce ruszyłyśmy.

Jechałyśmy czterdzieści  minut, ale droga szybko nam zleciała. Wkrótce byłyśmy na miejscu. Po zrobieniu zakupów postanowiłyśmy zatrzymać się na przystanku i zjeść lody, które kupiłyśmy. Był z nami pies naszej babci i za każdym razem, gdy jechałyśmy do sklepu, coś mu kupowałyśmy. Obok przystanku mieszkała pewna pani, której w nocy na posesję wdarł się mały szczeniak. Opowiedziała nam, że tego malucha w nocy ktoś wyrzucił z samochodu. Postanowiłyśmy znaleźć mu dom. Nasza koleżanka miała przy rowerze koszyk i początkowo wsadziłyśmy do niego pieska, ale on stamtąd wyskakiwał. Obeszłyśmy trzy wsie i nikt go nie chciał. Każdy mówił, że to zbyt duży obowiązek lub, że ma trzy psy i nie może mieć więcej. W końcu były sołtys powiedział, iż go weźmie, bo jego pies jest stary i nie może dobrze służyć. Następnego dnia odwiedziłyśmy pieska.

To była świetna przygoda i mam nadzieję, że kiedyś jeszcze spotka mnie coś równie wspaniałego.

 

                                                                                          Antonina Łosiowska kl.5c

Sierpniowy lany poniedziałek

      W sierpniu pojechałam razem z moim bratem Piotrkiem do Wrześni. Mieszkatam nasza ciocia, którą postanowiliśmy odwiedzić. Jechaliśmy do Wrześni ponad
3 godziny. Kiedy już dotarliśmy do domu cioci, od razu nas ciepło przywitała
i poczęstowała ciastkami. Potem przywitał się z nami w ogrodzie nasz kuzyn Grześ. Bardzo długo z nami gadał, ale zapomniał, że ma jeszcze mnóstwo roboty. Zrobiło się późno, więc poszliśmy spać, a on dalej pracował.
Następnego dnia chcieliśmy wejść do ogrodu, ale furtka była zamknięta. Postanowiliśmy wejść przez mur na jego tyłach. Zobaczyliśmy, że Grześ zasnął na ławce. Był bardzo spocony, więc stwierdziliśmy, że warto byłoby go schłodzić wężem ogrodowym. Kiedy go oblaliśmy, nie był za bardzo szczęśliwy. Poszedł do domu. Zanim się spostrzegliśmy, byliśmy cali mokrzy, gdyż Grześ przyszedł z ogromnym wiadrem wody. Chwilę później do wielkiego lania wodą przyłączyło się prawie całe osiedle. Po wspaniałej zabawie zebraliśmy się wszyscy przed domem. Ciocia zarządziła wielkie suszenie. Następnego dnia wróciliśmy do Warszawy.            

Tego dnia nigdy nie zapomnę ja i pewnie mój brat również.

                                                        Julia Jaworska kl.5c

 

Jak powstała mgła?

Niedaleko Aten w pewnej wsi żyło się ludziom dobrze i spokojnie, lecz na wsi musieli też ciężko pracować.

Pewnego dnia wszystko się zmieniło. Niedawno widziano, jak Arystofakles przyszedł do swojej ukochanej Arysy. Dziewczynę kochało wielu mężczyzn, jednak jej serce wolało zwykłego chłopaka. Wieczorami prawie zawsze się spotykali i rozmawiali o swoim ślubie.

Nagle zza chmur wyjrzał Zeus i zauważył Arysę. Kiedy ją ujrzał, od razu się w niej zakochał. Wiedział, że zrobi wszystko, by ją zdobyć. Codziennie wysyłał Hermesa, który dostarczał jej podarunki. Skrzydlaty posłaniec zaczął poznawać z każdym dniem Arysę. Zrobiło mu się trochę przykro, bo nie chciał, żeby młode małżeństwo się rozdzieliło. Arysa miała dość prezentów od boga i wszystkie oddała. Zeusa to rozgniewało. Wymyślił podły plan, który miał zrujnować małżeństwo Arysy i Arystofaklesa na zawsze.  Co noc zsyłał rzęsistą wodę (mgłę) na ziemię, a chłopak w niej błądził. Aż pewnej nocy Arystofakles spadł do przepaści. Gdy Arysa się o tym dowiedziała, ogarnął ją smutek. Kiedy w nocy próbowała dojść do domu, spadła tak samo jak Arystofakles.

Zeus zobaczył, co uczynił i zrobiło mu się żal młodych, lecz było już za późno.

A mgła wracała już tylko wtedy, kiedy bóg był zły.

Kacper Zbrzeźniak

 

 

Bajka

 

                                  

Na polanie żółwik leżał

i się zastanawiał

Gdybym tak w świat poleciał?

Nikt go nie namawiał.

Wręcz na palca skinienie

Chciał to wszystko rzucić

Miał swoje marzenie:

W podróż daleką wyruszyć.

 

Skąd do życia chęci brać?

Jednostajne życie wiódł,

Jeść, leżeć i spać:

Bo to był leniwy żółw.

 

Ambicje ogromne miał,

Mimo że zapał słomiany.

Podbijać góry chciał,

Jak żołnierzyk ołowiany.

Taki mocny i twardy...

Czy zwinny jak ryba?

Czy szybki jak gepardy?

Powolny był, tak też bywa.

 

Uciec chciał z domu,

Rodzice żyć nie dawali.

Tylko pytania: Co? Jak? I komu?

Synka poważnie nie traktowali.

 

Dlatego też ucieczkę planował.

Krótkie hasło:

Po prostu - wyemigrować!

 

Niestety, cały plan szlag trafił.

Kiedy znajomego spotkał

I mu się pochwalił,

Ten szybko mu na to odparł:

 

Ależ Ty głupoty pleciesz!

Obróć się i spójrz za siebie...

- Racja! Dom mam na plecach przecież! 

Julka Jeleńczak

 

BY ŻYŁO NAM SIĘ LEPIEJ... 

Gdybym mógł wymyśleć i opatentować rzeczy, wynalazki, by żyło się lepiej stworzyłbym:

- Wydłużaczodzień

- Optymizator

- Stresołamacz

- Podpowiadacz lekcyjny

- Szczęściotekę

- Złościolikwidator

 

Wydłużaczodzień

To taka maszyna, która po długim dniu w szkole, długim odrabianiu lekcji i nauce pozwoliłaby nam wydłużyć dzień na zabawę i sprawy prywatne.

Wchodzilibyśmy do maszyny, która wyglądałaby jak budka telefoniczna. Tam na panelu sterowania zaznaczalibyśmy, o ile chcemy mieć dłuższy dzień i po kilku sekundach, po wyjściu z niej, mielibyśmy dłuższy dzień –t ylko dla siebie.

 

Optymizator

To magiczna pralka. Gdy założymy ubrania, które były w niej uprane, to jesteśmy optymistami, myślimy pozytywnie. Pralka miałaby taką funkcję, że ubrania byłyby już suche, więc nie musielibyśmy czekać, aż wyschną.

 

Stresołamacz

Pozwoliłby nam zapomnieć o stresie, nerwach, mogłyby być to magiczne skarpetki.

Takie skarpetki można by było dostać tylko w księgarniach i byłby to dodatek dla uczniów kupujących książki i zeszyty do szkoły.

Osoby dorosłe dostawałyby takie skarpety od szefostwa w pracy.

 

Podpowiadacz lekcyjny

To taki długopis, który mówi do nas i za nas pisze i tłumaczy lekcje.

Podpowiada nam, ale wtedy gdy wie, że tego potrzebujemy. Jak trzymamy długopis w dłoni i rozumiemy dany temat, to nic się nie dzieje, ale jak nie umiemy czegoś, długopis to wyczuwa i wtedy wkracza do akcji pomoc.

Długopis wie też, kiedy możemy sami sobie pomóc i nie da nam oszukiwać.

 

Szczęścioteka

To takie pomieszczenie, którego po wyjściu jesteśmy szczęśliwi i zapominamy
o problemach dnia codziennego.

Byłyby to takie małe pokoje porozstawiane po całym mieście, byłyby bezpłatne
i każdy, kto miałby ochotę, czy przed pracą,czy po pracy, czy nawet w czasie pracy wchodziłby do takiego pokoju, a już po kilku minutach byłby jak nowo narodzony.

 

Złościolikwidator

To napój, po wypiciu którego nie jesteśmy źli, zdenerwowani, tylko cieszymy się
z życia.

Napoje byłyby sprzedawane w automatch obok wody i soków, tylko za niższą kwotę. Takie automaty byłyby obowiązkowo na mieście, w szkołach, w pracy, a jak by ktoś chciał, to można by było zamówić sobie taki mini automat do domu.

 

Moim zdaniem moje wynalazki pomogłyby ludziom i całemu światu.

Karol Łuczywek

 

 

 

Marzenie

- Janku wstawaj! No wstawaj, bo spóźnisz się do szkoły! – woła mama.

Właśnie tak zaczyna się dzień 10-letniego Jasia.

Był on spokojnym chłopcem, który nie lubił się uczyć. Życie jego zdawało się być nudne - dom szkoła, szkoła dom, dom szkoła, szkoła dom… Tylko dni wolne były takim „odpoczynkiem” od tego zaplanowanego życia. Mimo tego, że Janek był spokojnym i grzecznym dzieckiem, nikt się z nim nie kolegował. Powodem tego wszystkiego było dziecinne zachowanie chłopca i bardzo dobrze rozwinięta wyobraźnia. Rówieśnicy się z niego śmiali, wyzywali go od dziwaków. Gdyby nie oni, to nauka sprawiałaby mu przyjemność, a tak szkoła kojarzyła mu się ze złem. Jego ulubioną rzeczą była książka o zaczarowanej krainie „Gurilandii”, gdzie wszyscy mieszkańcy się lubili, szanowali wzajemnie. Mimo tego, że tę opowieść czytał chyba ze sto razy, to nigdy się mu nie znudziła. Lubił godzinami opowiadać o Gurisiach (mieszkańcach Gurilandii) i ich przygodach. Marzył, że odnajdzie wejście do ich krainy i się z nimi spotka. W książce było napisane, że tylko ten, kto ma dobre serce, może otworzyć wielkie wrota do świata Gurisiów. Jasio przecież je miał. Nie umiał kłamać, nie zrzucał winy na kogoś innego, jak coś napsocił, był bardzo honorowy. Jasiek wiedział, jak dotrzeć do ich krainy, ponieważ miał mapę Gurilandii. Trzeba było pójść na sam koniec świata, który kończył się drogą prowadzącą do tych drzwi. Tylko osoba z dobrym sercem mogła je otworzyć. Ale wróćmy teraz do pobudki Jasia.

- Dobrze mamo. Już wstaję. Co mam dzisiaj na śniadanie? - zapytał Jasio.

- Kanapki. A do picia herbata owocowa. Ta, którą lubisz.

Jasio nazywał tę herbatę „Przysmakiem  Gurisiów”, ponieważ wyobrażał sobie, że właśnie tak smakują jagody Buli – owoce, które były ulubioną przekąską tych stworków. Po 20 minutach Jasio musiał iść do szkoły. W szkole jak zwykle krzyk, wrzask i pisk. Po 6 godzinach ciężkiej pracy w końcu mógł wrócić do domu. Po drodze rozmyślał o nowych przygodach Gurisiów, o swoim obiadku, który na niego czeka i o wielu różnych rzeczach. Nagle na ulicy zauważył coś znajomego. To był kamień mocy, dzięki któremu Gurilandia żyła w spokoju i zgodzie. Zniknięcie jego mogło oznaczać wielki chaos w krainie i panowanie królowej Rali - złej czarownicy, która wiele razy próbowała przejąć tron. Jednak skąd ten mały kamyk znalazł się w ludzkim świecie? Nad tym pytaniem przez cały czas zastanawiał się Jasio. Kiedy wrócił do domu i odrobił wszystkie lekcje, postanowił poczytać na temat kamienia mocy. Trzymając kamyczek w ręku, Janek otworzył książkę. Nagle stało się coś dziwnego. Jakby z wielkiej księgi wyszły małe stworki, które sypnęły na Janka magiczny pył. Po chwili Jasio zemdlał.

Po 30 minutach chłopiec obudził się w dziwnej krainie, trzymając w ręce tylko kamień i mapę wyrwaną z książki. Nie mógł zrozumieć, co się z nim dzieje. Kraina, w której wylądował, okazała się piękną dżunglą. Paprocie, mchy, liany. Gleba była mokra i wilgotna. Słychać było szum. To ptaki. Papugi były różnych kolorów. Jedna miała czerwono-zielone piórka, druga niebiesko-fioletowe, a trzecia szaro-różowe. Jasio dostrzegł nawet małpkę, która skakała z drzewka na drzewko. Jednak za drzewami można było dostrzec coś dziwnego. Jakby za nimi niczego nie było. Jasio zaciekawiony poszedł zobaczyć, co tam jest. Nagle ręka Jasia zaczęła się świecić. Janek otworzył łapkę. Okazało się, że na mapie świeciła się na niebiesko droga prowadząca do krainy Gurisiów. Dopiero wtedy Jasio zrozumiał, że jest niedaleko krainy Gurilandii i mapa wskazuje mu drogę. Mapa wskazała, aby szedł na północ, aż dojdzie do pustyni. Akurat w tamtą stronę kierował się Jasio. Za pierwszym rządkiem drzew okazało się, że tak naprawdę to nie była dżungla, lecz tylko „mała wysepka na dużym morzu piasku”. Na pustyni była wydzielona droga, po której miał iść Jasio. Zapewne właśnie ta ścieżka prowadziła na koniec świata. Janek dziwnie się czuł. Cieszył się, że zobaczy wrota do krainy Gurilandii i że to jest naprawdę, ale też bał się tego, że już nie zobaczy swojej rodziny. Jednak nie miał wyboru. Musiał iść. Po kilku godzinach drogi zamiast pustyni została ścieżka, która „wisiała” nad przepaścią. Po lewej i prawej stronie była wielka bezdeń. Pojawił się wiatr. Z każdym krokiem był on coraz silniejszy. Jasio nawet zaczął żałować, że mu się to przytrafiło. Był głodny i zmęczony. Ale nie mógł się zatrzymać, ponieważ był tak blisko swego marzenia. Mapa pokazywała, że wrota są już tuż, tuż. Czuł się jak maratończyk, który po 40 km biegu widzi, że zostały mu raptem 2 kilometry. Ale te 2 kilometry były najtrudniejsze w całym maratonie. Ciągle zadawał sobie pytania: Czy dojdzie i ujrzy te drzwi? Czy zobaczy chociaż jednego Gurisia? Jakie one są? Czy dobrze je sobie wyobrażał? Czy jagody Buli naprawdę smakują jak owocowa herbatka? Najbardziej zasmucającym pytaniem było to, czy zobaczy swoją rodzinę! Te pytania dręczyły go przez cały czas. Nie dawały mu spokoju.

Nagle Jasio zauważył kontury wielkich drzwi w oddali. Zastanawiał się, czy są to prawdziwe wrota, czy tylko jego wyobraźnia płata mu figle. Jednak okazało się, że są prawdziwe. Te, które widział milion razy w książce. Te, o których marzył przez całe życie. I nagle wszystkie jego myśli i marzenia są podane jak na talerzu. Jasio chyba przez 10 minut z wielkim podziwem patrzył na wielkie stare drzwi. Po jakimś czasie zdecydował się do nich podejść. Z bliska wydawały się jeszcze ładniejsze. Zbudowane były z kamieni, a na kamieniach widniały dziwne wzory i napisy. Jak Jasio podszedł pod drzwi, rysunki te zaczęły się świecić tak samo jak mapa. I nagle wiatr, który towarzyszył Jasiowi przez całą podróż, gdzieś zniknął. Wrota zaczęły się pomału otwierać. Jednak nie było niczego widać. Dopiero jak się otworzyły, Jasio mógł zobaczyć swoje marzenie. Była to przecudowna kraina. Miasta zostały zbudowane na skałach, a pomiędzy nimi wisiały małe mosty. Gurisie występowały w różnych kolorach skóry. Chłopcy - w kolorach szarych, niebieskich, granatowych, zielonych i czerwonych. Natomiast dziewczynki – w żółtych, jasnozielonych, różowych, pomarańczowych i fioletowych. Miały one też włosy. Takie jak ludzkie. Drzewka były zielone, o różnych kształtach, np. owalne, kwadratowe, trójkątne. Domki – drewniane, kształtem przypominały trójkąt. Gurisie były mniejsze od ludzi. Mierzyły metr wysokości. Jednak wszystkie miały smutne minki. Jasio postanowił podejść i dać im kamień mocy. Nagle popatrzył na rękę. Była ona niebieska. Jasio zaczął krzyczeć. Okazało się, że po wejściu do Gurilandii sam się zamienił w tego zabawnego stworka. Po pewnym czasie Jasio podszedł do Gurisiów. Potem powiedział:

- Jestem Jasio. Mam kamień mocy. Znalazłem go!

- Cześć. Powiedz, skąd jesteś i gdzie znalazłeś kamień mocy? - powiedział jeden z mieszkańców Gurilandii.

                Jasio był zszokowany. Mówi w języku Gurisiów. Myślał, że go nikt nie zrozumie.

- Jestem ze świata ludzi. Zapewne o nim nic nie wiecie. Znalazłem kamyk po drodze, kiedy wracałem ze szkoły.- odpowiedział Jasio.

- Jesteśmy ci niezmiernie wdzięczni. Dzięki tobie kamień będzie utrzymywał naszą krainę w harmonii. Słońce będzie świeciło. Kwiaty będą kwitły. Jak nie ma kamienia lub jeśli się on zgubi, to wtedy słońce przestaje świecić, a kwiaty bez światła nie mogą kwitnąć. Co chcesz za odnalezienie kamyka? Może złoto albo diamenty?

- Nic. Moim jedynym marzeniem było odnalezienie Gurilandii. I ono się spełniło. Jestem w pełni szczęśliwy.

Tak minęło wiele godzin. Jasio spotkał się z królem Gurisiów, pooglądał różne krajobrazy. Poznał nowych przyjaciół. Pod koniec dnia dostał od samego króla pamiątkę. Kryształ, dzięki któremu mógł kontaktować się z Gurisiami w każdej chwili. To jak nasz telefon.

Następnego dnia Jasio poszedł na polanę. Było przepięknie. Bawił się tam ze swoimi przyjaciółmi. Jednak pod wieczór poczuł się źle, więc poszedł spać. Przyśniły mu się stworki, które sypnęły na niego magicznym pyłem…

- Jasiu, no wstawaj! Śpiochu! Szkoła czeka! – powiedziała mama, budząc Jasia.

- Mamo, czy ty mi się śnisz? Przecież ja byłem w Gurilandii!

- Jasiu, musiało ci się to wszystko przyśnić. Jeśli chcesz opowiedzieć mi sen, to opowiedz mi go podczas śniadania, a teraz proszę cię wstawaj.

Jasio był zdziwiony. Zadawał sobie ciągle pytanie: Czy to wszystko było tylko snem? Nie potrafił sobie tego wytłumaczyć. Z jednej strony się smucił, bo wszystko, co się z nim działo, było tylko jego snem. Z drugiej zaś strony był szczęśliwy - cieszył się, ponieważ wrócił do swojego ukochanego domku.

Po 20 minutach Jasio był spakowany i gotowy do wyjścia. Przypomniało mu się jednak, że nie zabrał piórnika. Wrócił do pokoju i otworzył szafkę. I nagle zbladł. Na półce obok piórnika leżał mały kamyczek. Ten, który mu dały Gurisie, jako pamiątkę. Czyli to nie był sen?... A może to wszystko jednak mu się tylko przyśniło?...

            Małgorzata Kozłowska Kl. VI B

 

SPOTKANIE Z PRZYJACIELEM

Około dwóch lat temu mama poprosiła mnie, żebym poszedł kupić mleko na śniadanie. Oczywiście zrobiłem, jak prosiła mnie mama.

            Kiedy byłem przy sklepie, usłyszałem śmiechy. Byłem ciekawy, co jest takie zabawne. Poszedłem za sklep i zobaczyłem, że trzech piętnasto-szesnastolatków rzucało w chłopca w moim wieku kamieniami. Jak najszybciej podbiegłem do chłopca, który leżał i pojękiwał z bólu i krzyknąłem: ”Przestańcie”. Wtedy chłopcy zaczęli rzucać we mnie. Zwróciłem się do niego, żeby schował się za mną. Chłopiec powiedział mi, że nie może stanąć na lewej nodze. Zaproponowałem mu, żeby chwycił mnie za ramię.

Zaprowadziłem go do mnie do domu, żeby zobaczyć, co mu jest. Idąc przedstawił się:

– Mam na imię Marcin.

Kiedy zobaczyła go moja mama, zasugerowała, żebym położył go na dywanie.
Po kilku minutach mama powiedziała, że ma skręconą kostkę i nie może chodzić. Poprosiłem go, żeby zadzwonił do swojej mamy lub taty. Marcin zadzwonił do mamy i wszystko jej opowiedział. Potem podał słuchawkę mojej mamie, która przedstawiła się i zapytała, gdzie mieszkają, ponieważ chciała razem ze mną odprowadzić Marcina do jego domu.

            Gdy zaprowadziliśmy mojego nowego kolegę do domu, jego rodzice bardzo nam dziękowali. Moja mama powiedziała mamie Marcina, że powinien oszczędzać skręconą kostkę. Pożegnałem się z nowym kolegą, jego rodzicami
i wróciłem z mamą do domu.

           

            Minęło parę tygodni.

 

            Była piękna pogoda. Świeciło słońce. Dzieci bawiły się w piaskownicy na podwórku, moi koledzy jeździli na rowerach i hulajnogach. Razem z bratem wyszedłem pograć w piłkę na boisku. Przechodząc przez ulicę, nie rozejrzałem się i zacząłem wchodzić na pasy. Lecz nagle ktoś pociągnął mnie za kaptur
i przewrócił do tyłu na ziemię. Zdenerwowany odwracałem się i nagle kątem oka zobaczyłem, że przez ulicę przejeżdża z wielką prędkością olbrzymi tir. Osobą, która pociągnęła mnie za kaptur i uratowała mnie od potrącenie przez auto, był Marcin, mój kolega. Ja i mój młodszy brat, bardzo mu dziękowaliśmy.

            Moja mama, kiedy się o tym dowiedziała, w podziękowaniu upiekła Marcinowi ciasto, które zaniosłem mu do jego domu.

            Od tego momentu zawsze we wtorki i czwartki, po odrobieniu lekcji, spotykaliśmy się na placu zabaw. Chodziliśmy razem do kina, na basen, do ZOO i na wypady rowerowe. Z czasem zauważyłem, że w każdej sytuacji mogę na niego liczyć.  Przez ostatnie dwa lata stał się dla mnie jak brat. Był pomocny
i wspierał mnie we wszystkich problemach. Pomagaliśmy sobie  w lekcjach, chodziliśmy na zajęcia z fotografiki, szachy i zbiórki ZHP.

            Nasze koleżeństwo w ciągu dwóch lat zmieniło się w przyjaźń. Bardzo często, kiedy razem się bawimy, wspominamy nasze pierwsze spotkanie.Wiem, że zawsze mogę na niego liczyć.

Michał Staszewski

                

                                               

 

 

   

 

Komentarze